Recenzja Wo Long: Fallen Dynasty. NiOh z domieszką Sekiro

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty
Recenzja Wo Long Fallen Dynasty

Ogólnie to szkoda mi takich ludzi jak ty, którzy chcieliby przejść trudną grę, ale nie mają umiejętności i najlepiej żeby się wszystko samo przeszło, bo jak mi nie idzie to gra skopana.

Te słowa, zamieszczone pod materiałem wideo dotyczącym gry Wanted: Dead uświadomiły mi jedno. Lata gnuśnienia sprawiły, że moje niegdyś sprawne palce skostniały, a refleks zaczął przypominać ruchy słonia. Po kolosalnej porażce, jaką zadała mi produkcja od twórców Ninja Gaiden, nie musiałem długo czekać na bis. Wydarzyła się sytuacja z rodzaju: „panie, potrzymaj mi piwo”, czyli kolejna gra autorów Ninja Gaiden, tym razem tych prawdziwych z Team Ninja, a nie podrabiańców z Soleil. Niczym Rocky w czwartej części, który postanowił trenować na terenie wroga wśród syberyjskich mroźnych pustkowi, ja musiałem stawić czoła własnym lękom. By nauczyć się na nowo grać w gry, zmierzyłem się z Wo Long: Fallen Dynasty.

Czyli nową grą soulslike od autorów ciepło przyjętego naśladowcy gier From Software, NiOh. Oprócz bycia następcą wspomnianego tytułu Wo Long szczycił się doprowadzeniem dynamiki rozgrywki do niespotykanych dotąd granic, między innymi inspirując się rozwiązaniami wprowadzonymi w Sekiro: Shadows Die Twice i chińskimi sztukami walki. Tradycyjnie dla tego studia można było spodziewać się przeprawy, która bynajmniej nie będzie usłana różami.

Z niepewnością chwyciłem pada w dłonie i odetchnąłem głęboko. Po przydługim loadingu, przeniosłem się do Chin na przededniu epoki Trzech Królestw. Rebelia Żółtych Turbanów ogarnęła kraj. Rosnący chaos spowodował zaś, że rozbudziły się demoniczne siły. O tej jakże zgodnej z realiami historycznymi fabule powiemy sobie później, mnie w tamtej chwili obchodziło tylko jedno. Czy dam radę? Czy znowu czekają mnie komentarze podważające mój brak umiejętności? Z początku było prosto, przyjemna nauka i przyzwyczajenie się do nowego sterowania, gdyż różni się ono od tego znanego z Soulsów między innymi przypisaniem ataku do przycisków zamiast triggerów.

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty 1

Aż w końcu, przebijając się przez kilkudziesięciu wrogów i jednego minibossa, dotarłem na koniec poziomu. A tam czekał na mnie on, generał Zhang Liang, pierwszy poważny boss. Wo Long prezentuje ten cudowny styl designu, który nie stara się ciebie rozgrzać lub ostrzec, tylko rzuca w zawiązanym worku wypełnionym kamieniami do jeziora. Jak się uwolnisz i wypłyniesz na powierzchnię, znaczy to, że możesz grać. Jak nie, twoja strata. To poświęcenie, na które jesteśmy gotów jako autorzy. Tak, pierwszy boss w Wo Long to jeden z trudniejszych bossów w grze. I by się szczerze przyznać, zapewnił mi chwilę zawahania. Biłem go cały dzień, a przecież niegdyś skończyłem wszystkie Soulsy, Bloodbornem dopełniając na deser. Czy pierwszy boss miał być moim ostatnim?

Gdy już upadłem na sam dół i popadłem w rozpacz, wtedy przypomniałem sobie pewien filmik i powtarzałem sobie: jestem zwycięzcą. Spiąłem się, zrobiłem serię pompek, wypiłem proteinowy napój dla byczków, a w słuchawkach zaczęło lecieć Eye of the Tiger. Kolejne próby starć z generałem Zhang Liang zmieniły się w istny montaż treningowy niczym z najlepszych filmów lat 80. Siedziałem pół nocy, aż w końcu udało się. Pokonałem go. A wraz z tą chwilą pokochałem Wo Long.

