Zapoczątkowana w 1995 roku seria Resident Evil jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych w gatunku survival horror. Ósma generacja konsol, poza remasterami, doczekała się właśnie siódmej pełnoprawnej odsłony cyklu. Capcom zdecydował się jednak na ryzykowany i niezbyt popierany przez graczy ruch – zmianę konwencji klasycznej już marki. Czy wyszły one produkcji na dobre? I tak, i nie.
Resident Evil VII: Biohazard w skórze Ethan’a zabierze nas do z pozoru opuszczonej rezydencji gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych. Protagonista po trzech latach otrzymuje wiadomość od żony, uznanej dotąd za zaginioną. Koszmar zaczyna się już od pierwszych kroków na terenie posiadłości, którą przez większą część gry przyjdzie nam eksplorować. Okazuje się, że Ethan jest jedynie gościem a pozory szybko zostają rozwiane. Fabularnie, początkowo tytuł przywodzi na myśl filmowe klasyki z gatunku grozy klasy B, jednak z czasem wszystko zbliża się nieco bardziej do kanonu serii.
PO STARYM REZYDENCIE OSTAŁO SIĘ KILKA TEKSTUR…
Gracze są latami przyzwyczajani do mechaniki swoich ulubionych serii i przeważnie nie lubią eksperymentowania z formą, a na taki właśnie ruch zdecydowali się twórcy w przypadku siódmego Residenta. Gra została całkowicie przebudowana pozostawiając jedynie kilka flagowych tekstur (takich jak skrzynia do przechowywania przedmiotów, dyktafon jako miejsce zapisu, czy roślinka potrzebna do stworzenia apteczki) chyba tylko po to, aby fani pamiętali że grają w Resident Evil. Zmieniło się prawie wszystko, od perspektywy z jakiej obserwujemy akcję, przez mechanikę, po ogólny design gry.
HORROREK, CZY POTWOREK?
Jest mrocznie, poświata latarki i snopy światła wdzierające się przez zabite deskami okna, odkrywają z mroku zużyte do granic wnętrze. Powietrze jest gęste od unoszącego się kurzu. Naszym krokom towarzyszy skrzypienie a panującą wokół ciszę co jakiś czas niszczą przeróżne dźwięki. Drzwi za nami się zatrzasnęły, nie ma odwrotu, jedyna droga prowadzi przed siebie.
Tak właśnie gracz rozpoczyna swoją przygodę. Bezbronny, przerażony, niepewny tego co czai się w mroku i słusznie, bo gra potrafi przestraszyć. Mimo że tytuł stawia dość mocno na szperanie po szafkach i szufladach w poszukiwaniu pomocnych przedmiotów to nie zabraknie momentów wymuszających skradanie, skorzystanie z arsenału broni palnej czy starć z boss’ami – te skupiają się w sporej mierze na standardowym już znajdywaniu słabych i wrażliwych punktów. Resident Evil VII: Biohazard w bardzo angażujący sposób żongluje mechaniką tak, aby zaszczepić w graczu czujność do ewentualnej zmiany podejścia. Dom po którym się poruszamy ma charakter pół otwarty, co tworzy do przed chwilą wspomnianej żonglerki świetną sposobność jak i współgra z zadaniami logicznymi jakie często przyjdzie nam wykonywać.
W tym miejscu gra zasługuje na ogromną pochwałę, albowiem wizualnie rzecz prezentuje się wyśmienicie. Grafika cieszy oko, a komponuje jej genialnie utrzymany klimat i świetne projekty lokacji. Dodając do tego dopasowaną pracę kamery i sposób w jaki nasza postać wchodzi w interakcję np. z drzwiami (drzwi jedynie lekko się uchylają, aby otworzyć je całkiem musimy w nie wejść, wtedy bohater łapie je dłonią i wolno otwiera) od pierwszych chwil czuć iż mamy do czynienia z horrorem pełną gębą.
WEŹ ROŚLINĘ, POŁĄCZ Z CHEMIĄ, ROZTWÓR ROZLEJ NA RĘKĘ – GOTOWE! JESTEŚ ZDROWY!
