Assassin’s Creed to niewątpliwie wielka marka. Nie znam osoby, która nie miała nigdy styczności z serią, nawet, jeśli gry komputerowe nie należą do kręgu jej zainteresowań. Skrytobójcy zresztą to już nie tylko gry – historię asasynów możemy poznać dzięki serii książek, filmu kinowego oraz w niedalekiej przyszłości, dzięki nadchodzącemu serialowi na Netflixie. Nie dziwi więc fakt, że zapowiedź Assassin’s Creed Valhalla było wydarzeniem, które przyprawiło ogromną część fanów o gęsią skórkę, w tym mnie. Valhalla od pierwszej zapowiedzi urzekła graczy swoim klimatem – po ostatnich dwóch RPG-owych odsłonach, Origins i Odyssey, które przenosiły nas do ciepłych krajów, kolejno do Egiptu i Grecji, nadszedł czas na zimniejsze tereny. Dwunasta już odsłona serii o asasynach to nie jest zwykły reskin poprzednich dwóch części, jak obawiało się mnóstwo graczy – wręcz przeciwnie. Valhalla wprowadza mnóstwo nowości i naprawia błędy swoich poprzedników. No, ale po kolei. Tymczasem polecam zrobić sobie herbatę, kawę lub – będąc wiernym klimatowi produkcji – nalać sobie wysokoprocentowy miód pitny do kufla, rozsiąść się w wygodnym, ciepłym fotelu i przygotować się na długą lekturę z wikingami w roli głównej.
Jak Assassin’s Creed Valhalla wypada fabularnie? Kawał świetnej historii przedstawionej w wyśmienity sposób.
Swoją przygodę rozpoczynamy w śnieżnej Norwegii, jako małe dziecko o imieniu Eivor. Młodzieniec pragnie pójść w ślady swoich rodziców i pomimo swojego wieku, marzy o tym, żeby już złapać za topór oraz tarczę, dmuchnąć w róg i przeszyć swoim orężem kilka klatek piersiowych przeciwników – wiking z krwi i kości, jednak dorośli nie pozwalają mu na takie harce. Podczas wielkiej uczty, wioska zostaje zaatakowana przez inny klan, którego król dopuszcza się kłamstwa oraz morderstwa rodziców głównego bohatera. Eivor ucieka na koniu i uchodzi z życiem, chociaż wydarzenie to zostawia na nim przeogromny ślad – zarówno psychiczny, jak i fizyczny – podczas ucieczki, młodzieniec zostaje zaatakowany przez wilki, przez które do końca życia na jego szyi będzie widniała ogromna blizna po kłach strasznego zwierzęcia. Po tych wydarzeniach akcja skacze o kilkanaście lat do przodu, jednocześnie dając nam do wyboru płeć głównej postaci – imię jednak pozostaje takie samo, niezależnie od podjętej przez nas decyzji. Mój wybór padł na mężczyznę, zatem z tego względu w tekście o głównej postaci będę pisał właśnie w rodzaju męskim. Dorosłym już Eivorem, pełnoprawnym wojownikiem, rządzi chęć zemsty i pragnie skrócić o głowę tyrana, który z zimną krwią zabił jego rodziców. Brzmi bardzo generycznie, prawda? Nie jest to jednak cel przyświecający nam przez kilkadziesiąt godzin rozgrywki – po raptem blisko pięciu godzinach Eivor spełnia swoje pragnienie przy okazji wielkiego i wzniosłego pojedynku. Przygoda w Skandynawii to tak naprawdę kilkugodzinny wstęp, intrygujący samouczek, który ma na celu nauczyć nas podstawowych mechanik gry i pokazać nam podstawowe filary produkcji.
