Ostatnie kilkadziesiąt godzin spędzone na wędrówkach po archipelagu Martwego Ognia uświadomiło mi, jak bardzo potrzebowałem tego typu przygody i jak bardzo pragnąłem znów bez pamięci wsiąknąć w przestronny, pozwalający na powolne odkrywanie jego tajników i historii świat gry. Podobne uczucia wzbudziła ostatnio u mnie oryginalna trylogia Mass Effect oraz seria Dragon Age, a jeszcze wcześniej kultowy w naszym kraju Gothic. Wszystkie te gry poznawałem jednak dobrych kilka lat temu i dopiero Pillars of Eternity II: Deadfire sprawiło, że odżyła we mnie chęć do poznania zasad działania jego świata.
Jest to moje pierwsze zetknięcie z serią i zdecydowanie tego żałuję, bowiem Deadfire to poniekąd bezpośrednia kontynuacja oryginalnego Pillars of Eternity. Wcielamy się w końcu w tego samego bohatera, Widzącego, którego zamek Caed Nua zostaje zniszczony przez wynurzającego się spod powierzchni ziemi olbrzyma z Adry – ucieleśnienia boga Eothasa. Od śmierci ratuje nas kolejny członek panteonu – Berath jako cenę za warunek wyznaczający nam wytropienie Eothasa i powstrzymanie jego nieznanego nikomu planu.
Oczywiście cała fabuła skonstruowana jest w taki sposób, by bezproblemowo można było bawić się nie znając poprzedniczki, co objawia się głównie poprzez dialogi pozwalające na odgrywanie amnezji i mówienie ludziom wprost, że się ich nie pamięta. Nie zmienia to jednak faktu, że znajomość oryginału jest mocno wskazana, bowiem Deadfire naszpikowany jest wcześniej poznanymi postaciami oraz wspomnieniami o wydarzeniach, które nasz bohater przeżył przed rozpoczęciem się dwójki. Niektóre elementy świata mogą zatem pozostać dla nas kompletnie niezrozumiałymi, jak chociażby postać Zarządczyni – gadającego popiersia uratowanego z Caed Nua, które wozimy ze sobą na statku.
No właśnie, statku. Sporą zmianą względem jedynki zdecydowanie jest klimat gry, bowiem patrząc już na samą okładkę nietrudno jest wydedukować, że Deadfire to poniekąd tytuł o piratach. Mając w pamięci średnio dobrze kojarzące mi się ucieczki w te klimaty z innych RPG-ów, jak choćby Risen czy Gothic, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że przejście to udało się w tym wypadku kapitalnie. Archipelag Martwego Ognia pełen jest co prawda typowych dla gatunku motywów, jak chociażby walczące z kolonistami plemiona tubylców, pozostałości starożytnych cywilizacji pełne skarbów, a także wody rojące się będących znaczną siłą polityczną regionów piratów, ale jest wszystko to jest w przypadku Pillars of Eternity napisane w ten sposób, że nie przypomina przedszkolnego balu przebierańców.
Na ten stan rzeczy olbrzymi wpływ ma przede wszystkim świetnie napisany scenariusz i pełne charyzmy postacie zamieszkujące świat Eory. Nie tylko każda z nich sprawia wrażenie unikalnej oraz przemyślanej, ale także relacje między poszczególnymi bohaterami to coś, co w Pillars of Eternity II zrealizowano fantastycznie. Zależności między różnymi grupami społecznymi okazują się być na tyle skomplikowane, że niejednokrotnie trudno jest jednoznacznie określić się po jednej ze strony, bo każda ma swoje jaśniejsze i ciemniejsze strony, co z kolei wpływa na podejmowane przez nas w trakcie gry decyzje, a niejednokrotnie wybierać trzeba między mniejszym lub większym złem.
Piszę o tym tyle, ponieważ to właśnie na dialogach upływa lwia część gry i całkowicie możliwe jest prowadzenie dyskusji przez kilka ładnych godzin nie przerwawszy ich żadną walką. Może brzmieć to nieco przytłaczająco, ale na całe szczęście scenarzystom daleko było do grafomanów i w efekcie udało im się stworzyć wypełnione treścią dialogi, które nie rozłażą się w szwach od ilości biadolenia bohaterów i to nawet pomimo tego, że zawierają one również drobne wstawki opisujące scenerię oraz reakcje naszych rozmówców. Od czasu do czasu drugie Pillarsy potrafią zamienić się też w swoistą paragrafówkę, co dzieje się przeważnie natrafienia na ważny fabularnie przedmiot lub równie istotne wydarzenie. Na ekranie pojawia się wówczas wirtualna księga opisująca nasze poczynania, a naszym zadaniem jest wybór naszego kolejnego ruchu z listy obecnie dostępnych. Jest to zaskakująco ciekawy motyw sprawiający, że ma się wrażenie uczestniczenia w sesji RPG lub czytania o sobie w historycznych księgach Eory.
