Często mówi się o tym, że nie należy oceniać książek po okładce. Liczy się wnętrze, a nie powierzchowność. Po części zgadzam się z tym stwierdzeniem. Wiele z gier, filmów, czy właśnie książek, które przypadły mi do gustu, nie sprawia bardzo dobrego pierwszego wrażenia. Jednak prawda jest taka, że powierzchowność i wygląd mają spore znaczenie. Horizon Forbidden West jest chyba tego bardzo dobrym przykładem.
Bardzo Dziki Zachód
Horizon Forbidden West to druga część przygód Aloy, która boryka się z trudną misją uratowania postapokaliptycznego świata, w którym ludzkość żyje w prymitywnym systemie plemiennym, a pustkowia przemierzane są przez gigantyczne roboty bazujące na wyglądzie różnych zwierząt. Po wydarzeniach z części pierwszej bohaterka dowiaduje się o zagładzie klimatycznej, jaka zagraża resztkom cywilizacji. Alloy podejmuje się misji wytropienia systemu operacyjny, który może zapanować nad anomaliami pogodowymi i powstrzymać inne zagrożenia czyhające na pozostałości gatunku ludzkiego.
Zmarnowany potencjał
W przypadku cyklu Horizon mam spory problem z fabułą. Sam pomysł pozostałości cywilizacji, gdzie ludzie wielbią artefakty po ludzkości i traktują maszyny i oprogramowanie komputerowe jako bogów jest wyśmienity. To kawałek solidnego science fiction, z którego można zbudować wspaniałą historię. Niestety twórcy z Guerrilla Games zawalili sprawę i zamiast czegoś ciekawego dostajemy sztampową i przewidywalną historyjkę, która marnuje potencjał stworzonego świata. Aloy to typowa klisza mesjanistycznego bohatera, który jest lepszy od wszystkich pod każdym względem i prowadzi szczytną i bezinteresowną misję ratowania planety. Z tego powodu bohaterka w wielu momentach jest po prostu denerwująca i nie ma żadnej głębi. Zamiast ciekawej analizy tej postaci dostajemy bardzo głupie motywy, które są zlepkiem patentów science fiction. Podobnie jest z resztą fabuły, która jest nudna i niezwykle przewidywalna. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomysły, które są używane do różnych zwrotów akcji czy historii postaci mogłyby być ciekawe. Wystarczy nad nimi trochę popracować.
Niestety tutaj wybrano opcję popcornową i z czegoś, co mogłoby być ciekawą opowieścią mamy głupią historyjkę bez głębi. Nie byłoby w tym nic złego. W końcu proste filmy akcji, czy gry bez ambitnej fabuły mogą być fajne. Tutaj jednak podczas gry miałem wrażenie, ze twórcy zachwycają się nad tym co wymyślili i traktują swoją historyjkę jako coś wybitnego. Tak niestety nie jest i Horizon Forbidden West bliżej do Uncharted niż Nier Automata.
Naprawdę szkoda, że pokpiono tą sprawę, bo świat gry jest naprawdę ciekawy i na każdym kroku widać zalążki interesujących pomysłów, które nigdy nie mają okazji rozkwitnąć. Właśnie to mnie najbardziej boli. Gdyby Horizon Forbidden West było w kwestii świata nudne i sztampowe, nie miałbym problemu ze słabymi dialogami i przeciętną historią.
Kolejny otwarty świat
Rozgrywka również nie porywa oryginalnością. Horizon Forbidden West to gra z otwartym światem w stylu produkcji Ubisoft. Mamy mapę, którą trzeba odkrywać poprzez wspinanie się na odpowiedniki wieży i pełno ikonek zadań pobocznych i innych rzeczy, które mają nas zainteresować. Do tego cała masa złomu, który służy nam do ulepszania ekwipunku i tworzenia nowych broni. Wszystko oczywiście z podziałem na kolorki z legendarnymi i epickimi przedmiotami jako tym, co jest najbardziej pożądane. Jest też sporo misji pobocznych i różnego rodzaju questów podzielonych na różne kategorie. Nic wybitnego, ale te elementy skutecznie odciągają nas od pchania fabuły do przodu.
Świetne walki
Jednym aspektem gameplayu, który muszę pochwalić, są starcia z przeciwnikami. Znaczna część gry skupiona jest na polowaniu na wielkie maszyny, które są znacznie silniejsze od nas. Gigantyczny roboty przypominający mamuta rozdepcze nas w kilka sekund. Dlatego też tutaj skradanie i planowanie ma spore znaczenie. W nasze ręce oddany jest pokaźny arsenał, który można wykorzystywać do zastawiania pułapek i strategicznego rozprawiania się z przeciwnikami. Jeśli robot ma wielkie działko, z którego do nas strzela to prawdopodobnie możemy je unieszkodliwić lub nawet wykorzystać jako naszą tymczasową broń. Przy dobrym planowaniu i odpowiednim ekwipunku starcia są tutaj wspaniałe i zapadają w pamięć.
Jeśli już jestem przy ekwipunku to muszę pochwalić Horizon Forbidden West za różnorodność broni. W ręce Aloy oddano kilka typów łuków, wyrzutnie włóczni, narzędzia do zastawiania pułapek, swego rodzaju granatniki czy proce. Sprzętu jest sporo i sprawdza się on dobrze w różnych sytuacjach. Do tego mamy tu już wspomniany system kolorków przedmiotów charakterystyczny dla gier hack and slash. Dzięki temu rozwiązaniu ciągle szukamy nowego uzbrojenia i czegoś lepszego od aktualnie posiadanej broni. Łączy się to z polowaniem na maszyny, by uzyskiwać coraz to lepsze i rzadsze komponenty.
