Siergiej Łoźnica przyjechał do Łodzi ze swoim najnowszym filmem „Donbas”. Ukraiński reżyser urodzony na terenach obecnej Białorusi swoim dziełem pragnie rozliczyć się z rozpoczętą w kwietniu 2014 roku wojną w Donbasie. Film zyskał optymistyczne recenzje na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes, gdzie odbyła się światowa premiera „Donbasu”, a sam reżyser zgarnął jedną z nagród za reżyserię. Jak się okazuje w pełni zasłużoną, bo choć dla Łoźnicy to sprawa osobista, postronni widzowie mogą zobaczyć prawdziwy obraz wydarzeń rozgrywających się na Ukrainie, niepoddanych przez medialny filtr.
„Donbas” ogląda się z nie mniejszym zaangażowaniem niż najlepszy dokument. Ukraiński reżyser wierzy w inteligencję widzów oraz ich wiedzę o światowych wydarzeniach i nawet na moment nie zatrzymuje się, aby ukazywanym scenom nadać większy kontekst, czy tym bardziej koncentrować się na ekspozycji. Nie przedstawia stron konfliktu, dokładnego czasu i miejsca wydarzeń, a za głównego bohatera robi sam Donbas z powstałą Noworosją. Cały film podzielony jest na kilka luźno powiązanych ze sobą scen, w których każda ma innego bohatera lub całą ich grupę. Nie należy się jednak do nich przywiązywać, bo po swoich scenach najwyżej pojawią się na chwilę w kolejnej, po czym znikają do końca filmu. Taki zabieg wystarczy jednak do kompleksowego przedstawienia różnych postaci dramatu rozgrywanego się na Ukrainie przed czterema laty. Śledzimy więc losy łamistrajka, który zostaje zatrudniony przez ordynatora szpitala, aby zakończył protest położnych, niemieckiego korespondenta, biznesmena pragnącego odzyskać przejęte przez wojsko Republiki Ludowej samochód, grupę żołnierzy, szarych ludzi czy wreszcie wystawionego na publiczny lincz żołnierza walczącego po drugiej stronie barykady.
Siergiej Łoźnica wziął na warsztat przede wszystkim tę ukraińską stronę, która od początku sympatyzowała z Rosją i dążyła do oderwania się od, według nich, faszystowskich zachodnich wartości, którymi miała zostać skażona ich ojczyzna. Reżyser jednak ocenę pozostawia widzów, ani razu nie zabierając głosu czy jakiegokolwiek komentarza, nawet wtedy, gdy bywa nieprzyjemnie i brutalnie. To ogromna siła „Donbasu”, który podchodzi do przedstawiania sprawy w dokumentarny sposób i tak też się to ogląda. Nie jako wyreżyserowane sceny na potrzeby filmu, ale bardziej jako inscenizację wydarzeń, które rzeczywiście mogłyby mieć miejsce. Łoźnica tym samym pokazuje brutalną prawdę o wojnie w Donbasie, jej skutki zarówno dla ludności cywilnej, jak i żołnierzy czy osób z zewnątrz. Zwykli obywatele, których dotknęła wojna, której zapewne nawet nie chcieli, zostali wystawieni na próbę przetrwania, żyjąc bez bieżącej wody, prądu, w zimnych ścianach pełnych pleśni, kotłując się w ośrodkach z dziesiątkami innych osób. Niezależnie od poglądów politycznych, nikt nie życzy sobie takiego losu.
Z drugiej strony są jeszcze żołnierze. Jedni zdają się bardzo dobrze bawić i chętnie pozują do zdjęć zagranicznym reporterom, inni tak sympatyczni nie są i zastraszają mężczyzn, którzy próbują uciec od wojennego piekła. Widzimy więc najróżniejsze charaktery, których sytuacja rzuciła na front i jedni próbują się do tego dostosować, inni na tym zarobić, zaś niektórym największą nagrodą jest zyskanie władzy, z której nieumiejętnie korzystają, o czym przekonują się prześladowani Ukraińcy. Armia doskonale wie, że może swoim obywatelom zabrać dosłownie wszystko, jedynie w imię dalszej walki, jak sami przekonują, o dobro obywateli. Łoźnica nie dokumentuje jednak samych działań zbrojnych, skupiając się wyłącznie na przykrych skutkach wojny. Jak Czechow przykazał, pistolety i karabiny wystrzelą dopiero pod sam koniec filmu, czyniąc krwawą masakrę.
Propaganda odegrała swoją bardzo ważną rolę przy dwóch wojnach światowych, ale w obecnych czasach wchodzi ona na zupełnie inny poziom. Reżyser pokazuje, jak łatwo jest manipulować opinią publiczną, a następnie zatrzeć za sobą ślady, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw. Ludzka chciwość odzywa się przede wszystkim w skrajnych sytuacjach, nic więc dziwnego, że chętnych na udział w medialnym cyrku nie brakuje. Sam Sergiej Łoźnica zainspirował się do nakręcenia „Donbasu” po zobaczeniu krótkiego wideo z wojny w Donbasie, nakręconego przez anonimowego twórcę. Choć sam nie skorzystał z realizacyjnych sztuczek przypominających amatorskie relacje, na jakie można natknąć się w internecie, to w rewelacyjny sposób przedstawił współczesną historię Ukrainy. Bez oceniania, bez krytyki, z bohaterem zbiorowym, który służy wyłącznie do ukazania prawdy o tamtych wydarzeniach i konsekwencjach całego konfliktu na zwykłych obywatelach czy wojskowych. Wstrząsająca i nieprzyjemna produkcja, ale bardzo potrzebna w erze fake newsów i postprawdy.