Po uzyskaniu spokoju duchowego i spełnieniu wieloletniego pragnienia, Eivor wraz ze swoim przyrodnim bratem, Sigurdem, wyruszają do Anglii. To właśnie tam planują założyć własną wioskę, zbudować wielką osadę o wspaniałej renomie, zdobywając przy tym masę sojuszników – wszystko po to, aby przejąć całą Anglię, dzięki czemu Sigurd będzie mógł usiąść na tronie w Wessex. I właściwie na tym skupia się cała kampania, chociaż w praktyce wypada to o niebo lepiej, niż brzmi. Zdobywanie sojuszników to w istocie osobne wątki, przedstawiające historie różnych ludzi na różnych terenach Anglii. Dla przykładu, w jednym wątku pomagamy Somie, dzielnej wojowniczce, która pragnie odzyskać swój dom. Najpierw szukamy jej załogi na mokradłach i planujemy odbicie wioski. Po pozornym sukcesie, okazuje się, że jeden z trzech głównych pomocników, doradców oraz, przede wszystkim, przyjaciół Somy, dopuścił się zdrady. Eivor ma za zadanie znaleźć zdrajcę – w tym celu wykonujemy po jednej misji z każdą postacią, rozmawiając z nią, poznając jej historię oraz motywy. Na tym właściwie możemy zakończyć, jednak jeśli chcemy być pewni swojego osądu (a jednak warto być przekonanym co do swojej decyzji w stu procentach, bowiem Soma posłucha się nas bez żadnego weryfikowania wiarygodności naszych słów), to możemy odwiedzić tereny poprzedniej walki szukając poszczególnych dowodów czy odwiedzić domy wszystkich trzech bohaterów, przeszukując całe chaty w celu odnalezienia czegoś, co będzie kluczowe dla naszego śledztwa. Innym razem musimy znaleźć zbiegłego króla używając swoich umiejętności negocjacji, jeszcze innym pomagamy w wyborze następcy króla – nie chcę dokładnie opisywać innych misji, żeby nie rzucać w recenzji spoilerami. Interesujących aktywności jest mnóstwo, a każda historia bardzo angażuje. Bohaterowie nie są drewniani – w żadnym wątku nie spotkałem się z jednowymiarowym bohaterem, który niczym nie odróżniał się od standardowego NPC. Każda postać ma swoje cechy, swoje zachowania i chociaż nierzadko zdarzało mi się wyklinać pod nosem na postępowania niektórych postaci, tak bardzo doceniam to, jak bardzo ta warstwa rozgrywki została dopracowana.
Będąc jeszcze przy fabule, praktycznie od samego początku towarzyszą nam Basim i Hytham – są to przedstawiciele Bractwa Ukrytych, czyli tytułowych asasynów, którzy jeszcze w Skandynawii uczą Eivora kilku technik skrytobójstwa. Mężczyźni pojawiają się bardzo gościnnie, jednak ich występy mają przeogromne znaczenie dla fabuły. Pozwalają nam zrozumieć, że nasze działania to w istocie kaszka z mleczkiem, ponieważ w tle odbywa się znacznie poważniejszy konfilkt.
Misje poboczne to zwykła zapchajdziura? Nic bardziej mylnego – side questy w Assassin’s Creed Valhalla są na najwyższym poziomie.
W tak wielkiej grze niezmiernie ważnym elementem są również misje poboczne. Te w Assassin’s Creed Valhalla są na najwyższym poziomie. Side questy są niesamowicie różnorodne i wciągające. Tak jak wspominałem wcześniej, każda postać ma własną osobowość i jest inna niż pozostałe – to zdanie tyczy się również bohaterów z misji pobocznych. Podczas naszej przygody w Anglii możemy spotkać faceta z toporem wbitym w głowę, który grzecznie pyta się, co stało mu się w głowę, bo przeszywa go lekki ból, no ale przecież migrena dotyka wielu osób. Innym razem napotkamy się na mężczyznę pochodzącego z całkowicie innego kontynentu, który stracił oczy i prowadzą go elfy, które widzi, pomimo braku gałek ocznych. Podpalając wszystkie pobliskie pochodnie pomagamy mu odnaleźć drogę do tajemniczej osady, w której zaszyły się „złe elfy” – zwykli przeciwnicy, których musimy wyeliminować, aby nasz przyjaciel mógł wieść spokojne życie w bagiennym obozie. Takich mniejszych epizodów jest mnóstwo i uwierzcie mi, każdy bawi tak samo.
