Każdy chyba zna klimat filmów policyjnych z lat 80. Chociaż najbardziej kultowe produkcje tego typu do tej pory możemy zobaczyć w telewizji w niedzielne popołudnia, tak jednak ten czarny niczym spalony tost humor niechętnie jest wykorzystywany przez twórców w dzisiejszych czasach. Na ratunek przychodzi stosunkowo małe polskie studio Pixel Crow, które wpakowało w swoją pierwotnie wydaną na PC w 2017 roku produkcję, tyle niestosownych żartów i stereotypów, że może nas od tego rozboleć głowa. Jest to jednak najprzyjemniejszy ból głowy, jaki miałem od lat.
Pan policjant porządku pilnuje…
W produkcji wcielimy się w okropnie cynicznego i ironicznego glinę – Jacka Kelly’ego. Nasz protagonista został nieszczęśliwie wplątany w zabójstwo oraz kradzież diamentów i upokarzających kaset VHS z sejfu senatora. Brzmi na tyle poważnie, że Kelly spokojnie mógłby trafić za kratki albo wąchać kwiatki od spodu, nieprawdaż? Nic jednak z tego, bowiem naszego bohatera spotkało coś znacznie gorszego – został zdegradowany. Już nie jest detektywem, a zwykłym gliną na posterunku o numerze 69 (a jakby inaczej), którego misją jest patrolowanie jednej niewielkiej ulicy.
Każdy dzień rozpoczynamy na komisariacie, gdzie razem z nami poleceń komisarza wysłuchuje czwórka dość specyficznych policjantów – Krause, okazała kobieta z blond włosami, Cortez, który codziennie rano dzieli się swoimi seksualnymi perypetiami, McNab, nazywany przez kolegów „dupowłazem”, co jest chyba wystarczająco wymowne, oraz Shepansky, który ma lekkie problemy z nadwagą i przeżywa drugą miłość ze swoją żoną. Po spisaniu w notesie wymagań komisarza Hollowaya możemy wysłuchać pozostałych gliniarzy, co często jest przydatne – od czasu do czasu poza sprośnymi żartami i wstydliwymi wyznaniami ktoś zdradzi ciekawą informację, na przykład, że w okolicy będą kręcili się tajniacy i lepiej nie brać łapówek tego dnia.
W pierwszy dzień naszej służby już robi się gorąco – po rewirze oprowadza nas były policjant odpowiedzialny za tę część miasta – gruby Mike. Zostaje on jednak zastrzelony, a my później dowiadujemy się, że celem nie był podstarzały policjant, a Jack Kelly. Fabuła w dalszej części rozgrywki jest jednak lekko odsunięta na boczny tor – jedyne co nam przypomina o ciężkiej sytuacji, są telefony do Yablonskiego, który zajmuje się całą tą sprawą. To akurat trochę kiepski element produkcji, ponieważ na wyjście z tej okropnie niewygodnej sytuacji mamy jedynie 21 dni, a większość wydarzeń dzieje się samoistnie, bez naszej ingerencji.
To miasto pachnie jak pączki i brudna kasa
Prawdziwa zabawa i najlepsza część Beat Cop rozpoczyna się dopiero po wyjściu z komisariatu. Nasz rewir, choć niewielki, kryje w sobie mnóstwo brudów i tajemnic, o których czasem lepiej się nie dowiadywać. Naszymi głównymi zadaniami na dzień są te podyktowane przez Hollowaya – najczęściej mamy do wypisania daną ilość mandatów za podane wykroczenia. Czasem jednak zdarzy się, że po mieście będą kręcić się podejrzane samochody lub osoby, które musimy zidentyfikować i sprawdzić pod kątem domniemanego przestępstwa. Czasem będzie to nie do końca zdrowy na umyśle mężczyzna chcący się podpalić pod kościołem, a czasem atak sekty. To już brzmi imponująco, a co jeśli napiszę, że zadania główne dawane przez policję to tylko część ogromnej zabawy?
Musimy dbać o nasz wizerunek na ulicy, a pomoże nam w tym współpraca z gangiem lub włoską mafią. Na wschodniej części ulicy jest podejrzany lombard, który poza nielegalnym biznesem jest również miejscem spotkań wspomnianych wcześniej gangsterów, w tym świecie oczywiście czarnoskórych. Czasem poproszą nas, aby złożyć komuś wizytę, zamaskować dowody wokół trupa w alejce lub przegonić konkurencyjnych dilerów. Nagradzani za to jesteśmy pieniędzmi, niekoniecznie uczciwie zarobionymi, oraz punktami lojalności u tejże grupy.
Włoska mafia to jednak równie gruba ryba na Brooklynie. Ich szef prowadzi pizzerię w centralnej części ulicy, a jego przyjaciel może nas czasem poprosić o przysługę. Tutaj niestety pojawia się problem, bowiem musimy być albo stronniczy i oddani jednej grupie, albo tak to wszystko zbalansować, aby żyć dobrze z mafią, gangiem i policją. Nie jest to jednak prosta sprawa – praca dla jednej z tych grup najczęściej przynosi straty u dwóch pozostałych. Ja w krytycznym momencie rozgrywki miałem około -40 punktów w policji, za to po 40 na plusie u mafii i gangu i nie ukrywam, że ciężko było wyjść na prostą na komisariacie.
