Switchowa premiera SINNER: Sacrifice for Redemption zbiegła się w czasie z premierą Dark Souls: Remastered. To stawia grę studia Dark Star w jeszcze trudniejszej pozycji. Inspiracja serią Souls jest tutaj widoczna na każdym kroku, a grze można przypiąć łatkę ubogiego krewnego. Nie znaczy to jednak, że Grzesznikowi nie należą się żadne szanse na tym nie do końca równym polu walki.
Zjedz mięso, a zostaw ziemniaczki
SINNER: Sacrifice for Redemption wystawia nas do walki przeciwko siedmiu grzechom głównym. Ich uosobieniami są bossowie, którym musimy stawić czoła. Może to trochę nie fair z mojej strony, ale zdradzę, że po pokonaniu całej siódemki czeka nas jeszcze jedno starcie. Warto to zaznaczyć, ponieważ tych osiem walk składa się na niemalże całą zawartość gry. Twórcy w tym wypadku postawili na mięso, dlatego rozgrywka opiera się wyłącznie na starciach z bossami. Może to budzić wątpliwości co do samej długości rozgrywki, która w tym wypadku będzie całkowicie uzależniona od naszych indywidualnych umiejętności. Bossowie są kreatywnie zaprojektowani, więc ich rozpoznanie, a następnie pokonanie powinno zaabsorbować nas przynajmniej na kilka godzin.
Grzeszny Adam
Fabuła w SINNER: Sacrifice for Redemption nie jest najmocniejszym elementem i została potraktowana po macoszemu. Znamy cel naszej misji, czyli walkę o odkupienie i niewiele ponadto. Przed tym wyzwaniem stanie nasz protagonista, Adam, który na pierwszy rzut oka nie wydaje się być postacią, mogącą rozprawić się z potężnymi personifikacjami grzechu. Do każdego z siedmiu grzechów przypisane zostało krótkie wideo, prezentujące napiętnowanego. Niestety ich potencjał, czyli ładna kreska, całkowicie nie został wykorzystany. Wszystko sprowadza się do kilku linijek zbyt szybko przemykającego tekstu. Autorzy nie pokusili się nawet o zatrudnienie aktora, który klimatycznym głosem mógłby nadać temu głębszy wymiar. Spoglądając na to przez pryzmat przygotowanej historii, twórcom ze studia Dark Star można chyba zarzucić grzech lenistwa.
Wycieńczająca, nierówna walka
Przed przystąpieniem do każdego starcia czeka na nas niemiła niespodzianka. Wraz z naszym postępem w grze, postać nie będzie nagradzana lecz karana. Każda ścięta przez naszego bohatera głowa, osłabi go. W związku z tym, każdym kolejny boss stanowił będzie większe wyzwanie, z wyższym poziomem trudności. Jest to dość ciekawy zabieg, szczególnie, że kolejność w jakiej stawimy czoła grzechom jest naszym wyborem. Zanim więc dotrzemy do finałowego starcia, będziemy już mocno poobijani, siła naszego ataku osłabiona, a zdolność regeneracji zdrowia zatracona. W osiągnięciu celu nie pomoże nam też dość skromne wyposażenie. Nasz bohater może posługiwać się dwoma standardowymi kompletami uzbrojenia: miecz z tarczą oraz miecz dwuręczny. Jeśli chodzi o przedmioty dodatkowe, to tak naprawdę kluczowe są tutaj tylko mikstury zdrowia, które szczęśliwie regenerują się po każdej walce. Włócznie, bomby czy olej zapalający miecz są średnio przydatne, a ich użycie często przynosi więcej szkody niż pożytku.
Bierz i nie pytaj
SINNER: Sacrifice for Redemption jest jedną z tych gier, której założenia akceptujemy i dobrze się bawimy lub od początku krytykujemy każdy jej element. Duża ilość niedociągnięć zawsze da nam powód do znalezienia jakiegoś „ale”. Często to, co zobaczymy na ekranie, nie będzie się zgrywać z rezultatem. Od ciosów, które nie powinny nas trafić, do uników, które powinny się udać. Na Switchu gra nie chodzi tak płynnie jak powinna, a jakość oprawy graficznej pozostawia wiele do życzenia. Tekstury wyglądają na poszarpane, a otoczenie puste i mało szczegółowe. Mimo wszelkich niedogodności gra ani razu nie wywołała u mnie odruchu rzucenia konsolą czy padem, a jedyne do czego udało się mnie sprowokować to głośne „słowa zawodu”.
SINNER: Sacrifice for Redemption – podsumowanie
SINNER: Sacrifice for Redemption jest próbą wyciągnięcia esencji z serii Dark Souls i podania jej jako główne danie. Niestety bez surówki, ziemniaczków i kompotu, sam kotlet nie wydaje się tak apetyczny. W grę ekipy Dark Star pobawimy się co najwyżej kilka godzin. Stoczymy kilka emocjonujących pojedynków, a następnie całkowicie o niej zapomnimy, nieco rozczarowani brakiem głębi i zawartości.