7. Czarny Mercedes
Nie był to udany rok dla starych reżyserów. Janusz Majewski i jego Czarny Mercedes jest tego najlepszym przykładem. Film miał potencjał, aby stać się ciekawym kryminałem z mocnym historycznym akcentem, ale scenariusz stworzony na bazie powieści Majewskiego, nie ma zbyt wiele dobrego do zaoferowania. Złą decyzję podjęto już na samym początku, gdy ktoś zgodził się, aby reżyser nakręcił film na podstawie własnej książki. To rzadko wróży cokolwiek dobrego. Przez co Czarny Mercedes to takie Ach śpij kochanie 2019 roku – nudny, pretensjonalny, pozbawiony klimatu film, który nie szanuje ani aktorów, ani widzów. Absurdalna historia, beznadziejna rola Andrzeja Seweryna i okropny zwrot akcji, to tylko wierzchołek tego, co w Czarnym Mercedesie się nie udało.
6. Last Christmas
Co się stanie, gdy słowa piosenek George’a Michaela weźmiemy całkowicie dosłownie? Paul Feig i Emma Thompson postanowili wyręczyć was w odpowiedzi na to podchwytliwe, ale również retoryczne pytanie. Last Christmas to najgorszy, najbardziej bezczelny, najgłupszy paździerz, żerujący na świątecznym klimacie i obietnicy przeżycia niezwykle wzruszającej miłosnej historii. Kategorycznie sprzeciwiam się takim filmom, których żarty opierają się na ksenofobii i homofobii, a najgorsze jest to, że odpowiada za nie Thompson, po której spodziewałem się większej klasy. Gdzieś w połowie seansu, z nudów zacząłem obmyślać, jak wyglądałaby najbardziej pokręcona, pełna absurdów i niedorzeczności parodia tego filmu. I wiecie co? Okazało się, że ktoś już za mnie ją wymyślił i nawet nakręcił. Last Christmas staje się swoją własną parodią, a im bliżej końca, tym coraz mocniej próbuje złapać na ckliwości żeńską widownię z przedziału wiekowego 11-15 lat. Dlaczego więc jedynie szóste miejsce? Uroku Emilia Clarke nie można odmówić i za to jedyny plus dla tej kreatury produkcji filmopodobnej.
5. Czarne święta
Czarne święta z 1974, to nieco zapomniany prekursor slasherów, jak Halloween czy Piątek Trzynastego. Warto więc, aby wreszcie oddać sprawiedliwość tej produkcji i docenić ją za jej wkład w powstanie zupełnie nowego podgatunku filmowego. Sztuka ta nie udała się w remake’u z 2006 roku, który jak większość horrorów z tamtego okresu, stawiały na tony głupiego żartu i ładne twarzyczki na ekranie, najlepiej jeszcze gdyby były roznegliżowane. Z nadzieją więc patrzyłem na kolejną próbę przeniesienia Czarnych świąt we współczesne czasy, licząc nie tylko na oddanie hołdu oryginałowi, ale również mocnych, klimatycznych i przerażających wrażeń. Po seansie nie mogłem wręcz uwierzyć, że jedyne co ta wersja ma wspólnego z tą z lat 70., to tytuł. Owszem jest też siostrzane stowarzyszenie, czy też morderca, ale to jedynie fasady, które twórcy wykorzystali do swoich własnych, politycznych celów. Czarne święta naszpikowane są feministycznym przesłaniem, choć to ten rodzaj pseudofeminizmu, który głoszony jest albo przez skrajnych fanatyków, albo wykorzystywany przez politycznych przeciwników do straszenia tym zjawiskiem. Sophia Takal w takim stopniu zaślepiona jest społecznym komentarzem i bzdurną wojną płci, że kompletnie ignoruje, że miał być to przecież horror, a nie płytki i mijający się z prawdą manifest, od którego radzę trzymać się z daleka.