Panie władzo, to są tylko tańce
Nie samymi poważnymi przestępstwami glina żyje. W Beat Cop możemy zwyczajnie latać po mieście, wypisywać mandaty lub odwiedzać lokalne interesy, gdzie czasem zamienimy parę zdań, wrzucimy coś na ruszt na koszt właściciela i dowiemy się o jakimś ciekawym incydencie. Uwierzcie mi – choć nie brzmi to rewelacyjnie, to naprawdę miło spędziłem te trzy tygodnie na Brooklynie, a bieganie za dzieciakami tagującymi ściany lub słuchającymi muzyki zbyt głośno, złodziejami samochodów czy przeszukiwaniem aut w celu znalezienia dowodu na zdradę jednego z członków rodziny Tattaglia.
Życie na ulicy często potrafi być zabawne. W okolicy mamy sklep porno, którego właściciel marzy o nakręceniu własnego filmu dla dorosłych, a my przez pewne wydarzenie będziemy musieli mu w tym pomóc. Może również zdarzyć się, że naćpamy się trutką na karaluchy i zamienimy parę zdań z jednym z nich, lub będziemy musieli odkopać okropną przeszłość miłego aptekarza. Dialogi poza śmiechem potrafią przynieść również korzyści – w jednej z „misji”, w której musimy zrobić zakupy dla starszej pani, jeśli dobrze jej nie wysłuchamy to możemy otruć jej kota. Jako, że babcia ma znajomości w policji, nie będzie to dla nas pozytywny obrót spraw.
Na szczęście uśmiechnąć idzie się znacznie częściej – podczas wystawiania mandatu może podbiec do nas przechodzień błagający o litość i powołujący się na swoją narodowość. Niektórzy działają jednak bardziej konkretnie i proponują banknoty o tak przyjemnym nominale, że grzechem byłoby odmówić…
Fabuła jest jak nadzienie w porannym pączku – nigdy nie wiesz, jak skończysz
Na początku recenzji trochę marudziłem na fabułę i nie ukrywam, że nie podoba mi się tak rzadkie wspominanie o naszej sytuacji. Muszę jednak przyznać, że Pixel Crow zaimponowało mi nieliniową historią i wieloma zakończeniami. Możemy rozwiązać sprawę z morderstwem i zaginionymi przedmiotami, co jest najlepszym scenariuszem i chyba oczekiwanym przez wszystkich graczy. Zdarzyć się może, że nawet nie doczekamy 21 dnia na posterunku numer 69 – jeśli nie wykonamy jakiegoś zadania, które będzie tragiczne w skutkach i na przykład zostaniemy wyrzuceni z pracy.
Nie oceniaj donuta po polewie
Czas zająć się warstwą audiowizualną. Beat Cop to gra pixel artowa i wygląda naprawdę dobrze. Animacje są zrobione porządnie, oczy nie bolą od patrzenia na monitor i nawet dłuższe sesje nie męczą wzroku, co jest bardzo ważnym aspektem. Muzyka jest 8-bitowa, lecz bardzo przyjemna i będzie miodem dla uszu nie tylko dla fanów klimatów retro.
Jednym z niewielu problemów produkcji wydanej przez 11 bit studios są błędy. Nie mogę na to przymknąć oka, tym bardziej mając na uwadze, że gra pojawiła się na komputerach osobistych dwa lata temu. Twórcy mieli naprawdę mnóstwo czasu, aby dopieścić swoje dziecko i na dzień dzisiejszy nie powinienem mieć żadnych problemów technicznych z produkcją. Podczas jednego dnia w grze nie było w ogóle przechodniów, a poza samochodami już zaparkowanymi, żadne nie jeździły. Mogłem wypisać jedynie z trzy mandaty, a na koniec dnia dostałem aż -20 punktów w policji, po rzekomym braku interwencji na wezwania, których nie było. Innym razem przez cały dzień nie mogłem wezwać holownika i rotacja samochodów na ulicy była na tyle mała, że wyrobienie normy mandatowej graniczyło z cudem. Reszta gry na szczęście całkiem to rekompensuje, więc jest to tylko jeden niesmaczny gryz z całego przepysznego pączka.
Recenzja Beat Cop: Console Edition – podsumowanie
Fabuła spychana na boczny tor, błędy techniczne wpływające na rozgrywkę… chociaż te elementy potrafią frustrować, tak jednak po przejściu gry zostaje naprawdę przyjemny posmak. Te wady wychodzą z naszej świadomości, kiedy myślimy o grze w szerszej perspektywie. Beat Cop jest świetną produkcją. Gra naprawdę angażuje, ma świetne misje poboczne, które wielokrotnie przynoszą więcej frajdy niż główne zadania. Postacie są przerysowane a czarny humor wylewa się tu z każdej strony, ale właśnie to jest ostoją tego patologicznego klimatu. Co istotne nieliniowa fabuła i wiele zakończeń sprawiają, że Beat Cop nie jest produkcją na jeden raz.
Powinniście zaopatrzyć się w ten tytuł. Nie dlatego, że zrobiony jest przez polskie studio. Nie dlatego, że kosztuje grosze. Powinniście zagrać w Beat Cop dlatego, że to kawał porządnej gry i pozycja obowiązkowa, nie tylko dla miłośników indyków.