Jeśli już zdążyliście wyjąć pochodnie, naostrzyć kołki i pożyczyć od dziadka widły, to stop! Nie szturmujcie siedziby redakcji, bo mnie tam nie ma. Musicie się zawrócić i pójść na drugi koniec Polski. A jeśli, sądząc po tytule, nałożyliście patriotyczne koszulki i podchodzicie do czytania z założeniem: A, pokaże im! Nasz chłop!, to też przestańcie. Tym, którzy krzyczą o zawłaszczaniu kultury i lewactwie radzę ochłonąć, bo to bzdury. Albo przyłączyć się z pochodniami do tych drugich. Może coś was połączy, bo w tej chwili stereotypowe podziały wywalamy do kosza. Netflix ma po prostu słabych pisarzy.
Po tym, jak gruchnęła wiadomość, że w prequelu netflixowego serialu opartego o serię Wiedźmin rolę głównej bohaterki – elfiej wojowniczki – zagra czarnoskóra aktorka, Jodie Turner-Smith, internet jak zwykle się… No! Wiadomo, co zrobił. Znamy ten proces doskonale. Część osób zaczęła tę decyzję krytykować, część odpowiedziała na tę krytykę, że przecież olaboga rasizm… Oczywiście, zdarzają się prymitywy spod herbu buraka, ale poza nimi przewijają się całkiem słuszne komentarze. Jaki jest więc mój punkty widzenia? Czarnoskóre osoby w Wiedźminie? Jak najbardziej, jeszcze jak! Sposób, w jaki robi to Netflix? A idźcie mi z taką fuszerką.
Świat stworzony przez Andrzeja Sapkowskiego to świat do cna rasistowski. Prawdopodobnie każdy, kto przynajmniej zagrał w dzieło CD Projektu, powinien to wiedzieć. Należy tu jednak odróżnić promowanie rasizmu od krytyki rasizmu. W swoim rasistowskim uniwersum, stosując pewną hiperbolę, Wiedźmin przedstawia odbiorcy postawę anty. To seria, która wyśmiewa rasizm i ksenofobię. Ludzie nienawidzą w niej elfów, bo elfowie mają np. inny kształt uszu i zębów. Każdy jedzie tam każdego, każdy jest drugiemu wilkiem, co rusz dochodzi do pogromów nieludzi, a miasta mają wytyczone specjalne getta. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby do tej wizji świata, gdzie nienawidzone jest każde odstępstwo, trafiła osoba czarnoskóra.
I tutaj następuje ta granica. Jedni stwierdzą, że no spoko. Zasymiluje się, bo ludzie będą woleli hejtować kształt uszu, a kolor skóry będzie dla nich czynnikiem zupełnie obojętnym. Drudzy powiedzą zaś, że to głupie chłopstwo zamieszkujące chatki Królestw Północy, wzięłoby takiego odmieńca i spaliło na stosie, biorąc za wampira albo innego diabła. Obie strony mają częściową rację, która zależy od punktu widzenia. Serial nie tworzy jednak własnego spojrzenia, a stara się kontynuować oryginalną krytykę ksenofobii. A przez to w krainie, w której rasy powinny być tak skłócone, że bardziej się nie da, bo panuje zaścianek i pogarda, z jakiegoś powodu jedynym dziwolągiem okazuje się Geralt. W sumie normalny chłop, tyle że włosy ma białe.
Czy nie czujecie jakiejś sprzeczności? Wizja Netflixa wrzuca nas w ksenofobiczny świat, w którym jednocześnie osoby o obojętnie jakim kolorze skóry miałyby żyć w pełnej harmonii. To wizja, której nawet nam, pomimo takiego dorobku w walce z rasizmem, nie udało się jeszcze osiągnąć. Intuicja może podsuwać odbiorcy przeświadczenie, że mieszkańcy Królestw Północy praktycznie nie zauważaliby odmienności w kolorze skóry. Tyle tylko, że później dopatrywaliby się jej w takich szczegółach, jak kształt zębów u elfów. To albo ten świat jest rasistowski całościowo, albo rasistowski wcale! Łatwiej zauważyć różnicę w kolorze skóry, czy kształcie zębów?
