Recenzja filmu Morbius

Morbius
Morbius

Po dwóch niezbyt udanych filmach o Venomie, Sony postanowiło sięgnąć po inną postać ze Spider-Man Universe i tym razem przybliża widzom Morbiusa. I tak jak pewnie większość przy okazji premiery filmu po raz pierwszy usłyszała o tym bohaterze, tak po seansie chciałaby o nim zapewne jak najszybciej zapomnieć.

I w gruncie rzeczy nie jest to wcale takie trudne, gdyż sztampowa historia i nieciekawie napisane postacie zacierają się w naszej pamięci już następnego dnia. Rozczarowanie i niesmak pozostaną niestety znacznie dłużej.

Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o uniwersum Marvela, Sony z każdym kolejnym tytułem stawia sobie poprzeczkę coraz niżej. I gdy fani myślą, że już nie może być gorzej, okazuje się, że nie dno nie jest limitem, a kinowe piekło leży znacznie głębiej, niż nam się wydało.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od historii. Tytułowy doktor Michael Morbius wraz ze swoim przyjacielem z dzieciństwa Milo, cierpią na rzadką chorobę krwi. Naukowiec całe życie poświecił, by znaleźć na nią lekarstwo, a jego badania finansował nadziany kolega. Pożar w krainie braterskiej miłości pojawił się, gdy w końcu po serii wątpliwych etycznie badań Michaelowi udało się stworzyć lekarstwo. Morbius testuje je na sobie i choć jest skuteczne, to ma dość nieprzyjemny skutek uboczny – zmienia pacjenta w krwiożerczą bestię.

Morbius (4)
Morbius

Nasz doktorek ma jednak silną wolę i stara się utrzymywać swoje żądze na wodzy, posilając się syntetyczną krwią własnego autorstwa. Ta daje mu nadludzką siłę oraz szybkości, wyostrza zmysły i chwilowo zaspokaja pragnienie. Problem jednak pojawia się, gdy po lekarstwo sięga również milioner Milo grany przez Matta Smitha. Niestety jego wola nie jest tak silna, gardzi sztuczną wypłuczyną i postanawia biegać po mieście i wysysać krew z każdego, kto, choć krzywo na niego spojrzy. W taki oto sposób filmowa wersja komiksowego złoczyńcy znanego jako Loxias Crown została najbardziej groteskowym antagonistą ze wszystkich filmów z akcją osadzoną w uniwersum Marvela. Zresztą DC również.

Morbius (2)
Matt Smith w roli Milo

Mamy więc przejaskrawionego w swojej charyzmie Morbiusa, granego przez Jareda Leto i socjopatę Milo, który po latach walki z chorobą, gdy tylko poczuł się lepiej, postanowił zesłać cierpienie na wszystkich ludzi, no bo tak. I w zasadzie ciężko, w tej jałowej oraz kiczowatej historii znaleźć jakieś pozytywne punkty zaczepienia, bo i para detektywów depcząca po piętach Morbiusowi, nie wiadomo czy miała być bardziej zabawna, czy też żałosna. Adria Arjona wcielająca się w asystentkę i dziewczynę naukowca, zagrała kolejną bezbarwną postać kobiecą. Nawet Jared Harris, którego darzę wielkim szacunkiem i sympatią, nie dał rady się wybronić i jako mentor Michaela i Milo, wtopił się w poziom całego widowiska.

Morbius (3)
Adria Arjona jedyne co mogła wnieść do tego filmu, to uroda

Ale tak naprawdę, trudno mieć pretensje do aktorów i wskazać palcem, który z nich zawinił najbardziej. Oni po prostu nie dostali nic dobrego do zagrania. Ciężko bowiem popisywać się aktorskim kunsztem, gdy pracuje się z kiepskim scenariuszem. Morbius to bowiem najniższych lotów produkcyjniak, do którego lepszy scenariusz napisałby algorytm stworzony przez studentów pierwszego roku informatyki w Opatówku.

Niestety efekty komputerowe oraz realizacja starć stoją na równie przeciętnym poziomie i ciężko traktować je jako mały argument mający nas zachęcić do poświęcenia dwóch godzin naszego życia. Klasycznie jak to w filmach wyprodukowanych przez Sony czuć budżetowość i o te odpowiednio 25 i 35 mln dolarów mniejszy budżet niż w przypadku bardziej kameralnego Venoma. Przyczepić się też można do niektórych efekciarskich rozwiązań, jak chociażby smuga, a w zasadzie coś, co bardziej przypomina dym, ciągnąca się za Morbiusem podczas szybkiego przemieszania się i starć. Ta dostosowuje swoją barwę do aktualnego koloru ubrania bohatera, ale w zasadzie nie wiemy, co to jest i czemu ma służyć.

Tak naprawdę jakakolwiek głębsza analiza Morbiusa, jako wytworu kultury masowej to strata czasu. Ten film jest zepsuty u samych podstaw i nie powinien mieć prawa powstać. Od współczesnego kina superbohaterskiego dzielą go lata świetlne i nawet nie sprawdza się jako popcorniak czy też guilty pleasure dla fanów komiksów, za który uznać mogę, chociażby pierwszego Venoma. Morbius nie ma absolutnie nic ciekawego do zaoferowania, co jest jego jedyną zaletą. Łatwo można o nim zapomnieć.

Recenzja Morbius
3
Ocenił Kamil Kościelniak