Recenzja Cult of the Lamb. Baranek na służbie diabła

Cult Of The Lamb Recenzja
Cult Of The Lamb Recenzja

W swoim życiu grałem w różne diaboliczne gry. Jeśli wierzyć w magiczną właściwość symboli, przed którymi ostrzegała katechetka na lekcjach religii, moja dusza już dawno została splugawiona na wieki, a diabeł się mną interesuje, parafrazując pewnego słynnego księdza. Na przestrzeni wielu ukończonych tytułów z demonami walczyłem, z demonami rozmawiałem, a niektóre nawet pokochałem. Nigdy jednak nie sądziłem, że najbardziej okultystyczną z nich będzie ta, w której protagonistą została niewinna owieczka.

Owce nie mają łatwego życia. Z jakiegoś powodu to właśnie te puchate stworzenia przed zaraniem dziejów fanatycy religijni wybrali do składania ofiar ku uciesze ich bogów lub demonów lubujących się w zapachach palonego mięsa. Nie inaczej było w przypadku naszego antybohatera, który to zaprowadzony przed oblicze czterech bożków, został zarżnięty. Byłby to definitywny koniec historii tego zwierzęcia, gdyby nie fakt, że przedwieczne zło postanowiło je wskrzesić i wybrać na duchowego przywódcę kultu. I oto jagnię poszło w świat nawracać niewiernych na diaboliczną wiarę.

Cult of the Lamb recenzja 1

W tym momencie uspokoję przerażonych rodziców chcących po tym wstępie pisać listy do episkopatu o dodanie tej gry do listy dzieł zakazanych. Cult of the Lamb wbrew pozorom nie jest narzędziem podprogowej indoktrynacji i wprowadzeniem najmłodszych w objęcia bluźnierczych sekt. Nie ma tu nic, czego już nie widzieliście. Jeśli nie spowiadaliście się po zagraniu w Diablo, po Kulcie Owieczki też nie powinniście. Ba, tu pozornie nie ma nic obrazoburczego. Ale jak mówi przysłowie, diabeł tkwi w szczegółach.

Popatrzcie tylko na oprawę tej gry! Przypomina kreskówkę lub książkę dla dzieci. I niepokojące w tej atmosferze jest właśnie to, jak mocno wszystko jest tu urocze. To taki wesoły kult piekieł. Zwierzątka o wypranych mózgach oddają cześć piekielnym siłom, składają ofiary ze swoich bliźnich, uczestniczą w modłach aż do wycieńczenia, a po śmierci ich zwłoki przetwarzane są w kanibalistycznych rytuałach. Gdy DOOM i Diablo silą się na realizm piekielnych istot, straszne nie jest to, co widzimy gołym okiem, a rzeczy skrywające się pod zasłoną niewinności.

Cult of the Lamb recenzja 2

Podziwiam Cult of the Lamb za synergię oprawy z narracją. Pod względem artystycznym to jedna z najlepszych produkcji tego roku dzięki temu, jakie wrażenie potrafi wywołać, gdy ktoś sięgnie głębiej ponad słodkie zwierzątka. To mroczna i niepokojąca gra wyśmiewająca działanie religijnych sekt. We wspomnianych przed chwilą tytułach z piekłem walczymy, a i tak mają one łatkę satanistycznych. Tutaj zaś, z uśmiechem na ustach przedwiecznemu złu służymy, wysławiamy jego imię i działamy ku powiększeniu jego wpływów. Jak to dobrze, że Kult Owieczki jest indykiem, bo i nie doczeka się rozgłosu w niektórych kręgach.

Muszę się wam przyznać, że miałem obawy przed zagraniem w Cult of the Lamb. I nie chodzi tutaj o lęk przed demonicznymi siłami, które zawładnęłyby moją duszą za pośrednictwem słodkiej owcy, bo tutaj mój brak wiary zapewnia mi +5 do odporności na klątwy. Chodzi o to, że produkcja studia Massive Monster jest rogalikiem. Nie smacznym pieczywem, a gatunkiem gier. Gatunkiem, który wywołuje we mnie mimowolne spazmy, gdy dotrze do mnie perspektywa powtarzania raz za razem wszystkiego od nowa. Na szczęście zostałem oszukany.

Cult of the Lamb recenzja 3

By być bardziej precyzyjnym, Kult Owieczki jest reprezentantem podgatunku roguelite, gdzie w przeciwieństwie do rasowych roguelike’ów nie tracimy całego postępu, a jedynie jego część np. do mapki wstecz. A i by być szczerym, to nawet nie jest pełnoprawny roguelite. Gdybym miał opisać dzieło od Massive Monster w najprostszy sposób, powiedziałbym iż jest to uproszczone połączenie The Binding of Isaac ze Stardew Valley. Oprócz eksplorowania lochów, mamy więc swoją wioskę kultystów, którą zarządzamy.

Podczas przeczesywania podziemi i mrocznych lasów, ścinamy drzewka, zbieramy kamienie itd. by móc rozwijać osadę, karmić wyznawców i przeprowadzać rytuały w kościele. W skrócie: oprócz zabijania wrogów w lochach, należy dbać o dobrostan swoich kultystów. Na szczęście wioska to tylko dodatek i nie musimy aż tak dmuchać i chuchać na hołdowników, bo ci są jak wyborcy pewnej partii i można z nimi robić cokolwiek, a potem obdarować prezentem i odprawić gusła, a ich wiara powróci na należyte miejsce. W najgorszym przypadku niepokorną duszyczkę można złożyć w ofierze.

