Końcówka roku to czas podsumowań. Wkrótce zaleją nas rankingi, w których gry będą klasyfikowane na miliony sposobów. Nie ukrywam, że rankingowanie zawsze przychodzi mi z trudem, a do swoich wyborów nigdy nie jestem w stu procentach przekonany. Nie mam jednak wątpliwości, że Seven: The Days Long Gone stanie na najwyższym podium w dość osobistej topce. Gry od Fool’s Theory nie okrzyknę najlepszą, ani też najgorszą grą roku, a laurowy wieniec, którym zamierzam ich udekorować, zostanie przyznany w kategorii „Najtrudniejsza recenzja roku”. Co mnie tak wymęczyło? Tego dowiecie się z tekstu poniżej.
Wzloty i upadki
Podczas ogrywania Seven: The Days Long Gone towarzyszyły mi emocje jakie przeżywają nastolatkowie w okresie dojrzewania. Od szczerej nienawiści i krytykowania każdego elementu, do zachwytu i ślęczenia przed monitorem po nocach. W kość z pewnością dały mi wszelkiego rodzaju bugi, niedociągnięcia i wiele kwestii, które nie zostały do końca przemyślane. Oglądając napisy końcowe czekałem na podziękowania dla betatesterów, ale takowych nie zobaczyłem, może jest coś na rzeczy? Z drugiej strony dobrze zaprojektowane, klimatyczne lokacje potrafiły wciągnąć, a ogólna kreacja świata też zrobiła na mnie wrażenie. Jak można było zrobić jednocześnie coś tak dobrego i kiepskiego? Nie wiem, ale wierzcie mi Fool’s Theory dało radę.
Nie takie więzienie straszne jak je malują
Wcielając się w mistrza złodziei Teriela, podczas jednego z włamania popełniamy błąd, po czym zostajemy zesłani na więzienną wyspę Peh. To że powinęła nam się noga nie było dziełem przypadku i dość szybko okazuje się, że podczas pobytu na wyspie na naszych barkach będzie ciążyła ważna misja. Przewodnikiem podczas tych wydarzeń będzie nam demon, przez którego Teriel został opętany. Główny wątek może nie jest historią z rasowych rpg-ów, ale pomimo tego potrafi zaciekawić. Szczególnie widać to pod sam koniec, gdy wiemy już więcej na temat świata i praw, którymi się rządzi. Przeplatanie się osiągnięć ludzkiej cywilizacji z różnych epok jest interesujące i pomimo tego, że ludzkość najlepsze czasy ma już za sobą, to czuć klimat dawnej potęgi. Nie ukrywam, że z tak ciekawie zaprojektowanego świata chciałoby się wycisnąć jeszcze więcej i jeszcze bardziej zagłębić w jego tajemnicach. Porządna baza fabularna na drugą część jest już gotowa, grzechem byłoby nie skorzystać.
Odważne łączenie gatunków
Seven jest grą dość obszerną, łączącą wiele gatunków i rozwiązań znanych z innych tytułów, w dość oryginalny sposób. Niestety wiele z tych zastosowań nie utrzymało własnego ciężaru. Główną mechaniką jest skradanie, którego sukces zawsze zależy od poziomu AI. Nie jest źle, przeciwnicy trochę myślą i potrafią nas oszukać, a nawet pomimo tego, że chodzą raczej wydeptanymi ścieżkami, to potrafią w pewnym miejscu zatrzymać się dłużej niż zazwyczaj czy zmienić kolejność patrolu. Nie mają jednak problemu z tym, żeby odpuścić nam pościg po zabiciu kilku strażników, jeśli szybko odbiegniemy od miejsca zbrodni. W przyczajaniu i działaniach na terenie wroga z pewnością pomogą nam umiejętności Teriela, które na myśl przywodzą akcje znane z Assassin Creed’s. Skoki, przewroty, wspinanie się po ścianach i szaleńczy bieg pomiędzy przeszkodami, pomagają nam się przemieszczać, ale przy izometrycznym rzucie kamery często sprawiają problemy i bywają powodem frustracji. System rozwoju postaci, opierający się na umiejętnościach porozrzucanych po świecie w postaci znajdziek, nie przypadł mi do gustu i kompletnie go nie czułem. Podobnie jeśli chodzi o crafting, z którego korzystałem tylko, jeśli było to naprawdę konieczne.
Solo za garażami
Jeśli już musimy stanąć do walki, to przy liczebnej przewadze wroga będzie nam ciężko, dlatego gdy zaistnieje taka konieczność, to zawsze lepiej jest przedtem wyeliminować kilku wrogów z zaskoczenia, wbijając im sztylet w plecy. Walka opiera się na systemie zręcznościowym, a samo wymachiwanie mieczem nie jest zbyt efektowne. Umiejętności takie jak skoki na przeciwnika są niezwykle sztuczne, a nasz bohater potrafi magicznie zmienić trajektorię lotu, by wylądować na przeciwniku. Często podczas starć będziemy sięgać po miksturki czy inne dopalacze. W przetrzebieniu szeregów wroga mogą nam pomóc również różnego rodzaju pułapki. Dróg do eliminacji jest wiele, a sytuacja wymusi na nas użycie odpowiednich środków.
Bugi, bużki, buguniuniunie
Jak już wspomniałem, błędów jest od groma. Od niedziałających questów, przez błędy wyrzucające z gry, po klasyczne przechodzenie w teksturach. Najciekawszym bugiem, który mi się przydarzył, było zyskanie nieśmiertelności. Wrogowie nie mogli mnie trafić, a upadki nie powodowały zgonu. Nietykalny bujałem się po mieście niczym król Radomia. Rozumiem, że pojedyncze błędy mogą się zdarzać, ale tutaj było ich po prostu za dużo i za gęsto. Z tego też powodu zrezygnowałem z dużej ilości zadań pobocznych, bo nigdy nie wiadomo czy nie potrafisz poradzić sobie z zadaniem, czy może jednak nie da się go ukończyć.
Oprawa audiowizualna
Seven: The Days Long Gone prezentuje się bardzo ładnie i klimatycznie. Uroku oprawie graficznej dodaje efekt komiksowatości, który na myśl przywodzi serię Borderlands. Pewnie się powtórzę, ale wykreowany przez twórców świat naprawdę chce się eksplorować, a rozświetlone miasta, na które spoglądamy z góry, robią wrażenie. Jakość audio, skomponowanego przez Marcina Przybyłowicza, jak i gra aktorska są bardzo dobre i pozytywnie wpływają na ogólny odbiór tytułu. Niezwykle pozytywnie zapisał mi się w pamięci utwór „Keepers”, powstały przy współpracy z Miracle of Sound. Gra jest dobrze zoptymalizowana i powinna hulać nawet na nieco starszym sprzęcie.
Seven: The Days Long Gone – podsumowanie
Ukończenie wątku głównego z zahaczeniem o kilka questów pobocznych zajęło mi około 17h. Jeśli doliczymy do tego resztę zadań i eksploracje wszystkich miejscówek, to ten czas może się znacznie wydłużyć. Oczywiście, duża część tego czasu, to kilkukrotne powtarzanie danego fragmentu, a quick save/load są tutaj nierozłączone. I chociaż Seven raczej nie zawojuje rynku na szeroką skalę, to mam wrażenie, że znajdzie grono swoich zagorzałych fanów. Z pewnością mogłoby być ich więcej, gdyby gra została nieco bardziej dopieszczona i porządnie przetestowana.
Gra do recenzji dostarczona przez GOG.com
Seven: The Days Long Gone można zakupić tutaj