Watch Dogs nigdy nie miało łatwego życia. Pierwsza część, debiutująca w 2014 roku, borykała się z wieloma problemami – nieciekawa główna postać, koszmarnie szary świat, mało angażująca fabuła i, do tego, cała masa bugów. W zestawieniu pierwszej odsłony serii od Ubisoftu z Grand Theft Auto V, a było to porównanie w pełni naturalne, bowiem hit Rockstar North pojawił się na rynku jedynie kilka miesięcy wcześniej, historia Aidena Pearce’a wypadała… zwyczajnie blado. Ubisoft jednak wyciągnął wnioski – akcja Watch Dogs 2 rozgrywała się w słonecznym San Francisco, nie w szarym Chicago. Nie mieliśmy już do czynienia z ponurym i antypatycznym wręcz Aidenem, a z wesołym, zafiksowanym na punkcie hakowania hipsterem, Markusem Hollowayem. Jego grupa znajomych była na tyle niestandardowa i sympatyczna, że nie dało się tej paczki nie uwielbiać. „Dwójka” przynosiła znacznie więcej frajdy i była zwyczajnie dużo lepszą grą. W takim razie, co mogło pójść nie tak przy Watch Dogs Legion? Skoro druga część była świetną produkcją i naprawiła wszystkie błędy „jedynki”, to Legion powinien być odsłoną jeszcze lepszą. No, niestety…
Watch Dogs Legion fabularnie. Londyński koszmar z humorystycznym sznytem
Watch Dogs Legion pierwszy raz opuszcza Stany Zjednoczone, przenosząc akcję do Londynu. Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Cały kraj kontrolowany jest przez organizację noszącą nazwę Albion – mają jednak oni całkiem totalitarne zapędy. Każdego mieszkańca śledzą kamery oraz drony, wszystko jest nagrywane, w bazie danych organizacji można znaleźć całą przeszłość wszystkich obywateli, ich preferencje dotyczące filmów czy jedzenia. Albion ma nawet dostęp do historii przeglądarki internetowej. Temu systemowi przeciwna jest organizacja DedSec – dobrze nam już znana grupa hakerów, którzy nie chcą być kontrolowani przez Albion i nie zgadzają się na życie w takiej rzeczywistości.
Początek historii jest jednak inny, niż można by się spodziewać. Tajemnicza organizacja uzbroiła ładunki wybuchowe w londyńskim parlamencie. My, wcielając się w Daltona, agenta DedSecu, mamy dostać się do głównego komputera, znajdującego się na dachu budynku, w celu złamania szyfru i rozbrojenia wszystkich ładunków. Niestety, tajemnicze Zero-Day okazuje się od nas dużo sprytniejsze – w konsekwencji wybucha pół Londynu i giną praktycznie wszyscy hakerzy, nie wspominając o setkach niewinnych ofiar. DedSec się rozpada. Po tej sytuacji, całe bagno spada właśnie na nich – wszystko, co złe, przypisuje się hakerom. Próby oczyszczenia organizacji z fałszywych zarzutów są stale odrzucane i nie przynoszą żadnych efektów. Budzi to sporą niechęć wśród społeczeństwa do tej organizacji. Na szczęście, nadal pozostaje garstka osób, zgadzającymi się z założeniami DedSecu. Z wybuchu cało wyszła jedynie Sabine oraz Bagley, choć ten drugi to sztuczna inteligencja, która z humorystyczną uszczypliwością, będzie komentować nasze działania – taki Claptrap z Borderlands, chociaż z pewnością mniej irytujący. Naszym zadaniem jest odbudowanie grupy hakerów, werbowanie jak największej ilości agentów i naprawienie sytuacji w stolicy Wielkiej Brytanii. I tutaj przechodzimy do głównej atrakcji Watch Dogs Legion, którą gra była reklamowana wiele razy.
Danie główne Watch Dogs Legion, czyli możliwość grania dosłownie każdym
Główną atrakcją w Watch Dogs Legion jest możliwość grania każdym. Mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym, czyli grupą agentów, których sami werbujemy. Każda postać ma specjalne zdolności, własne nawyki, indywidualne bronie – jeden agent dostaje więcej pieniędzy za wykonywane zadania, drugi ma własne, szybkie auto, trzeci jest w posiadaniu wielkiego drona, będącego w stanie unieść jego samego nawet na wysokie budynki, a czwarty jest w posiadaniu specjalnego karabinu maszynowego. Gama postaci jest faktycznie wielka – możemy do DedSecu zwerbować 56-letnią babcię, młodego artystę street-art, pracownika budowy… dosłownie każdego. Największe wrażenie robi wybór pierwszego agenta, kiedy do dyspozycji mamy listę ludzi z bardzo dokładnymi opisami. Naszym pierwszym członkiem może być nauczyciel historii urodzony na Jamajce, młody fetyszysta stóp, 40-letni fan piercingu bądź nastoletnia fanka anime.