4. Ciemno, prawie noc
Głupio, prawie dno – tak powinien brzmieć prawidłowy tytuł tego tworu. Ciężko mi to coś nazwać w ogóle filmem, bo adaptacja powieści Joanny Bator, w reżyserii Borysa Lankosza, filmu po prostu nie przypomina. Ciemno, prawie noc to najgorsza produkcja od czasu Kobiet mafii (o ile nie wliczymy w to taśmowo wypuszczanych komedii romantycznych), w której nie istnieje związek przyczynowo-skutkowy, historia jest przeraźliwie nudna, a aktorzy grają na autopilocie. Nie ma tu jednej sceny, która nie wywoływałaby złości, z powodu nadmiaru głupot i niedorzeczności (rym celowy). Wyobraźcie sobie najgorzej poprowadzony kryminał, pozbawiony jakiegokolwiek napięcia, gdzie rozwiązanie zagadki jest zwyczajnie bezsensowne. Następnie wyprzyjcie to z pamięci, bo to co w Ciemno, prawie noc się odwala, jest dużo gorsze, od waszej najczarniejszej wizji.
3. Netflix (The Forest of Love, Sześcioraczki, Rany, Grzechotnik, Mamusie bez synusiów, Sekretna obsesja, Na krańcu świata, Świąteczny książę: Królewskie dziecko, Velvet Buzzsaw, Juanita, Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?, Cisza, Gorzkie wino, Samarytanin, Point Blank, Co z nich wyrośnie?, Zła siła, Święta nie na bogato, Ptak, który zwiastował trzęsienie ziemi)
Tym razem Netflix ma u mnie taryfę ulgową. Z jednej strony gigant streamingowy wypuścił tyle świetnych filmów, szczególnie pod koniec roku, że nie mam serca, ponownie umieszczać produkcji Netflixa na pierwszym miejscu tego zestawienia. Z drugiej, ilość wypuszczanych co miesiąc filmów jest tak duża, że nawet ja skapitulowałem i zrezygnowałem z oglądania ich wszystkich, przez co na pewno wyżej wymieniony tytuły, to nie wszystkie filmy Netflixa, których należy się wystrzegać. Nie oznacza to jednak, że w ostatnich dwunastu miesiącach nie spędziłem z Netflixem czasu, który mogłem spożytkować o wiele lepiej. Firma Reeda Hastingsa produkuje i dystrybuuje, zarówno globalnie, jak i w konkretnych krajach, obrazy, które nawet w marketowych koszykach z filmami DVD za niecałe dziesięć złotych by nie zaistniały. Dzięki czemu możemy na własnej skórze przekonać się, jak wiele złych filmów kręci się każdego roku, a swoją sporą cegłę dokłada do tego sam Netflix.
2. Korpoludki
Jeden z tych filmów tak złych i bezsensownych, że większość z was w ogóle o nim nie słyszała. I słusznie, bo nie ma o czym. Zresztą zastanawiałem się, czy nie stworzyć osobnej kategorii dla tego typu produkcji, których poziom jest tak katastrofalnie niski, że aż nikogo one nie obchodzą. Ostatecznie stwierdziłem, że nie ma co takich filmów nagradzać osobnym rankingiem i niech Korpoludki dumnie reprezentują całą grupę tego typu produkcji. Czemu w ogóle skusiłem się na ten film? Lubię Eda Helmsa. Ale twórcy Korpoludków najwyraźniej nie, skoro graną przez niego postać uśmiercają już w pierwszych dwudziestu minutach filmu, aby stał się on pożywieniem dla zespołu zamkniętych w jaskini pracowników korporacji. Kanibalizm, jak i karykatura szefowej, nie są tu w żaden sposób zabawne. Demi Moore zasługuje na Złotą Malinę, a film na całkowite zapomnienie i zakopanie wszystkich kopii, zarówno tych fizycznych, jak i cyfrowych, tam gdzie ich miejsce, czyli na pustyni w Teksasie.
1. Hellboy
Oglądając film w kwietniu wiedziałem, że nic gorszego w tym roku już nie obejrzę. Reboot Hellboya to dla mnie najgorsze kinowe doświadczenie 2019 roku. Nie pałam sentymentem do dwóch odsłon serii w reżyserii del Toro, dlatego z nadzieją patrzyłem na nowy film, szczególnie, że w głównej roli miał wystąpić znany ze Stranger Things, David Harbour. Nie podołał ani on, ani też reżyser Neil Marshall, który uśmiercił postać Hellboya na kolejne dziesięć lat, albo i więcej, okropnym, nudnym, pozbawionym jakiejkolwiek artystycznej wizji, a przy tym niesamowicie brzydkim filmem, którego jedyną udaną częścią są napisy końcowe, zwiastujące koniec okrutnych i nieludzkich tortur dla widzów. Hellboy okazał się więc nie chłopcem z piekła rodem, ale zwykłym mięczakiem, na widok którego ludzie powinni uciekać jak najdalej.