Paolo Virzi to już ugruntowana marka włoskiego kina. Rzadko kiedy jednak Włoch wyściubia nos z własnego podwórka, aby nakręcić film z gwiazdami hollywoodzkiego kina. Po sukcesie „Ella i John” z Helen Mirren i Donaldem Sutherlandem, z którym to wystartował w walce o Złotego Lwa w Wenecji dwa lata temu, znów powrócił do swoich starych, sprawdzonych rozwiązań. „Magiczne noce” to jednak film, na który warto było czekać, a wszystko dzięki mocnej inspiracji obrazami braci Coen, gdzie reżyser zabiera nas w iście magiczną podróż po włoskiej kinematografii dręczonej degrengoladą.
Antonino Scordia (Mauro Lamantia), Luciano Ambrogi (Giovanni Toscano) i Eugenia Malaspina (Irene Vetere) to trójka finalistów konkursu dla młodych scenopisarzy, którzy udają się do Rzymu, aby na uroczystej gali poznać zwycięzcę. Trójka obcych sobie ludzi szybko się zaprzyjaźnia i cała trójka ląduje pod jednym dachem w mieszkaniu Eugenii. Dziewczyna jest czarną owcą w swojej zamożnej i liczącej się w świecie polityki i biznesu rodzinie. Zupełnym przeciwieństwem dla znerwicowanej, lękającej się życia Eugenii jest lekkoduch Luciano. Krnąbrny, arogancki i pyszałkowaty chłopak ma niezwykły talent do tworzenia scenariuszy, ale na drodze do realizacji jego pomysłów stoi nieprzyjazny świat włoskiego przemysłu filmowego, sterowany przez stetryczałych nestorów kina. Neurotyczny Antonino, posiadający ogromną wiedzę z zakresu kina, wplątuje się w szemrane interesy pewnego znanego producenta filmowego – Leandro Saponaro (Giancarlo Giannini). W noc półfinałów mistrzostw świata w piłce nożnej, gdzie Włosi podejmują Argentynę ze słynnym Diego Maradoną, Saponaro ginie w tajemniczych okolicznościach. Trójka młodych scenarzystów musi dowieść swojej niewinności.
„Magiczne noce” rozpoczynają się jak typowy kryminał. Mamy więc zagadkową zbrodnię, lamentującą femme fatale i oskarżonych, którzy muszą opowiedzieć swoją własną historię. Virzi szybko jednak z tego pomysłu rezygnuje na rzecz satyry na włoski przemysł filmowy lat 90. Choć film traktuje o ostatniej dekadzie XX wieku, to reżyser pełnymi garściami czerpie z „Ave, Cezar!” braci Coen i ich szyderstw ze złotej ery Hollywood. Nie brakuje więc szemranych producentów filmowych, blond piękności marzących o aktorskiej karierze, podstarzałych mistrzów kina, którzy nie chcą odejść, robiąc miejsca dla młodych, apatycznych gwiazdorów, oraz artystycznych wyrzutków, żyjących na marginesie. W całym tym bałaganie trójka głównych bohaterów będzie musiała szybko się odnaleźć, a my wraz z nimi.
Przez nadzwyczajnie szybkie tempo prowadzenia akcji, oraz dynamiczne dialogi, które wzmacnia dodatkowo typowy włoski temperament, „Magiczne noce” potrafią zmęczyć, nie dając choć chwili na wzięcie oddechu i poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Dodatkowo Virzi tworzy swoistą encyklopedię włoskiego kina u schyłku wieku, wymieniając niezliczoną masę tytułów, nazwisk oraz nawiązań do dzieł wielkich mistrzów włoskiego kina. Pomimo tego reżyser prezentuje czytelną i prostą historię, w której nie sposób się pogubić. Ogromna w tym zasługa świetnie napisanych i odegranych postaci, które momentalnie zapadają w pamięć. Szczególnie trójki głównych bohaterów, którzy mają własną przeszłość, która ukształtowała ich unikalną osobowość, a co za tym idzie, ich własne dzieła.
„Magiczne noce” nie kryją się z tym, że chcą być włoską odpowiedzią na film braci Coen. Satyra jest niezwykle trafna, a szyderstwa celnie punktują absurdy przemysłu filmowego, który potrafi przeżuć i wypluć nawet największe talenty. Pomimo sporej dawki śmiechu, którą film dostarcza, dostajemy dosyć przygnębiający morał, który może odstraszyć niejednego początkującego filmowca. Szkoda jedynie zmarnowanego potencjału wątku kryminalnego, który przez większą część seansu, nie ma żadnego znaczenia, a rozwiązanie zagadki tajemniczej śmierci, jest zbyt przewidywalne.