Robi to wrażenie, jednak w praktyce… każdym gra się tak samo. Mimo specjalnych atrybutów każdej postaci, różnica w ogóle nie jest odczuwalna – nawet bym się pokusił o stwierdzenie, że system ten przyniósł trochę odwrotne efekty od oczekiwanych. W Watch Dogs 2, Markus i reszta ekipy mieli różnorodne i mocne charaktery, dzięki czemu cutscenki i dialogi były ciekawe, często zabawne czy wzruszające. W Legionie czegoś takiego nie uświadczymy, przecież dialogi są odgórnie narzucone, a gra nie ma pojęcia, kogo zwerbujemy. Ciekawy bajer, lecz zdecydowanie lepiej wygląda to na papierze, niż faktycznie działa. Pomysł świetny, wykonanie dużo gorsze, a szkoda, bowiem potencjał był przeogromny.
Otwarty świat, duża mapa, masa questów – jak wypada Watch Dogs Legion w praktyce?
Watch Dogs Legion szykuje dla gracza kilka wątków głównych, jednak jakkolwiek ciekawe by one nie były (nie chcę zdradzać więcej niż napisałem w drugim i trzecim akapicie, by nie psuć zabawy), wszystkie misje opierają się na tym samym. Dla przykładu – staramy się rozwiązać zagadkę dotyczącą tajemniczej grupy, która porywa jednego z naszych agentów – brzmi bardzo ciekawie, jednak wszystko sprowadza się do tego samego, czyli jeżdżenia od punktu A do punktu B, wkradnięcia się na strzeżony teren, wykradnięcia danych, czy to ręcznie, czy za pomocą drona, pająkobota, bądź poprzez przejęcie kontroli nad kamerą, po drodze rozwiązując banalne łamigłówki. Następnie rozwalamy kilku strażników, odbywamy drętwy dialog i jedziemy z punktu B do punktu C, gdzie cała sekwencja się powtarza. Nie twierdzę, że w Legion gra się źle – rozgrywka jest przyjemna, jednak ileż można robić to samo? Przez całą grę było jedynie kilka sekwencji, które dodawały coś od siebie, wprowadzając tym samym powiew świeżości. Robiąc misje główne, czułem się, jakbym wykonywał side questy, tylko że z bardziej rozbudowanymi wstawkami filmowymi.
Aktywności poboczne to głównie misje rekrutacyjne. Kiedy obierzemy sobie kogoś za cel, musimy z nim porozmawiać, przekonać do walki w słusznej sprawie, a następnie wykonać misję lojalnościową, na przykład usunąć jakieś dane z komputera w domu drugiej osoby, zlokalizowanie zgubionego telefonu czy dowiedzenie się, kto zastąpił danego rekruta w poprzedniej pracy, aby poznać powód zwolnienia. Po wykonaniu wyznaczonego zlecenia, rekrut dołącza na stałe do naszej ekipy. Poza misjami rekrutacyjnymi, mamy takie aktywności, jak wykradanie danych z punktów znajdujących się w strzeżonych strefach, wchodzenie na wysokie budynki i tworzenie buntowniczych street-artowych grafik, dostarczanie przesyłki z jednej skrzynki do drugiej, znajdującej się po drugiej stronie miasta i tym podobne – side questy nie przedstawiają żadnej historii, opierają się jedynie na pojedynczych działaniach. Przyjemnie zabija czas, jednak nic więcej i musiałbym się naprawdę nudzić, żeby wyczyścić mapę ze wszystkich dodatkowych aktywności.
Podczas wykonywania misji w najróżniejszych miejscach możemy znaleźć tak zwane punkty technologii, które następnie możemy wydać w drzewku umiejętności. Dzięki zielonym punktom możemy kupować swoim agentom nowe gadżety, ulepszać te już dostępne, bądź inwestować w nowe umiejętności. Moim zdaniem drzewko umiejętności w poprzednich odsłonach było zrobione lepiej i, przede wszystkim, bardziej czytelnie.
Rozgrywka w Watch Dogs Legion. Doczekaliśmy się nowości lub zmian w hakowaniu?
Rozgrywka w Watch Dogs Legion nie uległa zmianie względem poprzednich odsłon. Liczyłem na nowe, sprytne rozwiązania z hakowaniem – niestety, również ten segment gry jest identyczny, jak w „dwójce”. Mamy takie same możliwości i chociaż jest ich sporo, miło byłoby zobaczyć coś nowego – opcji jest naprawdę sporo. System prowadzenia aut również nie uległ zmianie, a szkoda, bowiem jazda w Watch Dogs od pierwszej części jest trochę „drewniana”. Jedyna nowość to ruch lewostronny – w końcu akcja rozgrywa się w Londynie – i chyba to sprawiło mi najwięcej kłopotów podczas całej rozgrywki. W żadnej grze nie miałem tyle czołowych zderzeń, co tutaj, chociaż to mnie mocno bawiło podczas rozgrywki.
