Yorbie – Episode One: Payback’s a Bolt – recenzja (PS4)

Yorbie Episode One

Yorbie to dopiero druga produkcja studia Happy Dance Game i choć ich pierwsze dzieło było mało udaną imitacją kultowego Buzz!, to Sony nie miało nic przeciwko, by ich kolejną produkcję wystawić na PlayStation Store za całkiem sporą kasę. Czy słusznie? Miedzy innymi tego dowiecie się z tej recenzji.

Yorbie – Episode One: Payback’s a Bolt  to kosmiczna trójwymiarowa strzelanka, w której na brak akcji nie można narzekać. Tytułowe Yorbie, to seria robotów, która została stworzona przez sztuczną inteligencję, w celu ochrony żywych istot zamieszkujących wszechświat. Jednak gdy postanowiono zniszczyć wszystkie zepsute i przestarzałe Yorbie, jeden z nich postanawia uciec i przejąć kontrolę nad kosmosem. Szalony geniusz Dr Zox stworzył komputerowego wirusa, który umożliwił mu zawładnięcie Yorbie Prime i to właśnie jego musimy powstrzymać.

W grze kierujemy losami ocalałego ze zgliszczy Yorbie, którego zadaniem jest ocalić wszechświat przed szalonym i złym Dr Zox’em. Wyposażeni jesteśmy w plazmowy pistolet, którym musimy niwelować stojących nam na drodze przeciwników. Oprócz strzelania, obdarzeni jesteśmy umiejętnością pojedynczego i podwójnego skoku oraz roztrzaskiwania skrzyń, z których wylatują koła zębate, będące walutą potrzebną do kupna nowych broni oraz ich ulepszania. Cała gra podzielona jest na pięć rozdziałów, które tak naprawdę nie różnią się zbytnio od siebie. Przemieszamy się przez kolejne poziomy, eliminujemy wrogów, zbieramy kółka, kupujemy bronie i na koniec rozdziału walczymy z bossem.

Co ciekawe na początku gry mamy możliwość wyboru jednego z czterech robotów, którym zdecydujemy się kierować. To którego wybierzemy, nie robi żadnej różnicy, ponieważ nie różnią się one od siebie niczym poza wyglądem i gabarytami. Wybór postaci jest stworzony, tylko z myślą o trybie kooperacji. Yorbie możemy przechodzić grając na jednej konsoli nie tylko solo, ale również w duecie, w trio lub w kwartecie.

Twórcy Yorbie wykazali się zadziwiającym brakiem kreatywności i w zasadzie po pięciu minutach gry, nic już nas nie może zaskoczyć. Mało tego, po zakończeniu pierwszego jak i drugiego rozdziału zafundowali nam identyczną banalną walkę z bossem, z której tak naprawdę nic nie wynika, podobnie zresztą jak z całej gry. W ostatnim rozdziale, kiedy już przygody Yorbiego chcemy mieć najzwyczajniej w świecie za sobą, twórcy postanowili nas zaskoczyć. Otóż znajdujemy się wówczas w strefie skażonej, co znacznie komplikuje nam poruszanie się i tak, gdy chcemy iść do przodu, cofamy się, gdy chcemy iść w lewo, idziemy w prawo. Można zrozumieć, że twórcy postanowili nieco urozmaicić rozgrywkę, ale niestety zdecydowanie za późno i za mało wyszukanie.

Broni w grze mamy jak na lekarstwo, a i tak część z nich jest praktycznie bezużyteczna. Po kilkunastu minutach przekonujemy się, że tylko jedna z nich jest nam potrzebna, by przejść całą grę. Inne śmiercionośne zabawki jak shotgun, czy niemiłosiernie długo ładująca się wyrzutnia plazmowych pocisków, są niepraktyczne i nieefektywne, gdyż na ogół jesteśmy pod intensywnym obstrzałem z różnych stron i szybkostrzelny karabin sprawdza się wówczas wyśmienicie. Samo kupno i upgrade broni nie stanowią zbytniego wyzwania. Już w połowie rozgrywki (około 1,5 godziny!!!) mamy wykupione wszystkie bronie wraz z ulepszeniami. Na co wydawać więc i po co zbierać, walutę w dalszej części gry? Nie wiadomo.

Przy okazji poruszyliśmy więc, kolejny ważny aspekt czyniący z Yorbie, grę niskich lotów. Czas rozgrywki. Niecałe trzy godziny i po ptakach. Nawet gra na wyższym poziomie trudności nie gwarantuje nam dłuższego czasu gry. Ale może to i lepiej, ponieważ rozgrywka w tej kosmicznej strzelance jest tak monotonna, a poziomy do siebie tak podobne, że głupotą byłoby poświęcenie więcej czasu na jej ukończenie.

Jedynym wyróżniającym się aspektem Yorbie jest oprawa graficzna. Nie jest ona oszałamiająca, ale w porównaniu z całą resztą i wszystkimi niedociągnięciami technicznymi, to kawał dobrej roboty. I to właśnie ona zachęcała mnie do pokonywania kolejnych poziomów, gdyż trudno było mi uwierzyć, że skoro twórców było stać na stworzenie całkiem przyzwoitej oprawy wizualnej, to mogli aż tak zepsuć całą resztę. W Yorbie nasze zadanie skupia się gównie na naciskaniu przycisku fire i jednoczesnym bieganiu w celu uniknięcia obrażeń. Gra nie stawia nam żadnych wyzwań, gdyż po każdym zgonie, zaczynamy dokładnie w tym samym miejscu w którym polegliśmy.

Jakby tego wszystkiego było mało, gra posiada też sporo irytujących bugów. Zdarza się, że przyklejamy się do ściany, lub zapadamy pod platformę i giniemy, pomimo że nie zbliżyliśmy się nawet do jej krawędzi. Poziom sztucznej inteligencji naszych przeciwników woła o pomstę do nieba. Można się czasami ubawić, patrząc jak nasz przeciwnik stoi odwrócony do nas plecami i strzela prosto w ścianę.

W zasadzie można by wymienić i opisywać jeszcze wiele bolączek na które cierpi Yorbie – Episode One: Payback’s a Bol, jak chociażby oprawa dźwiękowa, czy praca kamery, która nie pozwala na zajrzeć tam gdzie bez problemu możemy dotrzeć. Jednak chyba już wystarczy.

Yorbie nie jest ani najgorszą, ani najnudniejszą, ani najgłupszą, ani najbardziej zbugowaną grą w jaką przyszło mi grać. Może nawet wydać się to dziwne i niekonsekwentne po tym wszystkim co powyżej napisałem, ale Yorbie momentami nawet wciąga. I chyba to właśnie powinno nas zastanowić, lecz nie nad grą, tylko nad samym sobą. Wymagajmy dla siebie czegoś więcej, zwłaszcza jeśli zapłaciliśmy za to 84 zł.

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Galeria Yorbie – Episode One: Payback’s a Bolt