Co bardzo mi się spodobało – Assassin’s Creed Valhalla nie prowadzi nas za rączkę. Gra nie mówi nam „idź tam, dokładnie w tym miejscu znajdziesz wszystkie dowody i sprawa rozwiąże się sama” – mało tego, bardzo często musimy sami szukać przysłowiowej igły w stogu siana, bowiem gra wcale nie zawęża nam specjalnie okręgu poszukiwania.Wielu graczy pewnie uzna to za dość irytujące. Ja jednak bardzo dobrze się bawiłem, spędzając 1,5 godziny na mokradłach, co chwilę przełączając się na latającego kruka, który pozwala zobaczyć dużo więcej i umożliwia rozstawianie znaczników w ciekawych miejscach. Na temat tej mechaniki nie będę się więcej rozpisywał, bowiem jest to coś, co dobrze już znamy z poprzednich odsłon. Ciekawym dodatkiem w Valhalli jest jeszcze poziom charyzmy, który ulepszamy poprzez pyskówki w różnych miastach – dzięki temu możemy oszczędzić sobie wiele pracy oraz nierzadko pieniędzy.
Nieodzowny element życia wikinga – mordowanie z zimną krwią i napadanie na wioski. W Valhalli wypada to niesamowicie przyjemnie!
Przejdźmy teraz do równie smakowitego kąska Valhalli – walki. Ojej, jaka ta walka jest przyjemna! Eivor wymachując swoim toporem sprawia wrażenie niesamowicie potężnej postaci i ostatni raz odbierałem protagonistę jako takiego badassa przy okazji grania w God of War z 2018 roku. Podczas walki czuć ogromną moc głównej postaci, co jedynie wspomagają liczne finishery, będące na podobnym poziomie brutalności, co Fatality w Mortal Kombat – jednych przeciwników nabijemy na włócznię, innym oderżniemy głowę toporem, a jeszcze innych przebijemy na wylot ich własnym mieczem. System walki jest łatwy do opanowania i bardzo intuicyjny – walka wręcz dzieli się na silne i zwykłe ataki, które zużywają odpowiednio dużo wytrzymałości. Blokowanie ataków rywali oraz uniki są równie przyjazne – podczas ataku przeciwnika, podświetla się on na pomarańczowo, kiedy to możemy sparować atak za pomocą tarczy i wyprowadzić kontratak, lub na czerwono, kiedy nawet tarcza nam nie pomoże i jedynym sposobem na to, by nie otrzymać obrażeń, jest unik. Spore ułatwienie, jednak podczas walk kiedy nie mamy sojuszników i zostaniemy okrążeni przez przeciwników, nie jest łatwo, nawet z taką pomocą. Walka jest też sporo efektywniejsza i efektowniejsza dzięki zdolnościom, które zdobywamy poprzez penetrowanie twierdz oraz miast podczas najazdów – do tego jeszcze wrócę. Zdolności dzielą się na te do ataków dystansowych i do ataków bezpośrednich. Umożliwiają na przykład rzucanie toporami w pobliskich przeciwników lub używanie strzał z prochem, które eksplodują przy kontakcie z rywalem. Wszystko to jest okraszone iście filmowymi animacjami, co daje niesamowite odczucia.
