Jojo Rabbit – recenzja filmu

Jojo Rabbit1
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation

Śmiać się można ze wszystkiego. Oczywiście wszystko zależy od czasu, miejsca i okoliczności, bo pewne kwestie są na tyle drażliwe lub świeże, że łatwo jest kogoś obrazić niewinnym żartem. Trzeba też wiedzieć jak zażartować, aby nie sprawić nikomu przykrości. W końcu śmiech to zdrowie, ale granica oddzielająca żart od cynizmu czy sarkazmu jest bardzo cienka. Taika Watiti, o którym zrobiło się głośno po „Co robimy w ukryciu”, a w świadomości mas zapisał się jako reżyser trzeciej części „Thora” od Marvela, sporo ryzykował swoim najnowszym filmem, wcielając się w postać Hitlera i wykorzystując drugowojenny nazizm do serii kolejnych gagów. „Jojo Rabbit” nie żeruje jednak na taniej kontrowersji, a Watiti wykorzystuje obraną stylistykę do wypowiedzenia się o coraz silniej skręcających w nacjonalizm społeczeństwie.

Dziesięcioletni Jojo (Roman Griffin Davis) nie może doczekać się wyruszenia na nazistowski obóz młodzieżowy, który będzie pierwszym przygotowaniem do wstąpienia do armii i poprowadzenia III Rzeszy do zwycięstwa w całej Europie. Chłopiec zafascynowany jest Adolfem Hitlerem (Taika Waititi) do tego stopnia, że nie tylko nazywa go swoim najlepszym przyjacielem, ku niepocieszeniu Yorkiego (Archie Yates), który wyrusza na obóz razem z Jojo, ale wizualizuje go sobie, radząc się go w wielu stresujących momentach. Młodemu naziście nie wszystko wychodzi, przez co szybko zostaje pośmiewiskiem wśród innych obozowiczów. Wkrótce dochodzi do wypadku, który wyklucza go z dalszego uczestnictwa w obozie. Spędzając samotne dnie w domu odkrywa, że w ścianach pokoju jego zmarłej siostry, czai się największe zło, prawdziwy demon, łaknący jego krwi – młoda Żydówka Elsa (Thomasin McKenzie).

Jojo Rabbit2
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation

„Jojo Rabbit” nie jest manifestem antywojennym, jak można byłoby początkowo przypuszczać, a niezwykle zabawną satyrą na fanatyzm. Watiti wykorzystuje tu nazizm w swojej skrajnej formie, do pokazania mechanizmów rządzących takim sposobem myślenia i tego, do czego może on doprowadzić. Młode umysły, takie jak Jojo, są najbardziej narażone na indoktrynacje i podatne na wszelkie mylne i subiektywne rewelacje, pasujące do danej narracji. Reżyser w komiczny, ale często przesadzony i maksymalnie wyolbrzymiony sposób pokazuje, jak wygląda propagandowa i oparta na plotkach i domysłach edukacja, przedstawiająca swoich przeciwników w sposób jak najbardziej odrealniony, oddzierający z jakiegokolwiek człowieczeństwa. W filmie Watitiego łatwo jest więc zamienić znienawidzonych przez nazistów Żydów, na chociażby osoby LGBTQ+, przeciwników politycznych z drugiej strony barykady, czy ludzi innych ras i narodowości.

Dzięki temu „Jojo Rabbit” jest filmem uniwersalnym w swoim przesłaniu, jednocześnie bardzo aktualnym i potrzebnym w dzisiejszym świecie, pełnym agresji i mowy nienawiści, ale i niepokojów społecznych i ekonomicznych. Reżyser sprytnie wykorzystuje stworzoną przez siebie karykaturę do ukazania fanatyzmu, jednocześnie kpiąc z najróżniejszych absurdów, chociażby w podziale ról ze względu na płeć, czy ślepego podążania za resztą grupy, ale mając dużo serca dla każdego ze swoich bohaterów. Nawet najbardziej aryjski i przerażający nazista, pokazuje się ze swojej ludzkiej strony. Rodzi to całą masę zabawnych gagów i slapstickowej komedii pomyłek, odwołujących się do takich klasyków jak „Dyktator” Charliego Chaplina, czy serialu „’Allo 'Allo!”. Również ukazanie całego piekła wojny oczami dziecka, przywołuje „Życie jest piękne” Roberto Benigniego, dlatego też Watiti w „Jojo Rabbit” nie wymyśla niczego nowego, nawet wtedy, gdy wykorzystuje stylistykę programów dla dzieci, a nawet kreskówek.

Jojo Rabbit3
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation

Ale nie było to też potrzebne, bo składniki z których reżyser „Dzikich łowów” nakręcił swój film, wystarczają, aby jednocześnie świetnie się bawić, a po seansie było o czym rozmyślać. W całej tej swej lekkości, zawodzą niestety wątki dramatyczne, których nacisk został mocniej położony w trzecim akcie filmu, uwydatniając problem ich ciężaru. Jedna scena jest naprawdę szokująca, ale Watiti nie dokręca dramatycznej śruby. Taki zabieg może się podobać, bo to zależy indywidualnie od widza, czy ma w sobie wystarczająco dużo empatii, aby bez typowych filmowych sztuczek, poczuć adekwatne emocje, ale mnie brakowało odpowiednich bodźców, aby poruszyć we mnie odpowiednie struny smutku i wzruszenia. Dotyczy to też kilku kolejnych scen, które przeplatają się z tymi stricte komediowymi, tym samym tracąc swoje dramatyczne znaczenie.

Zaskakująco mało jest tu samej postaci Hitlera granego przez Watitiego. Pełni on bardzo ważną, metaforyczną funkcję, ale spodziewałem się, że częściej będzie on towarzyszył głównemu bohaterowi. Może jednak to i lepiej, bo Taika szarżuje w tej roli, czasami do stopnia wręcz ekstremalnego, więc w małych, komediowych dawkach jak najbardziej jego styl działa, w większych łatwo byłoby przesadzić, czyniąc z tej postaci nieznośną karykaturę. Film kradnie jednak najmłodsza obsada. Roman Griffin Davis jak na tak młodego debiutanta wypadł perfekcyjnie, szczególnie w pierwszych scenach, gdy mógł pobawić się swoją rolą. Jednak to Thomasin McKenzie, jako Żydówka Elsa, wypada najlepiej, łapiąc idealną chemię ze swoim młodszym kolegą z planu.

Jojo Rabbit4
foto: Twentieth Century Fox Film Corporation

„Jojo Rabbit” jest świetną, zabawną i niezwykle ważną satyrą na wszelkie skrajności, ślepe podążanie za ideami i brakiem tolerancji na inności, ale również prześmiewczą lekcją o uprzedzeniach, naiwności i braku indywidualności. Watiti z charakterystyczną dla siebie lekkością opowiada tę historię, rezygnując ze wszelkich kontrowersji, na rzecz potrzebnego moralizatorstwa, jednocześnie czyniąc ze swojego filmu pełnoprawną komedię.

Recenzja Jojo Rabbit
Watiti z charakterystyczną dla siebie lekkością opowiada tę historię, rezygnując ze wszelkich kontrowersji, na rzecz potrzebnego moralizatorstwa, jednocześnie czyniąc ze swojego filmu pełnoprawną komedię.
8
Ocenił Radosław Krajewski