Do zombie chyba każdy już zdążył się przyzwyczaić. Temat ten został zgłębiony przez tysiące twórców, począwszy od literatury, przez kino i telewizję, po sztukę, gry wideo, a nawet muzykę. Rzadko jednak kiedy artystów interesuje, a może nie mają wystarczającego pomysłu, jak ukazać świat wracający do życia po apokalipsie zombie. Motyw o wiele trudniejszy, bo ocierający się o politykę, gospodarkę i samo społeczeństwo. „Wyleczeni” pokazują jednak, że można ugrać to w sposób nie mniej interesujący i straszny, niż sam początek epidemii zombie, a przynajmniej do momentu, gdy rozwścieczeni zarażeni znów nie zaczną łaknąć ludzkiego mięsa.
Po kilku latach sytuacja w Irlandii zaczyna się stabilizować. Ostatnia grupa „wyleczonych” osób z powrotem trafia do społeczeństwa. 75% zarażonych udało się skutecznie wyleczyć, lecz pozostała grupa odpornych na szczepionkę, pozostaje w strefie kwarantanny. Jednym z „wyleczonych” jest Senan (Sam Keeley), który zostaje przyjęty do domu jego siostry Abbie (Ellen Page) i jej kilkuletniego syna. Na własnej skórze może przekonać się, że przez chorobę, na którą nie miał żadnego wpływu, poddawany jest społecznemu ostracyzmowi. Powstają ugrupowania, które żądają izolacji osób „wyleczonych” oraz eutanazji tych, których wyleczyć się nie da. Walczyć z nimi pragnie Conor (Tom Vaughan-Lawlor), były prawnik z politycznymi aspiracjami, któremu epidemia pokrzyżowała ambitne plany. Mężczyzna chce jednak wrócić do polityki, jako społeczny aktywista opowiadający się za prawami osób „wyleczonych”. Do swojej organizacji chce wprowadzić Senana, którego Conor zaraził podczas epidemii. Senan szybko zdaje sobie jednak sprawę, że Conor tak naprawdę tworzy ekstremistyczne bojówki, walczące z każdym, kto jest przeciwny „wyleczonym”.
„Wyleczeni” stawiają ciekawe pytania odnośnie ludzkiej natury. Dowiadujemy się, że „wyleczeni” są osobami, które doskonale pamiętają co działo się z nimi podczas choroby, ale nie panowali nad swoim zachowaniem, a kierowali się wyłącznie instynktem własnym, jak i grupy. Mamy więc do czynienia nie z klasycznym rodzajem zombie, ale jego inteligentniejszą wersją, potrafiącą myśleć i podejmować decyzję, kto skończy jako pożywienie, a kogo należy przemienić. Nie są to też powolne, szwendające bestie, które groźne są wyłącznie w grupie. Tutaj każdy pojedynczy zakażony stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo nawet dla uzbrojonej osoby. David Freyne w swoim filmie zastanawia się, czy ludzie, którzy stali się potworami i dokonywali straszliwych rzeczy, nad którymi nie mieli żadnej władzy, mogą odnaleźć się w społeczeństwie. Ciekawszym wątkiem jest jednak, czy społeczeństwo znajdzie miejsce dla takich osób. Każdy z „wyleczonych” ma na sumieniu czyjąś śmierć, często kogoś bliskiego z rodziny. Pod kolejną wątpliwość poddać można samą szczepionkę, czy na pewno zneutralizowała wirusa, czy tylko go uśpiła na pewien okres.
Świat w „Wyleczonych” przypomina nasz. Ludzie pozbierali się po apokalipsie i próbują wieść normalne życie. Pracują, posyłają dzieci do szkoły, robią zakupy i próbują zapomnieć o traumie ostatnich kilku lat. Jednak wypuszczenie kolejnej fali „wyleczonych” pogłębia rosnące społeczne niepokoje. Wątek ten niejako uosabia kryzys imigracyjny w Europie. Osoby podatne na leczenie nie mogą liczyć na wsparcie ani od państwa, ani też o pomocną dłoń reszty społeczeństwa. Oferowane im są najcięższe i najgorzej płatne prace, a ich losem nikt się nie przejmuje. Dla wszystkich najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby zwyczajnie zniknęli. To jeszcze bardziej pogłębia wzajemną niechęć do siebie, co w rezultacie rodzi ekstremizm, a od tego już niedaleka droga, do powstania kolejnego wielkiego zagrożenia.
Choć „Wyleczeni” noszą znamiona horroru, gdzie reżyser nie szczędzi jump scare’ów, to bardziej należy rozpatrywać film w kategoriach dramatu osadzonego w postapokaliptycznym świecie. I pod tym względem obraz David Freyne wychodzi obroną ręką. Problem pojawia się niestety w ostatnich 20 minutach, gdzie reżyserowi najwyraźniej zabrakło pomysłu, jak dalej pociągnąć tę historię bez sięgania po sprawdzone i schematyczne środki. Tak, zombie znów pojawiają się na ulicach miast i w szaleńczym biegu próbują dorwać swoją ofiarę. Brakuje w tym jakiegoś pomysłu, a nagłe pojawienie się zombie zostaje wykorzystane do znudzenia. Film, jak i scenariusz, pokazują wtedy swoją najgorszą stronę, gdzie aż kipi od nadmiaru fabularnych głupot. Bohaterowie zachowują się irracjonalnie, albo po prostu głupio, bo jak inaczej nazwać zachowanie matki, która chce zastrzelić swojego syna tylko dlatego, że ten został ugryziony, choć doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że jest wysoka szansa na uleczenie go. Ten sam chłopak wcześniej chowa się przed zombie pod samochodem, które próbują dostać się do niego tylko z jednej strony. Takich nielogiczności można byłoby jeszcze długo mnożyć.
„Wyleczeni” więc psują dobre wrażenie ostatnimi minutami filmu. Przedtem mamy ciekawy i aktualny społeczny komentarz o ludziach, którzy pragnąć wieść normalne życie, ale nie jest ono możliwe, przez niesprzyjające im społeczeństwo, w tym także ich własne rodziny. Jest w tym sporo elementów grozy, które dopełniają obraz całości. Gdy jednak do głosu dochodzą zombie, robi się trywialnie, a miejscami niedorzecznie. Szkoda, że film nie utrzymał dobrej formy do samego końca, bo tak mielibyśmy do czynienia z ciekawą produkcją rozgrywającą się w świecie postzombiakalnym, których wciąż jest jak na lekarstwo, a tak pozostaje wyłącznie ciekawostką wyłącznie dla osób lubujących się w tematyce zombie.