Nie będę ściemniał, że wyczekiwałem premiery Crackdown 3. Nie jestem konsolowcem, miałem kiedyś jedynie Game Boy Advance i parę razy zdarzyło się w coś zagrać na PlayStation 2. Do dzieła studiów Reagent Games i Sumo Digital przystąpiłem wiedząc już o metascorze gry, ale recenzji serwisów nie czytałem. 14-dniowy trial Xbox Game Pass skusił mnie jednak do zagrania w Crackdown 3 pomimo wszystkich okoliczności, gdyż chciałem zobaczyć, co to za ekskluzywne tytuły wydaje nam Microsoft. Wiemy jak mocnymi kartami dysponuje Sony, ale przecież zieloni też musieli trzymać jakiegoś jokera w swojej talii. Może to właśnie Crackdown 3?
Długo wyczekiwany gość
O premierze kolejnej odsłony serii Crackdown mówiło się od paru lat. Pierwsza część pojawiła się w 2007 roku na konsoli Xbox 360 i zgarniała całkiem dobre oceny. Crackdown 2 z 2010 roku już nie miał tak dobrej prasy. Odsłona trzecia przychodzi na świat dopiero teraz i to w tym samym momencie co Metro Exodus, czy Far Cry: New Dawn. Termin więc niezbyt fortunny. Jako, że trochę czasu minęło od ostatniej części, to warto przybliżyć czym w ogóle dziecko Microsoftu jest?
To nie GTA
Crackdown 3 to sandboksowa gra akcji dziejąca się w przyszłości, w której wcielamy się stróża prawa walczącego ze złą korporacją, która opanowała całą metropolię. Nie doświadczymy tutaj kampanii z prawdziwego zdarzenia – z intrygą, świetnie napisaną historią, wyborami moralnymi, czy jakimiś charakterystycznymi bohaterami. To nie jest sandbox w stylu GTA, a bardziej coś, co w ostatnich latach pokazywała seria Saints Row, czy inne dzieło studia Volition – Agents of Mayhem. Wielka rozpierducha na ekranie, bohaterowie z super mocami i gadżetami. Brzmi dobrze.
Kampania jest więc tak naprawdę jedną wielką piaskownicą, a fabuła jest powiedzmy – dyskretna. Coś tam się dzieję, ale wiesz, że nie będzie cię to za bardzo obchodziło, bo Crackdown 3 ma po prostu bawić. Dostajesz mapę do eksploracji i korporację, którą trzeba wykończyć. Swoje macki rozsiała po całej metropolii zajmując wszystko co się da – przemysł, transport i dodatkowo uzbrajając się po zęby w każdym zakątku miasta . Bossowie z kolei siedzą w wieżowcach, silnie obsadzonych wrogimi jednostkami. Gracz, jakby walczył z mafią, musi eliminować po kolei ważnych bossów trzymających pieczę nad interesami.
Od bossa do bossa
Rozgrywka sprowadza się do eliminowania posterunków, czy niszczenia kolejnych zakładów chemicznych, aż do momentu ujawnienia się bossa. Idziemy z nim na „spotkanie”, niszczymy i schemat się powtarza – likwidujemy kolejne szychy po kolei, aż dochodzimy do najważniejszej persony. Walki z bossami zaliczyłbym do udanych. Nasz bohater ma nadprzyrodzone moce, może skakać na duże wysokości, ale często trzeba się nagimnastykować żeby do konfrontacji w ogóle doszło. Dostawanie się na najwyższe piętra wieżowców zajmuje sporo czasu, a jeszcze musimy zmierzyć się z gromadą przeciwników. Walki z bossem to też zmagania rozbite czasem na kilka etapów, ale satysfakcja z pokonania go jest duża. Składa się na to dobrze zaprojektowane sterowanie, wiele broni do wyboru i ogólne wrażenie „boskości”. Nie jest to zabawa na tygodnie, a raczej na 2-3 wieczory. Schemat zawsze pozostaje ten sam, z czasem jedynie, po jakieś konkretniej zadymie, nasz wróg zaczyna posyłać specjalne oddziały w naszym kierunku i musimy wtedy się bronić. Crackdown 3 jest w tym prosty jak budowa cepa, więc jeśli ktoś myślał o wielkiej odysei, to srogo się przeliczy – to gra o jednoosobowej armii uzbrojonej po zęby, walczącej z hordą wrogów.