Najwięcej tej jakże miodnej walki przyjdzie nam doświadczyć podczas najazdów. Najazdy to szturmowanie obcej wioski w celu zebrania materiałów budowlanych oraz surowców, przy okazji mordując masę przeciwników i przeszukując poukrywane skrzynki ze skarbami, takimi jak poprzednio wspomniane zdolności, srebro, będące główną walutą w grze, czy elementy ekwpinku… no i z tym ekwipunkiem mam pewien problem. W grze jest wyjątkowo mało elementów zbroi, łuków, toporów czy tarcz – przyznam wręcz, że znalezienie czegoś nowego jest wielkim wydarzeniem. Przez większość rozgrywki nasza postać będzie wyglądać tak samo, a nasze statystyki wzrosną jedynie raz na ruski rok, kiedy uzbieramy tyle materiałów, żeby było nas stać na ulepszenie obecnie używanych przedmiotów w celu minimalnego zwiększenia się statystyk. Rozumiem jednak, że takie rozwiązanie może spodobać się fanom starszych odsłon serii Assassin’s Creed, w końcu zabiera to trochę elementów typowego RPG i Valhalla przez to wraca do korzeni, jednak ja wolałbym mieć więcej armoru do wyboru.
Assassin’s Creed Valhalla odeszła od poziomu postaci, chociaż nie w pełni. Teraz, zamiast wskazanego poziomu Eivora, jest poziom siły. Ten rozwijamy inwestując w umiejętności z niesamowicie rozbudowanego drzewka, które, uwierzcie mi, jest kolosalnie wielkie. Nasza moc to nie jest sucha liczba – wszystkie tereny w Anglii mają wyznaczony rekomendowany poziom siły, dając nam znać, kiedy możemy zacząć eksplorować kolejne tereny, a kiedy jednak lepiej sobie odpuścić. Dla testu, mając około 100 punktów siły, wybrałem się na teren, gdzie rekomendowanym poziomem było bodajże 280 – szybka podróż do domowej lokacji odbyła się dużo szybciej, niż się spodziewałem. Zaczepiając się tematu lokacji, tych jest całkiem sporo, co składa się na ogromną mapę Valhalli. Mapa jest naprawdę wielka, możemy ją eksplorować wzdłuż i wszerz, czy to na nogach, czy to na koniu, czy na statku. Nie są to też puste lokacje z takimi samymi teksturami – każde miejsce jest przepiękne, przez co w trybie fotograficznym można spędzić kilka godzin bez najmniejszego problemu, zawartości jest co niemiara i dosłownie wszędzie znajdziemy coś do roboty. Ogrom produkcji często aż przeraża, chociaż jest to tak mądrze zaprojektowany i przemyślany świat, że Ubisoftowi należą się za to wielkie pochwały.
Życie wikinga to nie tylko machanie toporem i dmuchanie w róg. Eivor musi dużo myśleć, inwestując w swoją wioskę.
Przy akapicie o najazdach wspomniałem o gromadzeniu materiałów budowlanych oraz surowców. Są to ważne przedmioty, które umożliwiają nam rozbudowanie naszej wioski. W Assassin’s Creed Valhalla nieodzownym elementem rozgrywki jest inwestowanie czasu i materiałów w naszą wioskę spod klanu Kruka. Dzięki uzbieranym przedmiotom możemy budować mnóstwo budynków w naszej wsi, na przykład salon tatuażu, gdzie możemy zmieniać fryzurę, brodę i robić nowe dziary, kuźnię dla kowala, gdzie możemy ulepszać elementy ekwipunku, chatę łowiecką, dom dla Bractwa Ukrytych, stajnie z końmi i krukami, miejsce gdzie możemy edytować załogę naszego statku na najazdy i tym podobne. Jest tego mnóstwo, a każda inwestycja przekłada się na sławę oraz rozgłos naszej wioski – te mają w sumie sześć poziomów i im nasz dom ma większy poziom, tym więcej osób staje po naszej stronie i pojawia się na naszym terenie.
Dialogi to kolejny wielki plus Assassin’s Creed Valhalla. Świetnie napisana fabuła i różnorodne postaci pozwalają jeszcze bardziej „wejść” w ten świat.