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty 2

Bo i jest co kochać w tej grze, nawet jeśli ktoś ma całą bibliotekę tytułów soulslike w małym paluszku. Zapewnienia twórców nie poszły na wiatr i rzeczywiście jest to jeden z najbardziej dynamicznych przedstawicieli gatunku. W skrócie można streścić go jako romans NiOh i Sekiro. Od tego pierwszego Wo Long bierze podstawy rozgrywki, by przyprawić je o charakterystyczne cechy tytułu From Software o shinobi. Dostajemy więc nacisk na parowanie uderzeń oponentów, a wytrzymałość została w całości zredukowana do pasku postawy, który zbijamy równolegle do zadawania obrażeń.

Powiedziałbym, że Fallen Dynasty najbardziej promuje agresywny styl walki. Da się oczywiście grać zachowawczo i sukcesywnie blokować uderzenia, trzymając się na odległość od wrogów, ale tak jest moim zdaniem trudniej. Kluczem w Wo Long jest zaspamowanie przeciwnika atakami i wdanie się w szybką wymianę kontr. Starcia są wtedy efektowne i dają ogrom frajdy, kiedy robimy idealne parowania w bardzo krótkim okienku czasowym. Po wytrącaniu z równowagi, czyli zbiciu paska postawy, możemy zadać przeciwnikowi finisher.

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty 3

Ba, narażę się tutaj na herezję, ale muszę stwierdzić, że kontry w Wo Long podobały mi się bardziej, niż te w Sekiro, bo nie limitują tak bardzo stylu rozgrywki i starcia z bossami nie zmieniają się w sekwencyjne wciskanie przycisków jak w PaRappa The Rapper. Urozmaicają potyczki i wynagradzają skilla, ale największe uparciuchy nie zostaną zmuszone, by opierać swój sposób grania wyłącznie na nich. Jak można się domyślić, ja do takich należę, dlatego rzucałem gromy w każdym momencie, kiedy twórcy Sekiro nie pozwalali mi bawić się tak, jak ja chcę, tylko kazali powtarzać wymyślone przez designera kroki taneczne. W Wo Long wciąż tańczę, ale to ja odpowiadam za improwizację.

Wspiera to bardzo nietypowe rozwiązanie, które podejrzewam, że znajdzie tyle samo miłośników, ile tych kręcących nosem. W najnowszym dziele Team Ninja przypisano parowanie i unik pod ten sam przycisk. To niekonwencjonalny pomysł, z którego jak na mój gust autorzy wyszli obronną ręką, bo jesteśmy nagradzani za uniki w odpowiednim okienku czasowym i przez to zniechęcani do panicznego turlania. Nagradzani, a nie przymuszani jak w Sekiro. Gdy unikniemy w złym czasie, w przypadku ataków niekrytycznych całkiem prawdopodobne, że cios nie zabierze nam zdrowia, tyle że nie sparujemy wroga i nie zbijemy mu kawałka postury. Jak widać, nie potrzeba wielu przycisków dla bliźniaczych akcji, wystarczy jeden. Ekhm… Wanted: Dead… ekhm…

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty 4

Powiedzenie, iż coś podoba mi się bardziej niż w Sekiro nie oznacza jednak, że Wo Long: Fallen Dynasty jest produkcją krystalicznie czystą. W spadku po NiOh ostało się tu kilka nie do końca przemyślanych decyzji. Jedną z nich są skoki poziomu trudności. Gracze poprzedniego soulslike’a od Team Ninja, którzy na to narzekali, będą musieli się przygotować, że również Wo Long nie rozkłada równomiernie wyzwania i nie jest tak zaprojektowane z głową jak Dark Soulsy. Czasem mamy chwile wręcz banalne, by za moment zrobiło się aż za trudno. Jest to odczuwalne, ale i tak muszę przyznać, że ostatecznie jest lepiej, niż można było się spodziewać.

Większą wadą jest zdecydowanie system lootu. Z uporem maniaka autorzy trzymają się mechanik podpatrzonych w hack and slashach, które tak sobie pasują do tego gatunku. W Wo Long otrzymujemy tonę takich samych itemów, które później sprzedajemy u handlarzy w setkach, zamiast skupić się na mniejszej ilości bardziej unikalnych przedmiotów, jak jest w Soulsach. Cierpi na tym eksploracja. Choć lokacje są zaprojektowane z nielicznymi wyjątkami bardzo dobrze, zwiedzanie ich nie jest tak satysfakcjonujące, bo nawet jak odkryjemy ukrytą skrzynię, to wypadnie z niej ten sam element ekwipunku, co kilka minut wcześniej, tyle że z gwiazdką więcej i innym bonusem pasywnym. Nie ma radochy ze znalezienia czegoś zupełnie innego.