Pillars of Eternity II: Deadfire to jednak przede wszystkim bardzo klasyczny RPG, więc zabraknąć nie mogło również walki. Gry z tego gatunku zazwyczaj obierają jeden sposób przeprowadzania starć i stawiają albo na aktywną pauzę, albo na system turowy. Drugie Pillarsy są zatem w tym aspekcie niemałym wyjątkiem, bowiem to gracz przed rozpoczęciem kampanii decyduje w jaki sposób preferuje obijać stworom ich parszywe gęby. Wybór aktywnej pauzy co prawda oferuje większą dynamikę rozgrywki, ale w moim odczuciu okazuje się on być średnio wygodnym przy sterowaniu padem, a więc mój wybór padł na opcję zrobienia z PoE2 turówki, co w teorii zapewnić mi miało możliwość dużo mniej chaotycznego przeprowadzania potyczek. Tutaj mała uwaga – warto na początku przemyśleć swoją decyzji, bowiem po rozpoczęciu zabawy nie będzie można jej już zmienić.
Sporej części starć można co prawda uniknąć odpowiednio ugadując zawczasu przeciwników. O ile oczywiście są to istoty rozumne. W razie niepowodzenia lub napotkania dzikiego zwierza lub potwora pozostaje nam już tylko wyciągnąć miecz i przygotować się do walki. Standardowe mobki nie powinny co prawda stanowić dla bohaterów większego zagrożenia, o ile nie wparujemy z żądzą mordu do miejsca, gdzie większość przeciwników jest od nas kilka poziomów wyżej. W takich sytuacjach oraz w trakcie walk z bossami naparzanie na ślepo podstawowym atakiem raczej średnio się sprawdzi i najprawdopodobniej po kilku chwilach ujrzymy ekran śmierci. Toteż niesamowicie ważnym jest by zapoznać się i zrozumieć działanie poszczególnych umiejętności komenderowanej przez nas drużyny, a następnie opracowanie odpowiedniej strategii, która pozwoli nam na odniesienie sukcesu.
Jeżeli w jakimkolwiek momencie gry zwątpimy w nasze decyzje, co do dotychczasowego rozwoju naszych podkomendnych, nic nie stoi na przeszkodzie by za drobną opłatą zresetować ich wszystkie atrybuty oraz zdolności, a następnie odzyskane punkty porozdzielać tak by naprawić „błędy młodości”. Jest to o tyle ważne, że nie mają one wpływu wyłącznie na walkę, ale liczą się one także w trakcie potyczek słownych odblokowując chociażby nowe opcje dialogowe czy też pozwalając nam na zastraszanie rozmówcy, co może zaoszczędzi nam rozlewu krwi.
Pomiędzy tymi wszystkimi dialogami i bijatykami musimy się jeszcze jakoś przemieszczać po tym olbrzymim świecie, co utrudnia fakt, że akcja Pillars of Eternity II została osadzona na archipelagu, a więc kolejne miasta oddziela od siebie ocean. W większości tytułów problem ten rozwiązano by za pomocą zwykłego ekranu ładowania po uprzednim dogadaniu się z przewoźnikiem. Nie tutaj, tutaj otrzymujemy własny okręt ochrzczony imieniem Buntownik. To właśnie przy jego pomocy przemieszczamy po mapie Eory pomiędzy kolejnymi miastami, po drodze zatrzymując się i zwiedzając pomniejsze wysepki, o ile tylko przyjdzie na nas taka ochota. Statek służy też jako swego rodzaju hub, w którym możemy w spokoju uciąć sobie pogawędkę z towarzyszami oraz przechadzać się po pokładzie wśród pracującej załogi.
