Gdy rozentuzjazmowany wyszedłem z sali kinowej po pokazie „Iniemamocnych”, od razu zacząłem marzyć o drugiej części. Ta wydawała się pewna, jako że zakończył się olbrzymim cliffhangerem, a jakby tego było mało, film odniósł spodziewany sukces, chociaż Pixar niechętnie w tamtym okresie pracował na kontynuacjami swoich hitów. Nikt jednak nie mógł przypuszczać, że studiu zajmie to aż 14 lat. Pomimo tak długiej przerwy, rodzinka Iniemamocnych czekała dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiliśmy ją w 2004 roku. Sprawdźmy więc, czy już jako dorośli odbiorcy wciąż możemy zachwycać się animowanymi przygodami superbohaterskiej familii dokładnie tak samo, jak kilkanaście lat temu, gdy wielu z nas było jeszcze dziećmi i nastolatkami.
Druga część „Iniemamocnych” rozpoczyna się od wielkiego wejścia Człowieka Szpadla (Marcin Troński), którego poznaliśmy w zakończeniu poprzedniczki. Dlatego jeżeli nigdy nie mieliście okazji obejrzeć tego genialnego dzieła od mistrzów animacji, przed seansem „Iniemamocnych 2” powinniście jak najszybciej nadrobić zaległości. Film rozpoczyna się pojedynkiem rodziny Parrów z Człowiekiem Szpadlem, planującego obrabować banki w całym mieście. Szybko jednak zagrożenie zostaje zażegnane, ale władze nie są zadowolone ze szkód, jakie zostały poczynione przy akcji ratowania miasta. Choć obyło się bez zarzutów, superbohaterowie muszę ponownie zawiesić swoje peleryny i maski na kołku. Zalegalizować działalność superherosów pragnie Winston Deavor (Grzegorz Małecki), szef Devtechu, największej korporacji telekomunikacyjnej. Wraz z siostrą Evelyn (Sonia Bohosiewicz) proponuję Bobowi (Piotr Fronczewski), Elastynie (Dorota Segda) oraz Lucjanowi (Piotr Gąsowski) pracę w charakterze bohaterów, którzy będą eliminować zagrożenia. Żeby jednak przekonać światowe rządy oraz opinię publiczną, że działalność superbohaterów jest nieodzowna do zachowania pokoju, muszą oni działać nie tylko po cichu, ale również nie dopuścić do jakichkolwiek zniszczeń czy strat. Do takiej roboty najlepiej nadaje się Elastyna, która ma stać się nową twarzą ruchu prosuperbohaterskiego. Nie podoba to się jej mężowi, który pozostaje bez pracy, dlatego spadają na niego wszelkie domowe obowiązki. W międzyczasie pojawia się nowy arcywróg – Ekrantyran, który poprzez hipnozę jest w stanie zawładnąć każdą osobą. Iniemamocni ponownie zostają wystawieni na próbę, ale to również okazja do zaciśnięcia rodzinnych więzi.
Role się odwróciły. Choć główny wątek wydaje się kalką tego, co widzieliśmy już w poprzedniej części, to zmiana ról, gdzie to mężczyzna zostaje kurą domową, a kobieta realizuje się zawodowo, jest wystarczająco odświeżające, aby główny wątek ani na moment nie nudził. W duchu feminizacji kina, to Elastyna wyrasta na heroinę „Iniemamocnych 2”, zaś Bob musi pogodzić się z rolą kluczowego, ale jednak partnera. Nie oznacza to jednak, że to film o Pani Iniemamocnej, bo wciąż w samym centrum nie stoi jednostka, a cała rodzina. Na zmianie więc najbardziej korzysta Elastyna, obawiająca się co prawda o swoją rodzinę, ale chętnie przyjmująca pracę dla Deavorów. Kiedy po raz pierwszy wkłada swój nowy strój, od razu widać, że ta przerwa od domowych obowiązków i powrót do najlepszych czasów, gdzie walczyła z przestępczością, dodaje jej młodzieńczej witalności i werwy. Dokładnie tego w swoim życiu potrzebowała, poczucia ekscytacji, ale i presji z kolejnej misji. Jak sama w pewnym momencie przyznaje, jest hipokrytką, bo nie tak dawno ganiła męża dokładnie za to samo, co teraz sama robi. Superbohaterom służą jednak superbohaterskie sprawy, z czego Elastyna szybko zdaje sobie sprawę.
