Minecraft to jedna z najpopularniejszych gier w historii. Rozwijana od ponad dekady, a rozpoczęta jako malutki projekt pochłonęła i wciąż pochłania serca wielu graczy niezależnie od ich wieku i zainteresowań. Czy ktoś stary, czy młody, budowanie w Minecrafcie wywołuje nieskrępowane pokłady kreatywności i produkt studia Mojang można wręcz nazwać wirtualnym światem zbudowanym z klocków LEGO. Po wykupieniu marki przez Microsoft rozpoczęła się ekspansja na nowe terytoria. Minecraft skupiony przedtem jedynie wokół gry zaczął niczym grzyby po deszczu wyrastać ze sklepowych półek w formie książek, komiksów, czy czasopism.
Wciąż świeże są plotki o filmie, a wystarczy tylko wejść na YouTube, by posłuchać minecraftowej muzyki. To jednak nie wszystko, bo z kreatywnego survivalu Minecraft rozpoczął rebranding również w grach. Począwszy od Story Mode zrealizowanego w formule interaktywnego serialu od Telltale, przez hack and slasha Minecraft Dungeons, Microsoft stara się przekonać do Minecrafta fanów innych gatunków lub wręcz przeciwnie, pokazać zatwardziałym minecraftowcom, że gaming ma jeszcze sporo do zaoferowania poza stawianiem klocków. Teraz mamy okazję sprawdzić kolejny etap tego planu – Minecraft Legends.
Idąc za formą opisu poprzedniej gry studia jako Diablo dla dzieci, Legends można nazwać Warcraftem dla dzieci. Ten spin-off Minecrafta jest bowiem strategią czasu rzeczywistego. Nie jest to jednak klasyczna strategia, a raczej połączenie charakterystycznych rozwiązań tego gatunku z akcją, za którą odpowiada doświadczona ekipa, bo członkowie Blackbird Interactive, byli pracownicy znanego z Company of Heroes i Warhammera Dawn of War Relic Entertainent, którzy pod własnym sztandarem dostarczyli Homeworld: Deserts of Kharak lub gorąco przyjętą symulację Hardspace: Shipbreaker.
To przedstawienie sylwetek autorów to nie festiwal chwalipięctwa, a raczej udowodnienie, że do produkcji tej gry Microsoft wziął się na poważnie i nie tworzyli jej ludzie z pierwszej łapanki, a weterani gatunku, dzięki czemu po Minecraft Legends możemy spodziewać się co najmniej solidnej gry. Od tradycyjnych strategii tytuł różni się tym, że tu nie latamy myszką po arenie przedstawionej z lotu ptaka, a osobiście uczestniczymy w akcji, widząc wszystko zza pleców bohatera. RTS-owy kursor niejako zmieniono w postać gracza. Najprościej porównać to do lubianej, choć dziś już trochę zapomnianej strategii Overlord, w której wcielaliśmy się w Mrocznego Pana władającego hordą goblinów.
W Minecraft Legends przyjdzie nam zaś pokierować losowym graczem zwykłego Minecrafta, który został wybrany przez duchowych obrońców krainy Nadziemia do odparcia hordy pigmenów bądź też piglinów z Netheru. Tło konfliktu niemal w całości papuguje historię z pierwszego Warcrafta, w której orkowie z Draenor najechali Azeroth korzystając z mrocznego portalu, więc poczynione wcześniej porównania do gry Blizzarda były faktycznie na miejscu. Najnowszy klockowy spin-off nie jest jednak grą, w którą gramy dla fabuły. Jakaś jest i zrealizowano ją nawet w formie naprawdę ładnych przerywników filmowych, ale pierwsze skrzypce zdecydowanie odgrywa tu gameplay.
Jak już zostało powiedziane, to RTS w którym kursor myszki zamieniono na postać gracza. Naszym głównym zadaniem jest eksplorowanie otwartej mapy, by odbijać placówki wroga i niszczyć portale chronione przez twierdze piglinów. Wszystkie polecenia robimy diegetycznie, tj. w formie osadzonej w świecie. Zamiast klikać myszką na jednostki, wygrywamy odpowiednią muzykę stojąc obok nich. Zbieranie zasobów zlecamy zaś allajom lub otuszkom, czyli przyjaznym duszkom, które wykonują za nas akcje i natychmiast transportują do naszych magazynów drewno, kamień, węgiel, żelazo i jeszcze inne zasoby. Główny trzon zabawy sprowadza się do tego, by nagromadzić zasoby, podjechać do interesującego punktu na mapie, postawić spawnery mobów, rozkazać im podążyć za nami i ruszyć do walki.