Tu przechodzimy też to tego, czy nie jest to aby przestarzałe rozwiązanie? Jeśli chodzi o model rozgrywki, gra nie wychodzi przed szereg względem swojego protoplasty sprzed 12 lat. Nie uważam tego jednak za wadę, bo sam świetnie się bawię w grach od Omega Force i Koei. Nawet w swojej recenzji Warriors Orochi 4 zwracam uwagę na to, jak złym pomysłem było odejście od rdzenia serii, co skutkowało przecież katastrofalnym wykonaniem i odbiorem Dynasty Warriors 9. Crackdown też ma swój rdzeń i kwestią jest to, czy gra ma jakąś zawartość, co oferuje graczowi, a nie czy prezentuje ten sam pomysł na rozgrywkę, co pierwsza część.
Pimp my hero
Więc jak z tą zawartością w Crackdown 3? Zależy o co pytacie. Przejdźmy na razie do pozytywów. Gracz może mieć w swoim ekwipunku trzy rodzaje broni i jeden gadżet. Arsenał, jak pisałem, jest całkiem zróżnicowany i nie każdy typ nadaje się na konkretnego wroga, więc zwykle musimy broniami żonglować. Gadżety też się przydają, najczęściej korzystając z regeneracji zdrowia, gdyż umożliwiają chronić tyłek w walce z bossami. Do potyczek musimy przygotować się poprzez wybranie odpowiedniego ekwipunku, ale również przez rozwijanie naszej postaci. Bezbolesne, gdyż nasz heros zwiększa swoje statystyki w ramach wykonywania danej czynności. Jeżdżąc autem czy wykonując popisy kaskaderskie zdobywamy z czasem kolejne umiejętności w jego prowadzeniu. Używając granatów, czy też odpowiedniego rodzaju broni, zdobywamy lepsze przedmioty i ataki. Nie musimy zatem zbyt wiele czasu poświęcać na doszkolenie naszego bohatera, a przy okazji gra wyświetla nam procentowe szanse na przejęcie danego punktu wroga. Wiemy więc czy będziemy się bardzo męczyć przy wykonywaniu zadania, czy też przejdziemy przez to dosyć szybko.
Crackdown 3 – multiplayer
Koniec nadchodzi niestety dosyć szybko – kampania dla jednego gracza to mniej więcej 8-10 godzin zabawy. Mówię tu o graniu w którym przechodzimy grę od bossa do bossa, a nie o szukaniu każdej dziury w metropolii. Po przejściu singla naturalnym krokiem wydaje się zwrócenie ku rozgrywce wieloosobowej nazwanej Wrecking Zone. Tutaj mowa już o dużym rozczarowaniu, do dyspozycji mamy jedynie dwa tryby – Agent Hunter i Territories. Pierwszy skupia się na walce dwóch pięcioosobowych drużyn, w której ważne jest nie tylko zabicie przeciwnika, ale przejęcie od niego tokenu. Drugi to walka drużyn o przejęcie stref, zmieniających się po pewnym czasie. Jak sami widzicie – nic specjalnego. Zagrasz parę razy i masz dość. Z dwóch trybów, lepszym jest Agent Hunter, bo przynajmniej dzieje się więcej na mapie i ten motyw ze zbieraniem tokenów dodaje jakiegoś smaczku do rozgrywki. Dobrym pomysłem będzie znalezienie kogoś do gry w kooperacji gdyż granie w trybie współpracy to jeden z jaśniejszych punktów trzeciego Crackdowna.
Czas podsumowań
O ile Microsoft „dowozi” w przypadku serii Gears of War, czy Forza, tak z Crackdown 3 mamy do czynienia z małym rozczarowaniem. Nie na całej linii, bo to dobry kawałek kodu i nie będę się czepiał korzystania z tej samej formuły rozgrywki co w poprzednich częściach cyklu. Jestem jednak rozczarowany słabym multiplayerem i mało ciekawą kampanią. Oprawa graficzna też mogłaby być lepsza, ale na plus z pewnością można zaliczyć sterowanie oraz radość płynącą z rozwalania kolejnych wrogów i bossów. Warto spróbować, jeśli nie nie teraz, to przy okazji najbliższej wyprzedaży.