Ghost in the shell to filmowa adaptacja kultowej japońskiej animacji z 1995 roku. Pierwotnie w role Major miała się wcielić Margot Robbie (Charley Quinn z Legionu Samobójców) ostatecznie zagrała ją Scarlett Johansson (Czarna Wdowa z Avengers). Za reżyserię odpowiada Rupert Miles Sanders, który wyreżyserował między innymi Snow White and the Huntsman. Scenariusz pierwotnie miał napisać Jamie Moss, współtwórca Królów Ulicy. Ostatecznie pomogli mu w tym Jonathan Herman IV który współpracował przy nominowanym do trzech nagród (w tym oscara) za najlepszy scenariusz oryginalny Straight Outta Compton oraz William Wheeler II.
Główną bazą dla ekranizacji jest pierwsza animacja z serii Ghost in the shell. Ikoniczne wręcz sceny, takie jak pościg kończący się walką w płytkiej tafli wody, scena tworzenia ciała dla Major czy walka ze spider-tankiem, są żywcem wyjęte z pierwowzoru. Adaptacja jest prawie wierna, prawie, bo jedną z rzeczy które się nie zgadzają jest antagonista. W pierwowzorze był nim Władca Marionetek a w ekranizacji postawiono na Hideo Kuze, antagonistę drugiego sezonu Ghost in the Shell: Stand Alone Complex. Dlaczego twórcy zdecydowali się na taki zabieg? Dlatego, że Kuze łączy z bohaterką wspólna przeszłość. Poza tym, spłycono do minimum najważniejszy aspekt anime. Komiksowy oryginał i jego późniejsza adaptacja animowana głębiej angażowały się w tematykę człowieczeństwa. Film upraszcza emocje do braku odczuwania przynależności do czegoś, co we wzorcu głównym było tylko jedną z wielu targających bohaterką wątpliwości. Szkoda, gdyż przez to film pozbawiony jest głębszej filozofii – co było jedną z największych zalet mangi oraz anime.
Ghost In The Shell to wizualna uczta dla każdego amatora kina. Popisy scenografów, grafików koncepcyjnych i magików efektów komputerowych widać na każdym kroku. Klimat, estetyka podania, zgodność wizualna z pierwowzorem i świetne przedstawienie futurystycznej przyszłości – to zdecydowanie najlepsze aspekty filmu. Wszystkie głosy sprzeciwu co do angażowania Scarlett w główną rolę są bezpodstawne. Aktorka świetnie zinterpretowała bohaterkę nadając jej wyrazisty i indywidualny charakter – a nie jest to łatwe posiłkując się jedynie szkicami na kartkach papieru. Pewnie i tak gdzieś po sieci niosą się głosy buntu, że nie Azjatka, że brak lekkości, że nie tak jak w mandze, ale czy nie o to chodzi w aktorstwie? O interpretację? Tym bardziej że Johansson ma solidną bazę do grania nieczłowieka, a jej osoba przyciąga do kin miliony widzów.
Oś fabularna dla przeciętnego widza będzie w miarę jasna, aczkolwiek przez pewną część seansu, szczególnie na początku, może czuć się zagubiony. Fani tytułu zaś popadną w dogłębne analizowanie przez pryzmat pierwowzoru. Najgorzej wypadają dialogi. Brak niewypowiedzianych puent, konstrukcja która jawnie wątpi w inteligencję odbiorcy, płytka filozofia. Szkoda, bo materiał źródłowy był pod tym względem o wiele bardziej bogatszy.
Co więc z tym duchem? Uciekając od polemiki i skupiając się na tym co zobaczyłem w sali kinowej. Ghost in the shell opowiada o elitarnym członku sekcji 9. Kobiecie zamkniętej w cybernetycznym ciele, która cierpi na brak zrozumienia samej siebie. Maszynie do zabijania od powstania traktowanej przez większość tylko jak broń, ale jednak nie pozbawionej uczuć. Kobiecie która w pełni skomputeryzowanym świecie pragnie prywatności, zrozumienia i samopoznania. Film jest zawieszony między popisowym kinem akcji a filozoficzną fantastyką z ambicjami. Dużym atutem produkcji jest świetnie zrealizowana oprawa audiowizualna, której poziomowi niestety nie dorównują linie dialogowe. Praca aktorów moim zdaniem nie pozostawia nic do życzenia, a angażujący i pochłaniający widza klimat, momentami tak mroczny że mamy wrażenie iż całość przywdziewa szaty horror’u, świetnie dopełnia całość. Czy warto wybrać się na seans? Zdecydowanie tak, choćby dla samych efektów specjalnych.
Plusy
- Efekty specjalne
- Fabuła
- Obsada
- Klimat
Minusy
- Słabe dialogi
- Uproszczona warstwa emocjonalna