Pixel Heaven to specyficzna impreza. Święto retro i indyków, które pomimo licznych gości przychodzących wraz z całymi rodzinami, zawsze miało ten niszowy klimat kierowany do nerdów i miłośników staroci. Udając się na Pixela absolutnie nie należy spodziewać się E3, Gamescomu, czy nawet PGA. To bądź co bądź kameralny zjazd pasjonatów, na którym można spotkać znajomych, pograć w indyki i nacieszyć oko retro. Względnie kupić jakiś gadżet lub wypić piwo (w tym autorskie piwo Pixelove, niezłe ale specyficzne).
W tym roku miałem okazję uczestniczyć w wydarzeniu po raz trzeci. Czy po mojej przerwie podyktowanej pandemią coś się zmieniło? W roku 2018 i 2019 w naszych podsumowaniach skupialiśmy się przede wszystkim na omawianiu gier, gdyż to właśnie produkcje niezależne, w tym te mianowane do Pixel Awards były moim priorytetem. W tym roku jechałem krętymi drogami okolic Dworca Wschodniego z podobnym nastawieniem. Zobaczyć, zagrać, zamienić słowo z twórcami. Kiedy już dotarłem na miejsce okazało się, że ciekawe cyfrówki mogę wymienić na palcach dwóch rąk.
Tegoroczny Pixel był poświęcony przede wszystkim grom retro i ku mojemu zaskoczeniu, grom stołowym. Chyba że czegoś nie znalazłem, bo dopiero post factum dowiedziałem się od znajomych, że był tu również jakiś pokaz cosplay’u. Skąd moje obawy o przegapienie czegoś? Okropny układ i zaplanowanie stanowisk sprawiał wrażenie, jakby ktoś wszystko ustalał na ostatnią chwilę lub mówił wystawcom „no ustawcie się tam w kącie lub obok ściany, gdzie tam chcecie”. W latach poprzednich każda tematyka miała swoją odseparowaną strefę. Retro swoje, indie swoje, planszówki swoje. Tutaj zaś wszystko zostało ustawione obok siebie, pomieszanie z poplątaniem.
Chcesz popatrzeć na indyki, to po drodze zrobisz slalom między dwoma sklepami z gadżetami i masą stanowisk retro, a i gdzieś tam cię pani z banku zachęci do założenia konta. Serio, zaczepiły mnie dwa razy. To płatna impreza, a nie sobotnia wizyta w centrum handlowym, żeby ktoś zachęcał do zakładania konta w banku… Mniejsza! Wszystko to sprawiało, że łatwo było się zgubić. Może tereny Starej Zajezdni Autobusowej przy ulicy Włościańskiej nie wyglądały jak z pocztówki, a i dach przeciekał, ale wydarzenia tam organizowane były znacznie przestronniejsze.
W tym roku Pixel rozkładał się na „zabytkowej” Mińskiej 65. Miejsce szumnie nazwane jako Centrum Rozwoju Przemysłów Kreatywnych to po prostu opuszczone postindustrialne przestrzenie, które może i mają swój klimat, ale dobrego wrażenia reprezentacyjnego nie pełnią. Przekraczając bramę targów czujemy się jakbyśmy wchodzili do starego magazynu. Gdyby nie komputery i masa ludzi, na jego widok pewnie szybko obrócilibyście się na pięcie, żeby nie dostać kosy pod żebra od potencjalnych squatterów. Spodziewałem się, że coś, w co palce włożyło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego będzie bardziej okazałe. Reasumując: brzydko tak samo, ale przestrzeń bardziej chaotycznie zorganizowana.
Co roku narzeka się, że nagłośnienie prelekcji jest fatalne. Pomimo nowego miejsca nic nie zmieniło się w tym zakresie, a było nawet gorzej. Kiedy na Włościańskiej prelekcje były w oddzielnej hali, tutaj zorganizowano je… w przejściu. Tak, scenę rozstawiono w sali łączącej korytarz prowadzący od gier cyfrowych do strefy gadżetów i planszówek, jak i ogródka piwno-gastronomicznego. Za publicznością ciągle więc ktoś się kręcił (a podejrzewam, że w godzinach szczytu stale tłoczył, gdyż byłem w piątek i sobotę popołudniu, czyli mniej ludnych porach). Kwintesencją wymieszania był fakt, że stoisko Bloober Team znajdowało się ramię w ramię z podobnym powierzchniowo Bubble Tea. Dlaczego bąbelkowa herbata była obok największego gracza targów, a nie w strefie gastro? Jak to mówił wielki Polak: nie wiem.
Wielkim nieobecnym stało się zaś Nintendo, które miało być najpokaźniejszą atrakcją imprezy. Niefortunnie autorzy Mario i Zeldy zrezygnowali z uczestnictwa tuż przed eventem, dlatego w przestrzeni wystawowej zarodziło się od plotek działających na niekorzyść włodarzy, wedle których to Nintendo miało zobaczyć, jak wygląda organizacja targów i najzwyczajniej w świecie cichcem uciec. Czy tak było? Nie wiem i nikt się nie dowie, ale ich nieobecność to kolejny kuksaniec w stronę Pixel Heaven. By otrzeć łzy brakiem wielkiego N można było zobaczyć (ekhm… ekhm…) TVP, do którego stanowiska raczej mało kto podchodził. No chyba, że chciał zakupić Lalkę na BluRay lub Szachy z Ojcem Mateuszem (tak!).
Zdaje sobie sprawę, że w tegorocznym podsumowaniu Pixel zbiera cięgi, ale to wcale nie jest wyłącznie moje narzekanie, gdyż podobne wnioski mogłem usłyszeć z ust innych uczestników. Mógłbym powiedzieć, że fajnie, było wszystko super i dajcie mi akredytację za rok, ale nie robię tego, gdyż chcę, żeby Pixel Heaven było naprawdę dobrą i jakościową imprezą, a twórcy wyciągnęli wnioski z tego wypadku przy pracy i poprawili organizację tam, gdzie w tym roku nie leżała, może inspirując się zaletami poprzednich edycji. Jak ktoś chciał niezobowiązująco popatrzeć na retro, kupić gadżet czy grę stołową, to bawił się dobrze. Ja spotkanie ze znajomymi i oglądanie stoisk zapamiętam na pewno pozytywnie, ale wad organizacyjnych było zbyt dużo, żeby można było przymknąć na nie oko.
Indyki i te większe gry oczywiście były. Malutkie stanowisko Railbound, które zostało zresztą jedną z naszych najlepszych polskich gier poprzedniego roku. Większy pokaz twórców The Tenants. Wspomniany Bloober obfitujący w gadżety. Far From Home, Flying Wild Hog, czy nawet fajne prototypy Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych. Co pojadłem krówek, to moje. A grą targów zostało w mojej opinii Boti: Byteland Overclocked i to wcale nie dlatego, że znam autorów. To po prostu dobra platformówka, o której kiedyś zrobiliśmy nawet materiał widoczny wyżej.
Na podsumowanie powiem tyle. Gdyby to było moje pierwsze Pixel Heaven, za rok pewnie już bym się nie pojawił. Jako że mam w pamięci dobre wspomnienia z ubiegłorocznych edycji, mam gorącą nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski i za rok dostaniemy znacznie lepsze święto retro i indyków. Czego i sobie, i wam życzę. Bo pomimo moich narzekań ja lubię ten event i chciałbym móc odwiedzić go ponownie. Tym razem w pełni takim, jakim być powinien. A moja krytyka to tak z sympatii, więc absolutnie się nią nie zrażajcie. To co, widzimy się za rok?