I ten dysonans prowadzi nas do najważniejszej rzeczy tego felietonu. Pisarze Netflixa muszą przejść korepetycje z worldbuildingu. Ta firma ma pomysł, który całkowicie popieram: dać czas antenowy grupom osób, które tego czasu dotychczas miały mniej. Niestety zabierają się do tego od tyłka strony i nie mają klarownych zasad umieszczenia PoC w swoich krainach. Nie ma tam specjalisty od wiarygodnego budowania świata. To właśnie nazywam słabym pisarstwem. Scenarzyści Netflixa, świadomie bądź też nie, przerzucają aktualny obraz amerykańskiego społeczeństwa na kreowane przez siebie światy fantastyczne. Nic więcej, nie ma tu żadnej większej idei! To zwykłe lenistwo.
Wielokulturowość jest świetna, serio! Ale nie w netflixowym wydaniu.
Netflixowy świat Wiedźmina to: co by było, gdyby świat fantasy miał społeczną strukturę dzisiejszej Ameryki. Często pojawia się argument, że przecież to korporacja, nie robi serialu na widzimisię Polaków, tylko dla Amerykanów. A u nich to normalne, bo tak mają za oknem i my po prostu tego nie rozumiemy. Sorry, ale czy was to nie nudzi? Po raz kolejny wrzucanie tego samego schematu: 75% białych, kilka czarnoskórych, może jeden Azjata? Zero kreatywności twórczej! Gdzie są ciekawe światy fantasy, które korzystałyby z tej pożądanej wielokulturowości? Dajcie mi fantasy w całości oparte o mity prekolumbijskich cywilizacji Ameryki! Dajcie fantasy oparte o mitologię biblijną! Może adaptację Mahabharaty? Fenomenalnego hinduskiego eposu, który aż się prosi o blockbusterowe spojrzenie, w którym Gwiezdne wojny spotykają Dragon Balla. Ja całym sercem chciałbym wielokulturowości w kinie i grach. Wielokulturowość jest świetna, serio! Ale nie w netflixowym wydaniu.
Wracając jednak do wiedźminlandu. Czarnoskóre elfy dałoby się wprowadzić do tego świata na milion ciekawych sposobów. Jakoś nikt nie czepia się Zerrikanek, więc problem nie leży w fakcie występowania osoby czarnoskórej w serialu. Ja się w sumie dziwię, że jeszcze nikt, ani Sapkowski, ani CD Projekt, nie zrobili Wiedźmina poza Królestwami Północy. Taka przygoda Geralta w krainie koni w paski miałaby ogromny potencjał! To przecież byłby wiedźmin niejako uczący się wiedźminowania na nowo, który wie wszystko o bestiach północy, a o tych zerrikańskich nic. Wprost wymarzony scenariusz na grę.
Często pojawia się argument, że patrzymy na fantasy przez pryzmat tolkienowskich elfów, ale nie oznacza to zaraz, że takie same muszą być w Wiedźminie. Czarnoskóry elf ma być wizją reżysera. Sapkowski określał swoją krainę neverlandem. I spoko, to był neverland. W latach 90 i wczesnych 2000. Teraz marka ma swój ugruntowany obraz popkulturowy stworzony przez gry. Netflix po prostu go burzy i stąd te wszystkie komentarze. To nie rasizm, a punkt styku różnych interpretacji dzieła. Nie, nie krzyczę, że Wiedźmin Netflixa ma być jak gry! Tylko, że sporo osób patrzy na niego z ich perspektywy. A dwa, nigdzie wcześniej nie zostało pokazane, że elfy w świecie Geralta mogą być czarnoskóre. Dotychczas to był taki bardziej brutalny, ale właśnie tolkienowski obraz. Ludzie po prostu nie mają punktu odniesienia.