Gdy pani Parr jest w swoim żywiole, na drugim biegunie jest Bob, który po raz pierwszy w swoim życiu nie ma żadnej pracy, oprócz tej domowej. Iniemamocny jak przystało na bohatera i odpowiedzialnego męża, bierze wszystkie obowiązki na siebie, nie wiedząc jednak, że nawet posiadając wielką siłę, wychowywanie trojga dzieci nie jest prostym zadaniem. Bob od zawsze uważał siebie za największego bohatera swoich czasów i jest rozczarowany, że Winston Deavor wybrał nie jego, a Elastynę do pierwszych zadań. Szybko jednak rozczarowanie przeradza się w gniew, a w konsekwencji zazdrość o wyniki swojej żony, gdy on siedzi bezczynnie w domowych pieleszach. Gdybyśmy mieli do czynienia z mrocznym kinem noir, najprawdopodobniej Bob stałby się zmęczonym życiem alkoholikiem, który bez lepszych perspektyw wkracza na ścieżkę zła. „Iniemamocni 2” to jednak kino skierowane również do dzieci, więc Pan Iniemamocny zakasa rękawy i na swój sposób próbuje poradzić sobie z dojrzewającą córką, problemami w nauce syna oraz odkrywaniu mocy najmłodszego członka rodziny.
Twórcy wiele czasu poświęcają Jack-Jackowi. Niemowlak już w pierwszej części zaprezentował cały asortyment swoich najróżniejszych mocy, a w „Iniemamocnych 2” możemy im się lepiej przyjrzeć. Multiplikowanie, laser z oczu, przenoszenie się do innego wymiaru, samozapłon czy przemiana w bestię to tylko niektóre z jego licznych zdolności. Jack-Jack nie potrafi ich jeszcze kontrolować, co przysparza wiele problemów nie tylko jego ojcu, ale również rodzeństwu. Najmłodszy Iniemamocny odziedziczył charakter po ojcu, oraz inteligencję po matce, więc nie zamierza bezczynnie stać, gdy jego bliskim grozi niebezpieczeństwo. Rewelacyjna scena walki z szopem przejdzie do kanonu kina superbohaterskiego, ale to tylko jedna z wielu świetnych momentów z Jack-Jackiem. Ta postać jest wyraźnym ukłonem ku młodszym odbiorcom, których ma przede wszystkim rozbawić, ale również dorośli będą dobrze bawić się z tych żartów.
Na większej obecności na ekranie Jack-Jacka traci Wiola (Karolina Gruszka) oraz Max (Borys Wiciński), których rola zostaje tym razem bardziej zmarginalizowana. Gdy Wiola ma jeszcze swój własny, niezbyt rozbudowany, ale ciągnący się przez cały film, wątek nieszczęśliwej miłości, tak Max pozostaje bez takowego, będący wyłącznie dopełnieniem całej rodziny. Najwyraźniej twórcy nie chcieli powielać scen znanych z filmów Marvela czy DC Comics, ale szkoda, że brakuje kreatywności na ciekawe pokazanie umiejętności superszybkości. Tym bardziej, gdy widzi się zdolności pozostałych członków rodziny i innych herosów, którzy niejednokrotnie w widowiskowy i zaskakujący sposób popisują się swoimi talentami.
Powracają także starzy znajomi z Mrożonem na czele. Rola Lucjana pozostała mniej więcej na tym samym poziomie co w poprzedniej części, więc doskonale sprawdza się jako dopełnienie umiejętności rodziny Iniemamocnych, czy jako ich najlepszy przyjaciel doradzający w razie jakichkolwiek problemów. Swoją rolę w całej historii odegra również Edna (Kora), która wcieli się w zaskakującą jak na siebie rolę. „Iniemamocni 2” wprowadza jednak całą plejadę nowych postaci. Nie wiem jednak, czy wynika to z braku pomysłu na ciekawe charaktery, czy twórcy nie chcieli przyćmiewać tytułowych bohaterów, ale wśród nowych postaci brakuje kogokolwiek, kogo warto byłoby zapamiętać. Milioner Winston Deavor ma wiarygodne motywacje, ale zupełnie brakuje mu charyzmy. O wiele ciekawsza jest jego siostra Evelyn, zajmująca się wszelakim projektowaniem w firmie, szybko łapiąca kontakt z Elastyną. Jest jeszcze Ekrantyran, któremu również nie można odmówić rzeczowego argumentu przemawiającego za jego poczynaniami, tym bardziej, że świetnie pokazuje to kontrast w perspektywie patrzenia na pewną sprawę. Ekrantyranowi brakuje sporo do Syndrome’a, tym bardziej, że przez większość filmu nie znamy jego tożsamości, choć sprawni widzowie od początku doskonale będą wiedzieli kim jest ten arcywróg.
