Fani komiksowych ekranizacji są w tym roku nadzwyczaj rozpieszczani. Ledwo co pożegnaliśmy z repertuarów „Czarną Panterę”, to do kin weszła trzecia część „Avengers”, która z każdym kolejnym tygodniem wyświetlania bije następne rekordy finansowe. Tak na dobrą sprawę jeszcze nie zdążyliśmy się całą tą „Wojną bez granic” zmęczyć, a w kinach lada chwila rozgości się druga część przygód Deadpoola. Film o tyle inny od produkcji Marvela czy DC Comics, bo stawiający na wulgarną i krwawą rozrywkę dla dorosłego widza. Pierwszy „Deadpool” miał swoje mankamenty, nie wyróżniając się pod względem prowadzenia historii ponad to, czego już wcześnie doświadczyliśmy w kinie superbohaterskim, ale wszelkie mankamenty nadrabiał rewelacyjnym i ostrym jak brzytwa humorem wykorzystującym burzenie czwartej ściany. Po ogromnym sukcesie pierwszej części przygód Pyskatego Najemnika, twórcy mieli o wiele większe pole do popisu pod każdym względem, czego owocem jest „Deadpool 2”.
Pomimo uzyskania supermocy Wade Wilson (Ryan Reynolds) wciąż pracuje jako najemnik, pod postacią Deadpoola poluje na grube ryby na całym świecie. Wieczorami wiedzie normalne życie u boku swojej dziewczyny Vanessy (Morena Baccarin), z którą pragnie otworzyć fabrykę dzieci. Jednak szczęśliwe i beztroskie życie nie jest przeznaczone bohaterom. Dramatyczne wydarzenia zaprowadzą Pyskatego Najemnika do samego więzienia dla mutantów, gdzie nawiąże bliskie relacje z nastoletnim Russellem (Julian Dennison) władającym ogromną mocą. W ślad za chłopakiem wyrusza z przyszłości Cable (Josh Brolin), który ma wobec dzieciaka pewne plany. Deadpool tworzy więc drużynę X-Force złożoną z ludzi o nadprzyrodzonych zdolnościach oraz Petera (Rob Delaney), aby uratować Russella przed jego przeznaczeniem.
„Deadpool 2” to kontynuacja idealna, która naprawia to co było nienajlepsze w poprzedniczce, dokręcając jeszcze bardziej te elementy, które za pierwszym razem stanowiły o sukcesie filmu. Jedną z takich rzeczy jest historia, która tym razem naprawdę ma ręce i nogi (czego nie można zawsze powiedzieć o głównym bohaterze) i nie jest jedynie pretekstem do rozwałki. Już na początku dowiadujemy się, że tym razem mamy do czynienia z kinem familijnym. Tylko wiecie, to jest taki film familijny, jak z jedynki była komedia romantyczna, dlatego nie zawsze można wierzyć Deadpoolowi i jemu pokręconemu humorowi. Jednak motyw rodziny przewija się przez cały film i nawet jeżeli nie zawsze jest wiarygodny, to fabuła została na tyle dobrze skonstruowana, że ani na moment nie czuć słabych punktów. Oczywiście wciąż jest bardzo prosta, ale nie jest aż tak schematyczna jak w pierwszej części. Znalazło się nawet miejsce na bardziej dramatyczne i wzruszające sceny, a nawet takie, które czynią z „Deadpoola 2” film o wiele poważniejszy i mroczniejszy od „jedynki”. Nawet do tego stopnia, że główny bohater powinien zastanowić się, czy aby na pewno występuje w produkcji Marvela a nie konkurencyjnego DC Comics.
Oczywiście poważniejszy na tyle, na ile pozwala na to humor w „Deadpoolu 2”. Praktycznie cała produkcja to jeden wielki komediowy easter-egg, gdzie dostaje się absolutnie każdemu bez wyjątku. Posądzenie piosenki z Krainy lodu o plagiat? Jest. Obowiązkowe wyśmianie Hugh Jackaman? Jak najbardziej. Ostre żarty o filmach DC Comics i Marvela? Oczywiście. Sarkastyczne komentarze dotyczące aktorów grających w filmie? Zabawne jak cholera. Celne satyry społeczne, polityczne i kulturalne? Jest ich tak wiele, że ciężko je zliczyć. Miejscami żartów jest aż za dużo, szczególnie uwiera to w momentach, gdy po lub w trakcie mamy do czynienia z bardziej dramatycznymi wydarzeniami, które przez kolejne żarty nie wybrzmiewają aż tak dobrze jakby mogły. Mimo to na „Deadpoolu 2” ciężko się dobrze nie bawić, a niemal każda sekunda filmu to kolejny gag stworzony przez twórców. Humor jest nad wyraz udany, choć nie są to żarty, przez które przepona dostawałaby skurczów, to raczej takie żarciki, które mają śmieszyć przez krótki czas, żebyśmy przypadkiem nie przegapili kolejnego i tak to wygląda to samego finału.