Nie znaczy to, że nie można tego obrazu zmienić. Można. Osoby czarnoskóre w Wiedźminie mają rację bytu, ale twierdzę, że Netflix nie potrafi ich wprowadzić do tego świata. Odpowiedzialny za serial scenarzyści powinni najpierw ten punkt odniesienia stworzyć. Powracam tu do motywu przygód Geralta w ichniej Afryce, który tak bardzo chciałbym zobaczyć. Gra o Tron wiedziała, jak to oddać. Tam losowy gród na północy nie przypominał w przekroju dzisiejszego amerykańskiego miasta. To prawidłowe światotworzenie. Mimo że Wiedźmin 3 idealną adaptacją nie był, przy jego tworzeniu autorzy byli tak skrupulatni, że szukali dla swoich postaci odpowiednich akcentów, by nadać poszczególnym rasom identyfikację głosową i odrębność w sposobie mówienia. I jak to teraz nazwać? Akcentofobią?
Dlatego też uważam, że sprawa netflixowych czarnoskórych elfów nie jest prosta i nazywanie kogoś rasistą tylko przez odmienny pogląd jest głupie. Ja nie mam problemu z wielokulturowością Wiedźmina! Co więcej, chciałbym nawet, by ona tam była! Ale nie w ten sposób. To nie jest kwestia ubogiej wyobraźni widza, a ubogiej wyobraźni twórcy adaptacji, który doprowadził do takiej sytuacji, nie potrafiąc w umiejętny sposób balansować po ugruntowanej wizji świata. Mój dyskomfort nie polega na tym, że w serialu gra postać o takim kolorze skóry, tylko jaką postać gra. A może jeszcze konkretniej, dlaczego jej postać w ogóle tam jest. Jeśli ktoś chce powiedzieć: przecież to tylko fantasy, co się czepiasz, to nie istnieje, to wymyślone!, to istnieje coś takiego jak logika świata przedstawionego. Dlaczego, kierując się tym podejściem, nie wprowadzimy do świata Wiedźmina orków? Mówiąc: to tylko fikcja, dajemy przyzwolenie na traktowanie pewnych spraw po macoszemu. A co się czepiasz, to tylko bajka! Bajka może być niespójna i nielogiczna, bo służy dawaniu rozrywki! A ja mówię, że lepsza bajka to ta spójna.
Komuś może się więc nie podobać dobór aktorki w kontekście postaci, jaką będzie grała. To nie jest rasizm. Gdyby przy okazji sezonu pierwszego Netflix wprowadził czarnoskóre elfy do tego uniwersum w ciekawy sposób, nikt by się nie czepiał, bo nikt nie czepia się, że w Wiedźminie występują Tea i Vea, postacie oryginalnie stworzone przez Sapkowskiego. Chcemy po prostu spójnych światów i kreatywnych wizji pisarzy, których Netflix nie potrafi dostarczyć. Ja wam mówię, że nawet całą drużynę azjatyckich wiedźminów dałoby się napisać z polotem i zagorzali fani by ją polubili! Dlatego też panią Jodie Turner-Smith chętnie ujrzałbym w innej roli.
Podsumowując. Elfy w popkulturze jak najbardziej mogą być czarnoskóre. Elfy w wiedźminie też, ale autorzy muszą przy tym mieć z tyłu głowy ugruntowaną wizję świata i na niej operować. Wiedźmin to nie alegoria amerykańskiego społeczeństwa, sorry. A jeśli ktoś dotarł do tego miejsca i wciąż chce mnie nazwać rasistą, to taki ze mnie ksenofob, że uważam, że jedne z najlepszych dzieł kultury dostarczyli mi Japończycy, a w wolnych chwilach czytam sobie ze zwykłej ciekawości różne mitologie. I między nami… Pomysł na Blood Origin jest słaby i nudny. Już wolałbym adaptację, w której Geralt gra w turniej Gwinta niczym w jakimś Yu-Gi-Oh. Przynajmniej dostałbym coś nowego!
PS. Grafiki z artykułu pochodzą z fanowskiego projektu Piaski Ofiru autorstwa Alexandry Tokaryuk. To nie jest oficjalny dodatek. To cudowny projekt pokazujący w formie grafik koncepcyjnych, jak mógłby wyglądać arabski Wiedźmin.