„Iniemamocni 2” rewelacyjnie korzystają ze stylistyki znanej z lat 60. ubiegłego wieku, jak również szpiegowskiego gatunku kina. Do obu tych rzeczy przyzwyczaiła nas już pierwsza część, ale minęło w końcu 14 lat, więc to co Brad Bird i reszta zaproponowali w kontynuacji, jest tak samo świeże i na swój sposób oryginalne. Zresztą to genialny pomysł, aby klasyczne kino szpiegowskie spod znaku pierwszych odsłon serii o Jamesie Bondzie połączyć z konwencją kina superbohaterskiego, a wątki szpiegowskie w drugiej części mają nie mniejszą moc i są równie klimatyczne co w pierwszej części.
Ogromnym plusem jest także oprawa wizualna produkcji. Te kilkanaście lat temu wydawało się, ze grafika nie może być już lepsza, że to szczyt osiągnięć. Tak jest zresztą przy każdym kolejnym filmem Pixara i wystarczy przypomnieć sobie przepiękną pod względem oprawy wizualną trzecią część „Toy Story”. „Iniemamocni 2” idą wiec jeszcze dalej, prezentując niedościgniony w najbliższych latach (czytaj do kolejnego dzieła studia) wzór oprawy graficznej dla innych filmów animowanych. Mniejsza o rewelacyjne faktury różnych powierzchni, świetnie zaanimowane włosy postaci, czy dbałość o detale, ale to jak Brad Bird i reszta ekipy opracowali oświetlenie niemal każdej ze scen, sprawia, że ręce same składają się do oklasków. To już nie te same szare i neutralne kolory z jedynki. W dwójce dominuje wiele ciepłych barw, a gdy w mieście zapada zmrok, sam Batman nie powstydziłby się takiej scenografii. Oprawa wizualna robi olbrzymie wrażenie, a dzieci na pewno będą dodatkowo zachwycone bezbłędną animacją ruchów postaci.
Żaden film animowany nie może obyć się bez polskiego dubbingu. Usłyszenie Piotra Fronczewskiego w jednej z jego najlepszych ról to czysta przyjemność, a wręcz zaszczyt. Aktor ma jedną świetną scenę, gdzie mógł głosowo się wykazać i pomimo czternastu lat więcej w metryce, bezbłędnie wcielił się w rolę Pana Iniemamocnego. Na całe szczęście do swoich ról głosowych powracają również Dorota Segda jako Elastyna, Karolina Gruszka jako Wiola, Piotr Gąsowski w roli Lucjana oraz rewelacyjna Kora jako Edna. Jedynie Filipa Radkiewicza wcielającego się w pierwszej części w Maxa zastąpił Borys Wiciński, ale różnicy w ogóle nie słychać, co najlepiej świadczy nie tylko o pracy aktora, ale również reżysera polskiego dubbingu.
Marzenia się spełniają. Wciąż ciężko mi w to uwierzyć, że „Iniemamocni 2” pojawili się po 14 latach w kinach. Co jednak istotniejsze, jest to produkcja równie udana jak część pierwsza, idąca z duchem czasu i wywracająca pewne dotychczasowe reguły do góry nogami, a przy tym zachowująca swój pierwotny urok, jak również morał. Gdy w pierwszych scenach ujrzałem rodzinę Iniemamocnych w charakterystycznych czerwonych kostiumach zakręciła mi się łezka w oku. Wspomnienia oraz wrażenia z kinowego seansu pierwszej części wróciły i znów poczułem się o 14 lat młodszy. Nieczęsto kino potrafi zafundować terapię odmładzającą, ale tym razem udało się to w stu procentach. Koniecznie zaraźcie więc pasją do tej serii swoje pociechy, ale także siebie, jeżeli pierwsza część w okresie premiery was ominęła, bo kto wie ile przyjdzie nam czekać na kolejną część. Może kiedyś wasze dzieci podziękują wam, że zabraliście je akurat na ten film, rozpoczynając tym samym najlepszą animowaną superbohaterską historię.