W „Deadpoolu 2” jest całe mnóstwo metażartów, których wyłapanie może przysporzyć mniej ogarniętym w popkulturze, a nawet w amerykańskiej rzeczywistości, widzom sporych trudności. Na szczęście ktoś, kto mniej więcej zna świat w którym żyje, nie będzie miał większych trudności, aby wyłapać przynajmniej większość smaczków, których scenarzyści Rhett Reese i Paul Wernick poukrywali w filmie. Druga część „Deadpoola” to jeden z tych filmów, na których absolutnie nie można nawet mrugnąć, bo łatwo wtedy przegapić niespodziankę przyszykowaną przez twórców. Jedno mrugnięcie i bezpowrotnie utracimy jedno lub dwu sekundowy występ aktorów, których w tej produkcji byśmy się nigdy nie spodziewali lub żartu, który wcale nie musi rozgrywać się na pierwszym planie. Czasami rzucenie oka na to, co dzieje się na drugim i trzecim planie może dać sporo frajdy. „Deadpool 2” aż kipi od nadmiaru najróżniejszych easter-eggów i z pewnością jeszcze na kolejnych seansach będzie można wyłapać ich jeszcze więcej. Ten film jest jak nieskończona przejażdżka kolejką górską, która każda pojedyncza chwila jest unikatowa i nie do powtórzenia.
Na ilości żartów nie cierpi akcja, która wypełnia kolejne gagi, ale przejmuje stery wtedy, kiedy jest to filmowi najbardziej potrzebne. Co prawda sceny bijatyk i strzelanin nie odbiegają za bardzo od tego, co widzieliśmy już w poprzedniej części. David Leitch ostrożnie podszedł do wyreżyserowania „Deadpoola 2” i nie zrobił z produkcji kolejnego „Johna Wicka”. Z jednej strony szkoda, ze reżyser nie nakręcił scen akcji w duchu jego poprzednich dwóch filmów, bo wtedy mielibyśmy do czynienia z czymś świeżym w gatunku superbohaterskim, a tak nadmierne cięcia i szybki montaż nie wyróżniają scen akcji w „Deadpoolu 2” ponad to, czego nie widzieliśmy w dziesiątkach innych podobnych produkcji. Co prawda same starcia wyglądają o niebo lepiej, ale to zasługa przede wszystkim wyższego budżetu, co też przełożyło się na efekty specjalne, które nie rażą sztucznością jak w produkcjach Marvela i DC Comics. Wszystko wygląda tak jak należy i nawet Colossus jakoś tak zaczął ładniej lśnić.
Jeżeli komuś postać Deadpoola nie przypadła do gustu w poprzedniej części, to w tej Wade’a Wilsona tym bardziej nie polubi. „Deadpool 2” to występ jednego aktora, który po raz drugi udowadnia, że jest stworzony do tej roli. Ryan Reynolds jest świetny i nawet jeżeli przegina, to ciężko mu tego nie wybaczyć. Pomimo sporej liczby pozostałych postaci, Deadpool stoi w samym centrum filmu. W końcu to produkcja o nim, więc nie było nawet mowy, żeby ktokolwiek zabrał mu czas. Mimo to skutecznie o uwagę walczy Josh Brolin jako Cable. Aktor ledwo co święcił triumfy jako Thanos w „Avengers: Wojna bez granic”, a już może przypisać sobie kolejny bardzo udany występ w superbohaterskiej produkcji. Jego dynamika relacji z tytułowym bohaterem ustępuje jedynie tej pomiędzy Deadpoolem a Colossusem. Świetny jest również Julian Dennison, którego widzowie mogą znać z „Dzikich łowów”. Nastoletni Nowozelandczyk bez żadnego skrępowania pokazuje środkowy palec głównemu bohaterowie, czemu bardzo łatwo przyklasnąć, bo narcystyczny i bucowaty główny bohater czasami zasługuje na sprowadzenie na ziemię. Jest jeszcze Zazie Beetz ale jej bohaterka nie dostaje zbyt dużej uwagi. Domino ma jedną świetną scenę, ale to nieco za mało. Podobnie jest z całą resztą, którą nawet nie warto wymieniać, bo znikają równie szybko jak się pojawiają. Zmarginalizowano nawet rolę Negasonic Teenage Warhead (Brianna Hildebrand) i jej dziewczyny Yukio (Shioli Kutsuna), a także Weasela (T.J. Miller) i niewidomej Al. (Leslie Uggams). Nieco więcej jest za to Dopindera granego przez Karana Soni, który zapatrzony jest w swojego bohatera jak w obrazek.
Jak mawiają w branży komediowej – cały występ jest tak udany jak ostatni żart. Jeżeli kierować się tą zasadą, to „Deadpool 2” jest spełnieniem marzeń dla każdego, kto spodziewał się kontynuacji, która jeszcze bardziej podkręci humor, będzie bawić ciągłą akcją, a wszystko to zwiąże porządną fabularną nicią. I nawet jeżeli, twórcy jak i sam Deadpool popadają często w narcyzm i samouwielbienie, to w tej konwencji przyjmuję to bez poczucia żadnego zażenowania. I aż żal, że kontynuacja prędko nie powstanie, a główny bohater będzie musiał dzielić się ekranowym czasem z pozostałymi członkami X-Force. Na szczęście FOX stworzyło na tyle udane i bogate miniuniwersum, ze Deadpool i spółka nie muszą dołączać ani do X-Menów, ani tym bardziej stawać się częścią Kinowego Uniwersum Marvela, żeby marka nie zaczęła zjadać swojego ogona. Na dokładkę są jeszcze dwie sceny pomiędzy napisami, z czego druga to najlepsza dodatkowa scena w historii kina. Czegoś tak szalenie zabawnego nie widziałem w kinie od dawna. Czapki z głów dla całej ekipy oraz obsady.