Zachęcając gracza do zaglądania w każdy kąt, pokoje wypełnione są znajdźkami pozwalającymi lepiej poznać fabułę gry a często również służącymi jako pomoc w wykonaniu aktualnego zadania, lub ułatwiającymi nam bezpośrednio rozgrywkę. Znaleźć możemy komponenty do stworzenia różnego rodzaju przedmiotów użytkowych, na przykład apteczki. Gdzieniegdzie natkniemy się na dodatkową amunicję do różnego rodzaju broni, a tych mimo że niezbyt wiele, jest i tak więcej niż się spodziewałem. Nasz arsenał w szczytowej formie będzie składał się między innymi z broni białej, różnego rodzaju pistoletów, shotgun’a, miotacza ognia i kilku innych zabawek. Jeśli w tym momencie zmartwiliście się, że z rdzennego horror’u powstało coś na wzór The Evil Within, to zupełnie niepotrzebnie. Amunicji praktycznie nigdy nie mamy w nadmiarze, a i niektórych przeciwników nie jesteśmy w stanie pokonać. Ograniczona ilość slotów w naszym ekwipunku wymusza zmyślne zarządzanie asortymentem. Szczęśliwie w miejscach zapisu gry (niektóre posiadają autozapis, na przykład tuż przed wymagającym pojedynkiem, dzięki czemu unikamy nudnych powrotów do newralgicznych punktów) znajdziemy skrzynie dzięki której możemy przechowywać niepotrzebne w danym momencie zbiory. Z czasem mamy też możliwość znalezienia większego plecaka, bądź permanentnie zwiększyć na przykład maksymalny poziom naszego zdrowia dzięki sterydom. Gdzieniegdzie możemy też znaleźć kasety VHS, które nie tylko pozwalają nam wziąć udział w wydarzeniach z przeszłości, ale pomogą w odkryciu pewnych sekretów.
Resident Evil VII: Biohazard jest tytułem który stoi bardziej rozgrywką niż fabułą. Frajdę przynosi eksploracja w klimacie którego, fani dreszczyku łakną w tego typu produkcjach. Strzelanie jest dopracowane i dopieszczone do ostatnich animacji przeładowania a projekty pomieszczeń aż proszą się o zwiedzanie.
TO CO Z TYM RESIDENTEM?
Najpewniej pierwszą rzeczą do której przyczepią się fani, to tytuł. Tak, gra pod nazwą Resident Evil VII: Biohazard ma niewiele wspólnego z resztą serii. Ostatnimi czasy wiele produkcji trawi ten sam wirus, prezentują coś zupełnie innego, ale doklejają do tego tytuł, który ma po prostu zagwarantować sprzedaż, jak choćby Mafia 3. Nie mnie oceniać czy taki zabieg jest dobry czy zły, gdyż wszystko zależy od efektu końcowego – a nawet wtedy rezultat może być niejednoznaczny. Dokładnie tak jest w tym przypadku. Resident Evil VII: Biohazard to survival horror w świetnym klimacie z bardzo dobrą grafiką i udźwiękowieniem oraz przyjemną rozgrywką. Tytuł też wspiera PS VR. Nie udało mi się przetestować jak gra działa z goglami wirtualnej rzeczywistości, ale niewątpliwie jest to jeden z ciekawszych tytułów, które wykorzystują ten system.
Gra nie wyzbyła się bolączek. Nie mówię tutaj o bugach, bo tych jest jak na lekarstwo, a rzecz działa nadzwyczaj dobrze jak na produkt bez day one patch. Co więc jest nie tak? Jedno słowo – fabuła. Śledząc poczynania i zachowanie naszego protagonisty, scenariusz okazuje się być naiwny i prosty do bólu, a postaciom brak polotu i realizmu. Nasz bohater zaczyna jako mąż szukający żony a kończy jako wku****ny pogromca złych mocy. Oczywiście znajdą się tutaj ciekawsze momenty, a gra ma do zaoferowania jakiś tam twist fabularny i dwie niespodziewane lokacje, ale szczegółów tego wam zdradzał nie będę. Mimo wszystko, cały tytuł i wepchnięcie akcji w uniwersum to według mnie mocno wymuszony i niepotrzebny zabieg, bo gra mogłaby się obronić i bez tego. Dodatkowo produkt nie należy do najdłuższych, bo całość bez pośpiechu zajęła mi 10 godzin. Może to zachęta do ukończenia produkcji jeszcze raz i poznania alternatywnego zakończenia?
Egzemplarz recenzencki Resident Evil VII, nie został dostarczony przez CENEGA