I wojna światowa to obecnie zapomniany okres w kinematografii. Co roku dostajemy przynajmniej jeden wysokiej jakości film o II wojnie światowej, czy całkiem niezłe produkcje traktujące o wojnach na Bliskim Wschodzie. Natomiast I wojna światowa to historia już tak odległa, że filmowcy nie są nią zainteresowani. Mimo to dla wielu osób filmy o największej wojnie pierwszego ćwierćwiecza poprzedniego wieku może stanowić świetną lekcję historii. Dlatego tylko gdy zobaczyłem program tegorocznej edycji festiwalu Transatlantyk, gdzie znajdował się „Kres drogi” wiedziałem, że z tego tytułu nie mogę zrezygnować.
Na front przybywa James Raleigh (Asa Butterfield) – młody i niedoświadczony szeregowy, którego krucha budowa nie nadaje się do walki z niemieckim wrogiem. Jako bratanek generała może liczyć na specjalne traktowanie, dlatego prosi swojego wujka o przeniesienie do kompanii dowodzonej przez jego przyjaciela Kapitan Stanhope’a (Sam Claflin). Stanhope jest szanowanym kapitanem, mającym za sobą sporo sukcesów na wojennych frontach. Jednak Raleigh będzie musiał zmierzyć się z niewygodną prawdą, że przyjaciel którego znał, już nie istnieje, a zamiast niego jest zmęczony i ukrywający swoje uczucia żołnierz. Stanhope mianuje Jamesa swoim oficerem i szybko dostaje swoją pierwszą misję, gdzie wraz z innym oficerem – Osbornem (Paul Bettany), zostaną wysłani w samobójczą misję, których zadaniem będzie schwytanie żywego wroga. Alianckie wojska wiedzą, że Niemcy planują wkrótce zaatakować, ale nie znają dokładnych planów. Ambitny Raleigh zrobi wszystko, aby udowodnić na polu bitwy swoją wartość, oraz wrócić do domu wraz ze Stanhopem.
„Kres Drogi” nie jest klasycznym kinem wojennym. To bardziej dramat osadzony w czasach I wojny światowej z elementami działań wojennych, niż pełnokrwisty film, gdzie żołnierze wrogich sobie armii bez ustanku strzelają do siebie. Saul Dibb w swoim obrazie położył nacisk na emocje i ukazanie niszczycielskiego wpływu na psychikę każdego, kto miał nieszczęście brać udział w wojnie. Naiwny i pełen werwy Raleigh jest więc uosobieniem młodych, niezdających sobie sprawy z konsekwencji ludzi, których wzywa ojczyzna w czasie działań wojennych. Pełen entuzjazmu, który sądzi, że jego obecność przechyli szalę zwycięstwa i tym samym uratuje bliskie mu osoby. Na drugim biegunie mamy Stanhope’a, czyli człowieka, który niejedno już przeszedł, wykazał się na polu walki, ale żeby zachować resztki psychiki w ryzach, musiał stać się gruboskórnym i zasadniczym człowiekiem, który nie ma prawa się choć na moment załamać, inaczej straci uznanie i posłuch u dowodzonych przez niego żołnierzy. Jest jeszcze Osborn, były dyrektor szkoły z sukcesami sportowymi na koncie, który został zmuszony do porzucenia swojej rodziny dla obrony ojczyzny. Inteligentny i szlachetny mężczyzna zdaje się nie być skrzywdzony przez wojenne piekło, ale zarazem doskonale zna wszystkie zagrożenia, które na niego czekają. Ostatnie stadium ludzkiej psychiki utożsamia oficer Hibbert, który próbuje wymigać się z dalszej służby chorobą. Jego psychika nie pozwala na kontynuowanie walki i jako pierwszy załamuje się do tego stopnia, że Stanhope musi posunąć się do radykalnych środków, aby postawić go do pionu.
Stanhope coraz bardziej zaczyna traci zmysły, dlatego wszelkie problemy próbuje wyleczyć nadużywając alkoholu. O wiele lepszym i rozsądniejszym dowódcą wydaje się Osborn, który robi za głos rozsądku dla swojego kapitana. „Kres drogi” taktuje o trudnej relacji kilku mężczyzn, którzy na swój własny sposób próbują poradzić sobie z koszmarem, w którym biorą udział. Raleigh jako ten najbardziej niewinny, nieskażony jeszcze wojną, ma nadzieję, że wszystko się ułoży i gdy wojna dobiegnie końca, będą mogli wrócić bezpiecznie do domu, a on odzyska przyjaciela z dawnych lat. Saul Dibb przekonująco pokazuje czym jest dla żołnierza ciągła presja, branie odpowiedzialności za swoich ludzi i oglądanie jak giną towarzysze broni. Wszystko to odciska piętno na kruchej ludzkiej psychice, z czego rodzi się stres pourazowy. Wojna rządzi się swoimi prawami i czasem trzeba podjąć decyzje straszliwe w skutkach. Dla dowództwa kilku szeregowych i oficerów to tylko statystyka, dla kapitana to ludzie, których zdążył na swój sposób pokochać.
W „Kresie wojny” nie oglądamy wielkich działań wojennych, a te przedstawione w filmie są krótkie i chaotyczne, co jeszcze bardziej wzmacnia poczucie zagubienia i chwiejnego umysłu ludzkiego. Tak samo jak ciasne kadry w samym sercu wąskich i brudnych okopów oraz ciemnych i zimnych schronów. Twórcy postarali się, aby jak najwierniej odwzorować tamte czasy. Zarówno scenografia, jak i kostiumy zostały przygotowane z dbałością o detale, a my z bliska możemy zobaczyć, w jakich warunkach musieli stacjonować żołnierze na frontach I wojny światowej. Pomimo niewysokiego budżetu i oszczędnych środków realizacyjnych, reżyserowi udało oddać się wojenne piekło. Widać też sporo inspiracji „Dunkierką” Christophera Nolana, jak chociażby tykający zegar odmierzający czas do tego, co ma wkrótce nadejść, czy stylizowane zdjęcia pełne niebieskich barw.
W filmie mamy plejadę zdolnych i uznanych brytyjskich aktorów. Najbardziej wyróżnia się rewelacyjny Sam Claflin, którego wielu mogło skreślić po przeciętnych rolach w blockbusterach, ale rola Kapitana Stanhope’a może być przełomem w jego karierze. Równie dobry, jak nie lepszy, jest Paul Bettany. Aktor bezbłędnie potrafi ukazać wątpliwości swojego bohatera, wraz z targającymi go emocjami. Do tego uzupełniające, ale nie mniej ważne występy Stephena Grahama, Toby’ego Jonesa (miło zobaczyć go w innej roli, niż chodzącego pod krawatem człowiekiem posiadającym władzę), oraz owładniętego szaleństwem Toma Sturridge’a. Radę daje także Asa Butterfield, choć przez większość czasu musi uznać wyższość swoich starszych kolegów, chociaż scenarzyści zadbali o to, aby miał okazję się wykazać i robi to bez zarzutów.
„Kres Drogi” nie zrewolucjonizuje kina wojennego, ani tym bardziej dramatów osadzonych w wojennym piekle, bo to tylko dobra produkcja, do której ciężko się o cokolwiek przyczepić, ale też odkopuje nieco zapomniany temat I wojny światowej, więc każda taka produkcja jest na wagę złota. Warto przede wszystkim ze względu na świetne aktorstwo, historię o destrukcji ludzkiej psychiki oraz wiernie oddaną scenografię i kostiumy.