Cult of the Lamb recenzja 4

Gra zgrabnie łączy klasyczne rogalikowe przechodzenie poziomów z elementem zarządzania. Pozornie różne rozwiązania pasują tutaj idealnie i wzajemnie się uzupełniają. Wyjścia do lochów są szybkie i uzależniające w myśl maksymy: jeszcze jedna tura, a w tym przypadku bieg. Zazwyczaj plansza trwa +/- 10 minut, a nawet jak przegramy, to otrzymujemy zebrane zasoby trochę pomniejszone o karę. Wprowadza to ładną pętlę, gdyż każde wyjście na wyprawę wynagradza nas zasobami do ulepszania wioski i vice versa. Gdy ulepszymy coś w osadzie, może to nam pomóc w krucjatach.

Celem gry jest zabicie czterech bożków ukrytych w dungeonach. By to zrobić, należy przebić się przez strzegących ich minibossów. Z tego powodu lochy przechodzimy kilkukrotnie, by w końcu dotrzeć do celu. Raz zabity miniboss się nie odradza, dlatego po śmierci nic nie tracimy, tyle że musimy zaliczyć od nowa część losowo generowanej planszy. Te zostały sprytnie przemyślane, gdyż poniekąd sami ustalamy ich trudność. Lokacja została podzielona na sekcje, w których nie tylko walczymy, ale też zdobywamy wyznawców, odkrywamy karty tarota będące perkami, zdobywamy ekwipunek lub dostajemy błogosławieństwa. Jak się uprzemy, to możemy dojść do bossa z minimalną ilością walk albo wytrzebić wszystko co się rusza.

Cult of the Lamb recenzja 5

Jak już wspominałem, rozgrywka została zaplanowana w taki sposób, by po każdym powrocie z wyprawy można było coś ulepszyć w wiosce, coś wybudować, czy odprawić mszę. Dzięki temu nie ma w niej dłużyzn i do zera wyeliminowano konieczność grindu i farmienia, a także to, co w roguelikach mnie przeraża. W Cult of the Lamb czuć, że na każdym kroku robimy postęp, a nie zostajemy uwięzieni w wiecznej pętli powtarzania tego samego. A jak się komuś to znudzi, to poza rozbudową kultu może porobić kilka rzeczy pobocznych, takich jak minigierkowa gra w kości lub łowienie ryb. Ewentualnie pozbierać odchody wyznawców (tak!).

Niestety Kult Owieczki cierpi na kilka bardzo poważnych problemów. Mam wrażenie, że grę na końcowych poziomach trapi coś w rodzaju wycieku pamięci i silnik nie do końca poprawnie zwalnia nagromadzone informacje, przez co następuje przeciążenie danych. Nagminnie postać zacinała mi się podczas animacji. Raz nie wczytały się kolizje i wyszła poza mapę. A nawet kilkukrotnie złapała permanentnego laga przy przechodzeniu między pomieszczeniami. Nie mówiąc o tym, że zawsze podczas zmiany dnia w osadzie następowała minimalna ścinka. A i nawet dwa crashe się zdarzyły przy starciach z wrogami.

Cult of the Lamb recenzja 6

Wszystkie te błędy prowadzą do restartu rozgrywki, co przy rogalowej formule z automatu oznacza utratę części postępu i konieczność eksploracji lochu od nowa. Nie jest to duża strata z racji optymalizacji wypraw pod kątem maksymalnie kilkunastu minut na dungeon, ale niesmak pozostaje. Zresztą, trafiłem na błąd, w którym gra zacięła się podczas spowiadania wyznawcy. Może miał za dużo grzechów i system nie wytrzymał? Jak wspomniałem, te błędy występowały u mnie tylko w ostatnich lokacjach, stąd hipoteza o memory leaku. Dla kontekstu grałem na XONE i nie wiem, czy te problemy są obecne również w wersji PC. Mam jednak nadzieję, że zostaną one szybko wyeliminowane i będzie można cieszyć się z rozgrywki niezakłóconej przez technikalia.

Bo zdecydowanie jest się czym cieszyć. Niech za jakością Cult of the Lamb przemawia to, że tytuł ten zdołał przekonać do siebie tak zatwardziałego przeciwnika rogalików, jak ja. A to trudna sztuka, z której ludzie ze studia Massive Monster wyszli obronną ręką. Cudowna dwuwymiarowa oprawa graficzna, urzekający nastrój uroczego okultyzmu, a wreszcie przemyślany i uzależniający gameplay, w którym sfera walki i zarządzania tak dobrze współgrają. Nie jest to zaawansowana produkcja, ukończymy ją w 10-15h, ale to dobrze, bo w całości eliminuje dłużyzny i zapewnia płynną krucjatę niewinnej owieczki ku chwale przedwiecznego zła. Jestem oczarowany, wy też powinniście. A Devolver Digital przechodzi sam siebie, dostarczając w tym okresie wakacyjnym drugi po Card Shark murowany hit do indyczych gier roku.

Plusy
  • Fenomenalnie wykreowana okultystyczna atmosfera
  • Idealne połączenie formuły rogalika z zarządzaniem
  • Dwuwymiarowa oprawa rodem z kreskówki
Minusy
  • Upierdliwe i częste błędy
9
Ocenił Robert Chełstowski
Xbox One

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Xbox One

Recenzje gier OpenCritic