Polscy twórcy gier wideo mają ogromną wyobraźnię oraz umiejętności do tworzenia wyrazistych i dobrych tytułów. Nie sposób zliczyć wszystkich ciekawych projektów w ciągu ostatnich lat, w które miałem okazję zagrać. Zachwycałem się złożonością gier od 11 bit Studios, ogrywałem świetne Trek to Yomi, Hard West 2, Ruiner… a już jako cała redakcja moglibyśmy wymieniać i wymieniać bez końca. Odsyłamy zresztą do naszego rankingu polskich gier 2022 roku do wielu takich perełek, bo naprawdę warto. Tymczasem, koniec stycznia to świetny moment na zagranie w następną, artystycznie fantastyczną, polską produkcję. Poznajcie Inkulinati.
Inkulinati to debiutancki projekt polskiego studia Yaza Games, który został ufundowany przez graczy na Kickstarterze. Społeczność wykazała się dużym zainteresowaniem i dała programistom spory kredyt zaufania, gdyż autorzy projektu zebrali ponad trzykrotność wymaganej kwoty, łącznie ponad 70 tysięcy dolarów. W 2020 roku miałem okazję ograć demo prasowe, a teraz dane mi było przyjrzeć się wersji Early Access, która już 31 stycznia będzie dostępna na Steamie, ale… również w abonamencie Xbox Game Pass. Tak, pewnie dlatego na ten materiał trafiliście. Nie przedłużam, już tłumaczę o co chodzi i czy warto.
Albo inaczej – warto, a teraz Wam będę tłumaczył dlaczego.
Sporą robotę w Inkulinati robi ten nietypowy styl. Nie jest to jedyna gra, która wygląda jak wyjęta żywcem z średniowiecznych manuskryptów. Nie tak dawno Robert recenzował Pentiment, ale Polacy byli pierwsi, a moim skromnym zdaniem, wyszło naszym nawet lepiej. Świetnie wyglądają bohaterowie, bestie, jak również animacje – wszystko ma swój urok i dobrze do siebie pasuje, czy to tła, oprawa dźwiękowa, czy elementy interfejsu.
Gracz wciela się w jednego z legendarnych iluminatorów (tytułowych Inkulinati), którzy walczą ze sobą na dwóch stronach wielkiej księgi. Rozgrywka polega na przywoływaniu kolejnych bestii, zazwyczaj w formie antropomorficznych zwierząt (lisów, królików, osłów) uzbrojonych w typowy dla średniowiecza oręż – miecze, łuki i włócznie. Chociaż osły grają na trąbkach… Tak czy inaczej, tworzymy jednostki, przesuwamy je po kolejnych polach i atakujemy przeciwnika. Rozgrywka jest urozmaicona o talenty danego Inkulinati, czyli coś w rodzaju perków oraz akcje dłoni. Kto powiedział, że dłoń, która rysuje bestie, nie może czasem w nie przywalić z piąchy? Dłoń Inkulinati może także przesuwać go oraz jednostki po planszy, czy np. wybudzać ze snu, czyli po prostu ponownie wznowić jego turę. W teorii nic, czego nie widzieliśmy nigdy w turówkach, ale podane w odpowiedni sposób zyskuje na świeżości. Bestie przywołujemy za pomocą atramentu i jego braki musimy odzyskiwać przez stanie na odpowiednich polach na zakończenie każdego rozdziału.
Samo zadawanie obrażeń nie wszystkim przypadnie do gustu – do Inkulinati wkrada się pewien element losowości, a w zasadzie to zręczności. Zaproponowano QTE, czyli klasyk każdej większej gry sprzed ponad dziesięciu lat. Podczas zadawania ataku widzimy na ekranie kolumnę liczb i strzałę. Strzała porusza się w górę oraz w dół, a my musimy kliknąć w ciągu paru sekund, aby ją zatrzymać i zobaczyć, ile obrażeń zadaliśmy.
Jak wspomniałem, celem gracza jest pokonanie drugiego, ale nie zawsze trzeba to zrobić w konwencjonalny sposób. Tury gracza i przeciwnika składają się w jeden rozdział napisanej księgi, a przed rozpoczęciem rozgrywki ustala się również ilość rozdziałów po których następuje apokalipsa. Ciekawy zabieg, który rzuca nam wyzwanie, a jednocześnie kolejne rozsądne rozwiązania taktyczne. Apokalipsa powoduje, że np. strefa walki zaczyna się kurczyć – z brzegów kartek pojawiają się płomienie i gdy zostaniemy zepchnięci z pola bitwy lub nie zdążymy uciec przed płomieniami – automatycznie kończymy grę. Inny typ apokalipsy to tzw. diabłopaszcze, które zjadają nieszczęśników, stojących na danych polach. Jest więc spory koloryt w Inkulinati – zarówno w warstwie taktycznej, czy artystycznej i chyba dlatego grało mi się w polską produkcję tak dobrze.
W early access dostępny jest tutorial, potyczka z komputerem lub znajomym na jednym komputerze lub jednej konsoli oraz tryb podróży – czyli kampania. Ta ostatnia zawiera również elementy roguelite. Celem naszego Inkulinati jest pokonanie samej Śmierci, ale zanim dojdzie do tej bitwy, będziemy przemierzać kolejne etapy walcząc z innymi Inkulinati. Każdy taki rozdział, składa się z mapy i by dotrzeć do potyczki z iluminatorem musimy przejść przez kilka przystanków. Czasem będzie to walka, innym razem będziemy mogli za zdobyte złoto i prestiż zyskać dodatkowe zdrowie, czy pozyskać nowe bestie, czy akcje dłoni. Wszystko to podane oczywiście z humorem, który może przypominać ten znany z Monty Pythona. Parę razy na pewno się uśmiechniecie pod nosem.
Inkulinati zaskakuje pomysłem, oprawą graficzną i najważniejsze – grywalnością. To indyk idealny, a na ten moment jeśli czegoś brakuje to z pewnością możliwości rywalizowania przez internet z graczami z całego świata. Jest jednak dobra wiadomość, autorzy wspominają o tym, że jednym z priorytetów przy szlifowaniu gry jest dodanie multiplayera. Gra ma spędzić w tym stadium rozwoju około 12 miesięcy, choć kto wie, rozgłos i pozycja w Game Passie może jeszcze przynieść niespodziewane skutki. Nie mam jednak wątpliwości, że już teraz Inkulinati przypadnie do gustu wszystkim fanom turowych gier, ale swoim stylem zainteresuje również tych niezaznajomionych ze strategiami. I Ci też się wkręcą, daję słowo.