Z początku owa pętla rozgrywki zapewnia sporo frajdy, jednak z czasem orientujemy się, że Minecraft Legends nie zaoferuje nic poza tym. Oczywiście rozwijamy swoje możliwości, zyskując nowe zasoby do zebrania i inne jednostki do zespawnowania, ale całość w gruncie rzeczy sprowadza się do tego samego. Łażenia po mapie i odbijania placówek, z czego każdą z nich przejmujemy w bardzo podobny sposób. Miniony w Overlordzie miały jakieś AI i potrafiły np. szukać sobie ulepszeń i broni, tutaj to bezmyślna masa, którą posyłamy na hordy piglinów broniących portali. Mało sensu ma tu stosowanie taktycznych zagrań i zostawianie mobów, by czegoś strzegły lub osłaniały flanki, gdyż by wydać jakikolwiek rozkaz, należy najpierw fizycznie podjechać w dany punkt. Zwykle zbieramy armię i wjeżdżamy na pełnej, uzupełniając straty w spawnerach.
Do Legends wprowadzono system dnia i nocy. Dniami pigliny przebywają w swoich bazach i budują ulepszenia lub naprawiają wyrządzone przez nas szkody, nocami zaś ruszają na łowy i mogą atakować przyjazne graczowi wioski. To dosyć upierdliwa mechanika, bo ponownie trzeba się do nich fizycznie wracać tylko po to, by odeprzeć najazd. Taka natura RTS-ów, ktoś powie. Trzeba kontrolować pole walki. Jasne, ale w klasycznych RTS-ach z rzutu ptaka mogę robić więcej rzeczy jednocześnie. Na chwilę przenieść kursor do wioski, wydać polecenia armii i wrócić do robienia swoich głównych działań bitewnych. Gra nie wymaga mojej fizycznej interwencji wszędzie. Tutaj przy każdym działaniu należy uczestniczyć osobiście lub tak obwarować wioski, że pigliny ich nie zniszczą w trakcie nocy.
Cały problem sprowadza się do obecności. Gdyby to był klasyczny RTS, grałoby się lepiej. Porównania postaci gracza do fizycznego kursora wcale nie są przesadzone, gdyż co prawda możemy walczyć z przeciwnikami, ale budynków już sami nie zniszczymy i musimy wspomagać się armiami. Jeśli twórcy chcieli czymś się inspirować, powinni wziąć pod uwagę Divinity: Dragon Commander, gdzie smok gracza był pełnoprawnym uczestnikiem bitwy czasem mogącym samodzielnie przechylić szale zwycięstwa na swoją stronę. Gra ma bardzo dobre podstawy rozgrywki, ale nie potrafi z nich zrobić czegoś ciekawszego. Po pierwszym efekcie wow, kiedy już zaczynamy wgryzać się w systemy, mamy spadkową zaangażowania z racji uświadomienia sobie powtarzalności i płytkości rozgrywki.
Nie gra się w Legends źle, ale mogło być lepiej. Z pełnym przekonaniem stwierdzam, że Minecraft Dungeons podobało mi się bardziej. Tutaj twórcy za bardzo chcieli odejść od RTS-owej konwencji, być może bojąc się, że będzie ona zbyt wymagająca dla dzieci. A przecież pomimo eksperymentów gra nie wymyśla koła na nowo, garściami czerpiąc inspiracje z Overlorda. Z tym, że on sam był bardziej różnorodny, bo tutaj jedyne, co musimy robić, to odbijać twierdze i placówki na otwartej mapie. W samym założeniu wieje powtarzalnością.
Minecraft Legends podsumuje dobrze jedno zdanie. Fabuła Warcrafta doprawiona rozgrywką Overlorda w sosie dla dzieci. Jednak pomimo całej mojej krytyki gra sprawdza się znakomicie jako wstęp do gatunku dla najmłodszych. Gdy te zaczną się nudzić przy Minecrafcie, będzie to oznaką, by dać im coś bardziej klasycznego. Dorośli najpewniej nie mają tu czego szukać, chyba że chcą wraz z pociechami poznać początki zabawy. To przede wszystkim ładna i przyjemna gra, dzięki której młodociani miłośnicy Minecrafta otworzą się na nowe gatunki. I choć nie jest najlepsza, w takim zastosowaniu mogę ją polecić. Zwłaszcza, że znajdziecie ją w Game Passie.