Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn) – recenzja filmu

Ptaki Nocy1
foto: Warner Bros. Entertainment Inc., Claudette Barius

Długo musieliśmy czekać na superbohaterskie filmy z heroinami w rolach głównych. Wszystkiemu winny były produkcje przygodowe i akcyjniaki z kobiecymi bohaterkami, które sprzedawały się o wiele gorzej od odpowiedników z męskimi postaciami. Decydenci studiów wyszli więc z założenia, że ten sam los spotka superbohaterki i ich solowe przygody. Ku zdziwieniu białych kołnierzyków z Hollywood, takie obrazy przyciągały do kin równie szeroką publiczność, a czasami nawet większą, od produkcji z męskimi superbohaterami. Drzwi do emancypacji superbohaterek w kinie otworzyła Wonder Woman, a Kapitan Marvel jedynie potwierdziła, że tego typu kino przynosi krocie. Teraz walkę o uwagę widzów podjęła sama Harley Quinn, tym razem bez swojego ukochanego Pączuszka.

Po Gotham City rozchodzi się wieść, że Joker zerwał z Harley Quinn (Margot Robbie). Była ukochana Księcia Zbrodni zalewa smutki w barach, sporadycznie obijając gęby typom spod ciemnej gwiazdy, do których gorąca informacja jeszcze nie dotarła. Bez protekcji psychopatycznego klauna, na głowę Harley poluje połowa zbrodniczego półświatka, w tym Victor Zsasz (Chris Messina) pracujący dla Roman Sionis (Ewan McGregor), budzącego postrach w mieście jako Czarna Maska. Unikając kolejnych zbirów pragnących wyrównać rachunki, Quinn znajdzie się w samym środku intrygi, gdzie w grę wchodzi niezwykle cenny diament, kryjący w sobie klucz do ogromnej fortuny pewnej włoskiej rodziny, zamordowanej przed laty w mafijnych porachunkach.

Ptaki Nocy2
foto: Warner Bros. Entertainment Inc., Claudette Barius

Jeżeli po „Ptakach nocy” można było czegokolwiek oczekiwać, to totalnego szaleństwa, przywodzącego na myśl serię o Pyskatym Najemniku. Filmowi niestety daleko do dwóch części „Deadpoola”, które miały w sobie taką samą dawkę akcji, co komedii. Jedyną szaloną rzeczą na jaką stać Harley Quinn, jest zaburzona chronologia. Jako, że narratorką jest sama bohaterka, często przedstawia nam jedne wydarzenia, żeby dopiero później wyjaśnić ich kontekst retrospekcją. Za pierwszym czy drugim razem jeszcze łudziłem się, że te fabularne przewrotki będą czemuś służyć, ale okazały się sztuką dla sztuki, a raczej brakiem urodzaju pomysłów na ciekawsze zabiegi w opowiadaniu historii. Szczególnie dokucza to w drugiej połowie filmu, gdzie jeszcze raz mamy przedstawioną całą intrygę, tak żeby widz, który przespał poprzednie pół godziny, mógł się zorientować kto z kim walczy i o co.

Z samych tytułowych ptaszkach też niewiele wynika. Pierwsze skrzypce gra tu Harley Quinn, reszta jest jedynie dodatkiem, który raz na jakiś czas przewinie się na ekranie. Tytuł zakłamuje więc rzeczywistość, że będziemy mieli do czynienia z powstaniem grupy, które to członkinie będą walczyć ramię w ramię ze złem. Dochodzi do tego dopiero w samej końcówce, ale nawet wtedy nie czuć, że mamy do czynienia z czymś więcej, niż kilkoma kobietami, które mają wspólnego wroga. Duża w tym wina kiepsko napisanych postaci. Wybijająca się Harley jest bijącym nieco w zbyt szybkim tempie sercem, ale bez którego cała reszta by nie funkcjonowała. Łowczyni to bohaterka równie nudna co jej wygląd, eks-detektyw Renee Montoya jest żeńskim wytworem męskiego kina policyjnego z lat 80., zaś Czarny Kanarek jest równie nieskomplikowana, co historia w „Ptakach Nocy”. W drugim sezonie „Sex Education” od Netflixa, kilka żeńskich bohaterek trafia do kozy, gdzie nauczycielka zadaje im wymyślenie, co je wszystkie łączy. Po wielu próbach w końcu dochodzą do wniosku, że są to „fiuty”, czyli przykre wspomnienia z mężczyznami, którzy przekroczyli granice, czy to słownie czy fizycznie. Dokładnie ta sama odpowiedź, jako jedyna, nasuwa mi się do opisania powiązań między bohaterkami w filmie.

Ptaki Nocy3
foto: Warner Bros. Entertainment Inc., Claudette Barius

Skoro o emancypacji mowa, to musi ona w pewien sposób zadrzeć z maskulinizm, wyśmiewając i ironizując z niego. W „Ptakach Nocy” nie ma więc ani jednej męskiej postaci, która w pewien sposób nie jest podatna na kryzys męskości. Nie ma w tym nic złego, w końcu przez lata kino raczyło nas filmami, w których kobiety były albo dziwkami, albo seksownym dodatkiem, więc w produkcji na wskroś kobiecym, to mężczyźni mogą wyjątkowo raz poczuć się niewygodnie, desperacko szukając na ekranie kogoś, z kim mogliby się utożsamić. Problem z męskimi postaciami jest jednak inny, bo są to niewykorzystane figury, szczególnie dwóch głównych złoczyńców. Roli Victora Zsasza w tym przedstawieniu nie warto nawet roztrząsać, bo jego udział sprowadza się do bycia cynglem Czarnej Maski, z którym ma niepokojąco intymne relacje. Sam Roman Sionis jest przerysowanym, karykaturalnym złoczyńcą, którego ratuje wyłącznie gra Ewana McGregora, trzymającego w ryzach całą postać.

I tak ten film płynie sobie przez niecałe dwie godziny, nie zaskakując ani przewrotną historią, ani zaskakującym morałem, a tym bardziej szaleńczymi zabiegami formalnymi, które urozmaiciły by tę produkcję. Sceny akcji są jedynie przyzwoite, a humor zamiast być ciętym i bezkompromisowym, jest pocięty i płytki. „Ptaki Nocy” stoją więc na niewielkich, ale niezwykle silnych barkach Margot Robbie, która fantastycznie bawi się rolą Harley Quinn. Nawet gdy staje się irytująca i pretensjonalna, idealnie pasuje to do bohaterki i sytuacji, w której się znalazła. Za dużo w filmie Cathy Yan kontrastów, reprezentowanych przez samą główną postać, które starają się zadowolić wszystkich, przez co godząc się na kompromisy, pozbawiają się wykreowania własnego charakteru i autorskiego sznytu. Choć serducha filmowi nie można odmówić, tak kontynuacją „Ptaków Nocy” nie będę zainteresowany. Harley Quinn zasługuje na lepszą, bardziej pasującej do niej ekipę.


Źródło: foto: Warner Bros. Entertainment Inc., Claudette Barius

Recenzja Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)
Za dużo w filmie Cathy Yan kontrastów, reprezentowanych przez samą główną postać, które starają się zadowolić wszystkich, przez co godząc się na kompromisy, pozbawiają się wykreowania własnego charakteru i autorskiego sznytu.
5
Ocenił Radosław Krajewski