Skojarzenie z mass effectową Normandią przychodzi do głowy samo, ale przeciwieństwie do niej Buntownik to nie tylko środek transportu czy też miejsce odbywających się między misjami orgii, a coś, o co musimy dbać. Dobry okręt potrzebuje w końcu odpowiednio wykwalifikowanej załogi, którą najmować możemy w lokalnych tawernach lub werbować napotkanych poszukiwaczy przygód. Nie są to też wyłącznie liczby w grze, bowiem każdy z załogantów je, pije i wydaje, a więc musimy im zapewnić zarówno wyżywienie, jak i żołd. Lepsza załoga sprawi, że Buntownik osiągnie maksimum swoich możliwości, jednak wiązać będzie się to z większymi wydatkami. Sprawy nie możemy też olać, bowiem niezadowolona załoga wszcząć może bunt.
Sam statek możemy również ulepszać, wyposażając go w wytrzymalsze komponenty i potężniejsze armaty, a jeżeli już naprawdę nie mamy co robić ze złotem, nic nie stoi na przeszkodzie by kupić większy okręt. Wszystko to zaowocuje w momencie, kiedy w trakcie żeglugi spotkamy na otwartych wodach wrogo nastawiony statek, a gra przeniesie nas na ekran bitwy morskiej. Ten podobnie jak wspomniane wcześnie specjalne wydarzenia odbywa się w formie tekstówki, w trakcie której wydajemy naszej załodze polecenia, od czego zależeć będzie powodzenie batalii. Jest to bez wątpienia ciekawy dodatek do gry dodający do niej jeszcze jedną warstwę, chociaż nie mogę powiedzieć, że jest to najbardziej interesujący sposób ukazania bitew morskich.
Mimo, że w ogólnym rozrachunku Pillars of Eternity II to absolutnie fantastyczna gra RPG, nie jest ona pozbawiona pewnych problemów, które z pozoru nie wydają się tak znaczące, ale na dłuższą metę okazują się one na tyle upierdliwe, że potrafią skutecznie zepsuć doświadczenie z gry. Najgorsze w tym aspekcie są ekrany ładowania, których w czasie całej zabawy ujrzymy setki. Ładuje się dosłownie wszystko – każde miasto, każda dzielnica, każdy budynek, każde piętro. Może w wersji na komputery osobiste nie jest to aż tak dużym problem z wiadomych względów, ale konsole potrafią mielić wnętrze chatki z błota i patyków dobrych kilka minut. Co gorsza, niekiedy by wykonać zadanie polegające na pogadaniu z paroma osobami zmuszeni jesteśmy do śmigania pomiędzy tymi samymi lokacjami tam i z powrotem. Kociokwiku idzie dostać.
Kolejnym problemem jest wydajność gry na konsolach. Coś, czego kompletnie nie spodziewałem się w przypadku tego typu produkcji. Pillars of Eternity II jest oczywiście grą prześliczną graficznie, a kolejne lokacje potrafią zachwycić projektem, ale umówmy się, Red Dead Redemption 2 to to nie jest. Mimo to Deadfire od czasu do czasu lubi sobie porządnie chrupnąć. Niby trwa to tylko kilka sekund i ilość klatek wraca później normy, ale wciąż ogranicza to do pewnego stopnia przyjemność z gry, wybijając z immersji. Na całe szczęści poza tymi dwoma problemami nie dopatrzyłem się większych uchybień. Co prawda tu i ówdzie napotkać można drobnostki pokroju niemożności automatycznego przerzucenia do ekwipunku większej ilości przedmiotów tego samego typu i trzeba ręcznie przeskakiwać te kilka kratek w dół, ale nie jest to tak irytujące jak niekończące się loadingi czy notoryczne chrupanie.
Koniec końców Pillars of Eternity II: Deadfire to po prostu fantastyczny RPG godny polecenia każdemu fanowi gatunku. Fakt, że jego premiera przeszła kompletnie bez echa, a wyniki sprzedażowe okazały się być więcej niż rozczarowujące, nadal pozostaje dla mnie zagadką i mam szczerą nadzieję, że twórcy odkują się przy okazji wydania wersji konsolowej gry. Mimo, że nie jest ona doskonała, sprawdza się całkiem nieźle nawet na sprzęcie, który nie został przecież stworzony z myślą o tego typu grach. Dodatkowo zawiera ona już wszystkie dotychczasowe DLC, więc automatycznie otrzymujemy najpełniejsze doświadczenie oferowane przez drugie Pillars of Eternity. Niemniej, jeżeli miałby to być Wasz pierwszy kontakt z serią, to radziłbym jednak sięgnąć po poprzednika – jest tańszy, a ewentualny późniejszy kontakt z Deadfire będzie wzbogacony o doświadczenia z oryginału.