Pewnie nie każdemu taktyczne rozprawianie się z przeciwnikami przypadnie do gustu. Zwłaszcza jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do szybkiego rozprawiania się z każdym przeciwnikiem i bezmyślnym klepaniem ataku lub strzelaniem. Tutaj taka postawa najprawdopodobniej skończy się śmiercią i wczytaniem poprzedniego zapisu gry. Z mojej perspektywy ten element jest największym atutem gry. Horizon Forbidden West wyróżnia się dzięki temu na tle innych gier z otwartym światem. Planowanie ataków, skradanie się i kombinowanie na szybko jak zmienić taktykę, gdy wszystko się posypie, było tym, co najmocniej trzymało mnie przy nowej produkcji Guerrilla Games.
Przepiękna gra
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną to Horizon Forbidden West pokazuje moc PlayStation 5. Gra jest po prostu przepiękna i niektóre momenty po prostu zapierają dech w piersi. Lokacje wyglądają świetnie, są niezwykle klimatyczne i różnorodne. Gęste lasy, zaśnieżone szczyty, pustynne pozostałości dawnych miast. Do tego różne bunkry, podwodne atrakcje i różne osady prymitywnych cywilizacji. Równe dobrze wypada design maszyn i postaci. Zbroje, stroje i bronie, z jakich ludzie korzystają w tym świecie to fragmenty maszyn, które grasują wszędzie. Dlatego prawie każdy wygląda tutaj jak postać z futurystycznej wersji Monster Hunter. Na dokładkę gra w akcji wygląda bardzo dobrze. Co prawda zdarzają się sporadyczne glitche i wpadki. Jednak mimo to Horizon Forbidden West to jedna z najlepiej wyglądających gier, w jakie miałem okazję zagrać. Ten tytuł to kolejny dobry argument przemawiający za PlayStation 5.
DualSense w akcji
Gra wykorzystuje możliwości pada DualSense. Głośniczek znajdujący się w kontrolerze nadaje cały czas i służy na przykład do informowania nas o tym jak napięta jest cięciwa naszego łuku. Wibracje sprawdzają się wyśmienicie a triggery stawiające opór w różnych sytuacjach świetnie budują klimat. Szkoda, że tak mało gier wykorzystuje możliwości kontrolera Sony do tego stopnia. Na ten moment Horizon Forbidden West jest u mnie na równi z Retrunal jeśli chodzi o kwestię wykorzystania pada.
Otwarte światy i fatyga
Poziom zadowolenia z Horizon Forbidden West jest nierozerwalne powiązany z naszą tolerancją dla gier z otwartym światem w schemacie Ubisoftu. Mówimy o kolejnym dużym tytule od Sony, który serwuje nam schemat z Assasin’s Creed lub Far Cry z drobną ilością elementów unikatowych. Jeśli komuś ten typ gry się przejadł, to nie ma po co sięgać po Horizon Forbidden West. To po prostu kolejna tego typu gra z lepszą oprawą graficzną i dopracowaniem charakterystycznym dla produkcji ekskluzywnych na PlayStation. Jeśli mam być zupełnie szczery to Ghost of Tsushima jest moim zdaniem znacznie ciekawszym przedstawicielem tego typu gier i przy znużeniu gatunkiem lepiej sięgnąć po tamten tytuł. Wynika to głównie z tego, że tam znacznie lepiej wykorzystano potencjał świata i historia, choć nie idealna jest znacznie ciekawsza od tego co oferuje nam Horizon Forbidden West. Jednak jeśli ktoś nie ma problemów z otwartymi światami, toną znajdziek, milionem zadań pobocznych i mapą pełną ikonek, to nowa przygoda Aloy jest solidnym przedstawicielem tego schematu. Na dodatek wspomniany już system walki i emocjonujące starcia, jakie są jego efektem działają na korzyść produkcji Guerrilla Games.
Moje obawy
Początek mojej przygody z Horizon Forbidden West nie należał do najlepszych. Pierwsza godzina gry to prowadzenie za rączkę i filmowy styl z “epickimi” sekcjami. Gra skojarzyła mi się z deja vu cyklu Uncharted. Wrażenie, że już to wszystko widziałem i na dodatek było to lepiej zrobione dwie generacje temu, było męczące. Na szczęście jest to tylko słaby start naszej przygody. Później gra rozkręca się i zabawa w piaskownicy, jaką jest otwarty świat, ratuje doświadczenie. Starcia z mechanicznymi potworami są wspaniałe. Gra jest też widowiskowa. Nie dzięki oskryptowanym sekcjom, ale sytuacjom, jakie przytrafią nam się niespodziewanie podczas przemierzania świata. Dlatego mimo początkowej obawy odchodzę od tego tytułu naprawdę usatysfakcjonowany.
Warto zagrać
Horizon Forbidden West to kolejny solidny tytuł w stajni PlayStation. Przepiękna gra pokazuje, jak daleko można zajechać na świetnej oprawie graficznej i kilku naprawdę dopracowanych elementach. Dwie rzeczy, o których warto pamiętać to, że jest to kolejny otwarty świat zrobiony tak jak każdy inny dostępny na rynku. No i fabuła i dialogi zdecydowanie nie są atutem gry. Jeśli to nam nie przeszkadza to warto sięgnąć po tą postapokaliptyczną przygodę. Ja cieszę się z tego, że to naprawdę udany tytuł. Proszę tylko by ktoś przy części trzeciej, lepiej wykorzystał potencjał tego świata i postaci w nim żyjących.