Muszę również pochwalić deweloperów za dialogi. Te są świetnie napisane i jak przy okazji Odyssey, przyznaję, zdarzało mi się przyspieszać cutscenki pomijając niektóre fragmenty rozmów, tak w Assassin’s Creed Valhalla oglądałem i słuchałem wszystko, od A do Z. Dodatkowo bardzo podoba mi się poczucie humoru zawarte w rozmowach między bohaterami – pomimo ogólnie mrocznego klimatu produkcji i poważnych questów, co chwilę znajdzie się humorystyczna wstawka, dzięki którym wybuchałem śmiechem przed ekranem. W Valhalli świetnie są też poprowadzone romanse – możemy chodzić do łóżka z byle kim, jak tylko nadarzy się okazja, lecz możemy także zaangażować się w poważniejszą, długą relację. Do wyboru, do koloru, i bardzo się cieszę, że Ubisoft dał graczom taką możliwość.
Oprawia audiowizualna – czysty majstersztyk.
Za ścieżkę dźwiękową w Valhalli odpowiadał głównie Jesper Kyd i czuć to od pierwszego odpalenia tytułu. Muzyka jest niesamowita, robi oszałamiające wrażenie i potęguje poczucie potęgi Eivora oraz ogrom toczonych walk. Assassin’s Creed Valhalla jest grą przepiękną i na zwykłym PlayStation 4 zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Grafika jest na najwyższym poziomie i nawet na „umierającej” już generacji wygląda wspaniale – aż strach pomyśleć, jak najnowsza propozycja Ubisoftu będzie się prezentować na konsolach nowej generacji.
Czas trochę pomarudzić…
Było cukierkowo, więc teraz pora trochę ponarzekać. Valhalla nie stroni od bugów, błędów czy innych problemów. Nie przeszkadza to jakoś bardzo, zresztą jestem w stanie zrozumieć trochę błędów w tak ogromnej produkcji, jednak potrafiło niejednokrotnie to zirytować – albo pojawiał się dziwny problem z oświetleniem, albo postać blokowała się w jednym miejscu, jeszcze innym razem nie mogłem dokończyć najazdu, ponieważ wszyscy moi sojusznicy zniknęli z terenu i nie miałem z kim wywarzyć drzwi, aby splądrować pozostałe skrzynie i uzbierać wszystkie materiały. Frustrujące. Poza bugami przeszkadzały mi jeszcze kolosalnie długie loadingi, szczególnie przy włączaniu gry – te trwały naprawdę niesamowicie długo i mogłem w tym czasie bez problemów zrobić sobie kawę.
Recenzja Assassin’s Creed Valhalla – podsumowanie
Assassin’s Creed Valhalla to gra wybitna. Jest to bez dwóch zdań najlepsza odsłona ze wszystkich trzech RPG-owych części i ścisła czołówka całej serii. Pomimo wielkiej sympatii do Assassin’s Creed II i Brotherhood, pokusiłbym się o stwierdzenie, że Valhalla przyniosła mi najwięcej frajdy i zasiadła na miejscu lidera w tych zawodach. Zawartości jest niesamowicie dużo, mapa jest przeogromna i zawiera wiele ciekawych lokacji, walka daje poczucie wielkiej mocy Eivora i jest świetnie zaprogramowana, a iście filmowe wstawki tylko potęgują niesamowite odczucia z pojedynków. Fabuła angażuje i jej koniec jest zaskakujący, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a co jest najlepsze, side questy wcale nie odstają pod względem jakości. Assassin’s Creed Valhalla to gra przepiękna, która poza bugami i długimi ekranami ładowania, jest must-havem dla każdego fana serii… no właśnie, bo to odsłona, która idealnie łączy najlepsze elementy części za czasów Ezio, ale i tych nowych, RPG-owych. Valhalla zadowoli dosłonie każdego. Niewątpliwie jest to w tej chwili najlepsza propozycja na przygasającą już generację i równie dobra na początek nowej generacji. Spędziłem w tej grze solidne kilkadziesiąt godzin, od tygodnia oddawałem się jej w pełni i nie żałuję ani minuty poświęconej nowej produkcji Ubisoftu – wręcz przeciwnie, chcę więcej. Jestem pewien, że do świata Eivora wrócę jak najszybciej, z wielką przyjemnością.