Sztuczna inteligencja jest bardzo przyzwoita. Przez około 20 godzin zabawy z nową grą Ubisoftu spotkałem się może z dwoma absurdalnymi zachowaniami ze strony przeciwników. Jest to jednak jest to w pełni normalne, więc do tego elementu rozgrywki nie mam zarzutów. W Watch Dogs Legion bardzo mi jednak brakuje zmiany pory dnia i pogody w czasie rzeczywistym. W chociażby takim Days Gone zrobiło to na mnie wielkie wrażenie – uważam, że gry tego typu w 2020 roku powinny mieć już tę funkcję. Muszę również przyznać, że system poruszania się i parkouru bardzo mnie zawiódł. W Watch Dogs 2 Markus biegał bardzo płynnie, sprytnie wskakiwał na budynki czy się wspinał – Legion pod tym względem zaliczył kolosalny downgrade. Postaci są niesamowicie sztywne, wspinanie się nie jest już tak intuicyjne i „gładkie”.
W systemie walki jest kilka zmian. Bohaterowie stawiają głównie na walkę wręcz – jak na początku przygody mówi Sabine – „broni palnej DedSec używa jedynie w ostateczności”. Pod kwadratem mamy normalne, szybkie ataki, trójkątem przełamujemy gardę przeciwnika i wprawiając go w chwilowe zdezorientowanie, możemy wymierzyć kilka solidnych ciosów, kółkiem za to wykonujemy uniki przed uderzeniami naszych oponentów – jeśli wykonamy unik w idealnym momencie, będziemy mogli zadać potężny cios w ramach kontrataku. Samo strzelanie jest przyjemne i całkiem intuicyjne, pod tym względem nie mam się do czego przyczepić.
Bug na glitchu i błędem pogania. Watch Dogs Legion to prawdziwy test cierpliwości
Zacznę od tego, że mocno liczę na solidny day one patch. Watch Dogs Legion zmroził mi się tyle razy, że nawet nie jestem w stanie tego policzyć. Powtarzałem masę misji, tylko dlatego, że gra zawieszała się tuż przed końcem questa. i po minucie zamrożonego ekranu wyrzucało mnie do ekranu głównego PlayStation 4. Tekstury wczytują się po pięć minut i jestem w tym momencie absolutnie poważny – podczas jednej misji, gdzie musiałem włamać się na plac budowy, cały teren przez dłuższy czas to były kanciaste, jednokolorowe modele. Tak zwyczajnie nie da się grać. Innym razem na ulicy niespodziewanie rozpoczęła się seria wybuchów. W pobliżu mojej postaci wyleciało w powietrze kilka samochodów, co w konsekwencji oczywiście przyniosło śmierć mojej postaci. Poziom frustracji często sięgał zenitu. Zaznaczę, że w Watch Dogs Legion grałem na podstawowej wersji PlayStation 4.
Recenzja Watch Dogs Legion – podsumowanie
Watch Dogs Legion to twardy orzech do zgryzienia. Ale taki niesamowicie twardy. Jestem fanem tej serii. Chociaż do pierwszej odsłony mam mocno ambiwalentne podejście, tak „dwójkę” uwielbiam z całego serca – jest to zresztą jedna z zaledwie kilkunastu gier, które splatynowałem na PlayStation Network. Do Watch Dogs 2 wracałem wiele razy, tylko po to, żeby ponownie poczuć ten wspaniały klimat. Jestem pewien, że gdyby ta odsłona pojawiła się po „jedynce”, to nie czułbym się tak rozczarowany, jak teraz. Legion to skok jakości w porównaniu do pierwszej odsłony, lecz spory spadek w porównaniu do drugiej.
Watch Dogs Legion to nadal całkiem przyjemna produkcja. To produkt, który zapewni trochę frajdy na 20-30 godzin. Jest to jednak gra, która wymaga ogromu poprawek, która niezbyt angażuje gracza w opowiadaną historię. To gra mająca spory, lecz zmarnowany potencjał. Jestem srogo rozczarowany i ciężko mi uwierzyć w to, jaki ta seria zaliczyła regres od drugiej do trzeciej części. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że po kilku łatkach i wprowadzeniu trybu multiplayer, Legion stanie się lepszym tytułem, ponieważ, na ten moment, pragnę wybudzić się z tego strasznego snu i wrócić do ukochanego San Francisco.