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty 5

A szkoda, bo eksploracja jako taka ma potencjał i lokacje zwiedza się z wielką przyjemnością. Zwłaszcza, że autorzy do pewnego stopnia rozwinęli je wertykalnie. System skoku może do najbardziej ergonomicznych nie należy, ale samą obecnością przynajmniej trochę zmienia styl zabawy. W odróżnieniu od Soulsów, gdzie starano się spajać świat w całość, tutaj strukturę gry oparto o przechodzenie samodzielnych poziomów, zwanych też polami bitewnymi. Poziom kończy się pokonaniem głównego bossa. Po drodze do niego wznosimy flagi, których są dwa rodzaje. Klasyczne dla gatunku ogniska i te poboczne. Grę wydaje Koei Tecmo, więc jakieś mrugnięcie okiem do fanów musou musiało się znaleźć. Flagi zwiększają fortyfikację, czyli poziom konkretnie na daną planszę odrębny od poziomu gracza. Fortyfikację możemy zdobywać pokonując wrogów, jednak ci sami mogą nam ją odebrać. Wznoszenie flag ustala jej dolny limit.

Brzmi dziwnie? W ruchu sprawdza się dobrze, choć faktycznie można doszukać się w Wo Long niepotrzebnie przekomplikowanych elementów. Przykładowo gwiazdki przy przedmiotach, które nie oznaczają poziomu ulepszania, bo to jest oddzielne. Albo gwiazda statystyk zamiast klasycznego interfejsu w tabelce. Nie spełnia to żadnej roli oprócz nietypowego wyglądu, a może niektórym graczom utrudniać rozeznanie się w mechanice.

Recenzja Wo Long Fallen Dynasty 6

Co z fabułą, którą obiecałem zająć się później? No… jest. Szczerze powiedziawszy to ja do końca nie wiem, o co tam chodziło. Bełkotliwa historia o niczym, której zaletą są ładne cutscenki w ilości większej niż we wszystkich Soulsach razem wziętych. No i nie rozumiem decyzji o niemym protagoniście, który w takiej bardziej filmowej formie pasuje do wydarzeń jak pięść do nosa. Mamy też poboczna pola bitwy, które są wariantami tych z głównej ścieżki fabularnej, bo np. są skrócone, dzieją się w nocy i przechodzimy je od tyłu. Tam to w ogóle fabuła nie ma żadnej roli, jeśli kogokolwiek by obchodziła w głównej kampanii. W Upadłej Dynastii rozgrywka gra pierwsze skrzypce, a opowieść jest, bo musi być.

Wo Long: Fallen Dynasty to znakomita pozycja zarówno dla fanów Soulsów, jak i wielbicieli starszych tytułów Team Ninja. To gra trudna, ale wybaczająca. Kiedy przebijemy się wreszcie przez pierwszego bossa, dalej idzie łatwiej, gdyż możemy wspomagać się magią, przyzywać summony, zwiększać chwilowo poziom fortyfikacji lub mieć ciągle pod ręką towarzyszy. Gra stawia wyzwanie, ale jednocześnie oferuje sporo opcji, by dać kopa graczowi do ciągłych prób. Dzięki interpretacji na własną modłę zapożyczeń z Sekiro, jest to jeden z ciekawszych przedstawicieli gatunku, choć nie da się ukryć, że koniec końców to w grach From Software znajdziemy więcej wartości produkcyjnej. Mimo to, nie sposób obok Wo Long przejść obojętnie, jeśli ktoś lubi trudne, ale dobrze zaprojektowane gry.

Plusy
  • Poziom trudności, nie licząc sporadycznych skoków
  • Satysfakcjonująca rozgrywka dająca wiele możliwości
  • Wykorzystywanie pomysłów Sekiro bez stawania się kopią tej gry
  • Niezwykle dynamiczny system walki
Minusy
  • Pierwszy boss może stanowić barierę nie do przejścia
  • Średnia grafika, a loadingi długie
  • System lootu zniechęcający do eksploracji
  • Bełkotliwa fabuła
8,5
Ocenił Robert Chełstowski
Xbox One

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Xbox One

Recenzje gier OpenCritic