Assassin’s Creed III po raz pierwszy pojawił się w 2012 roku na komputerach osobistych z systemem Windows oraz konsolach PlayStation 3, Xbox 360 i Wii U. Na remaster tej niesławnej wśród fanów części przyszło nam zatem czekać prawie 7 lat – pytanie, czy było warto? Poniżej postaram się dogłębnie opisać wszystkie wprowadzone poprawki oraz odpowiedzieć na to fundamentalne w przypadku każdej odświeżonej gry pytanie.
Kiedyś to było…
Na złą reputację Assassin’s Creed III, wpłynęło wiele czynników. W trzech poprzednich odsłonach cyklu o asasynach protagonistą był Ezio Auditore da Firenze, który szybko stał się ulubieńcem fanów. Ba, nawet do tej pory przez wielu jest uważany za najlepszego bohatera, z jakim przyszło nam się zapoznać w serii. „Trójka” była zatem pierwszą odsłoną po zacnej trylogii z charyzmatycznym Włochem, w której przedstawiony został nowy główny bohater – trzeci przodek Desmonda Milesa – Connor Kenway, a właściwie Ratonhnhaké:ton (pozwólcie jednak, że będę posługiwał się imieniem Connor). Bohater był bardzo ponury, a świat gry borykał się z podobnym problemem co GTA 4 – był szary, ciemny i depresyjny. Kluczem do trumny dla trzeciej pełnoprawnej odsłony Assassin’s Creed było samo zakończenie gry, które okazało się niemałym rozczarowaniem dla graczy i naprawdę miernym zwieńczeniem historii Desmonda.
Ale od początku. Akcja Assassin’s Creed III przenosi nas do XVIII wieku, gdzie wcielimy się we wspomnianego Connora, który jest dzieckiem Indianki i Brytyjczyka. Związek jego rodziców to nie było jednak wymarzone love story – ojciec był kolonistą, który przyczynił się do spalenia wioski chłopaka i co za tym idzie – również jego matki. Protagonista jako dorosły mężczyzna postanawia dołączyć do bractwa asasynów i poszukać sprawiedliwości w świecie przepełnionym złymi czynami i okropieństwem, a jego działania napędza nienawiść do ojca i chęć zakończenia tyranii wprowadzonej przez templariuszy.
Więc chodź, pomaluj mój świat
Tak jak w każdej odświeżonej grze z poprzedniej generacji, tak i w Assassin’s Creed III: Remastered, głównym daniem jest warstwa wizualna. Twórcy wprowadzili natywne 4K w 30 klatkach na sekundę na konsolach PlayStation 4 Pro i Xbox One X, a na „starszych” odpowiednikach rozdzielczość 1080p. Brak płynności na poziomie 60 klatek, może być więc małym rozczarowaniem. Na plus z pewnością zasługuje fakt, że produkcja w końcu nabrała kolorów. Podróżując na koniu nie będziemy widzieli wokół nas jedynie ciemnej wody i szarych drzew, przez co krajobraz nie będzie przypominać nam fotografii monochromatycznej. Woda jest więc błękitna, a wszelkiego rodzaju rośliny czy krzewy nas otaczające mienią się żywymi barwami, dzięki czemu często aż chce się odpuścić korzystanie z szybkiej podróży i podziwiać widoki. Grafika została znacznie poprawiona, lecz muszę przyznać, że oczekiwałem trochę więcej. Budynki nie są tak dopracowane jak w najnowszych odsłonach serii, a cała gra wciąż przypomina produkcję sprzed kilku lat. Jest więc nieźle, ale problemów nie brakuje.
Niestety na wiele niedociągnięć, nie sposób przymknąć oko. Twarze niektórych bohaterów względem oryginału zostały zniekształcone w taki sposób, że wyglądają iście karykaturalnie. Poza tym podczas wchodzenia po drzewach niejedna gałąź wyląduje wewnątrz organizmu naszego bohatera, a największą zmorą produkcji jest śnieg, który żyje własnym życiem. Naprawdę, chodzenie po terenach pokrytych białym puchem wywoływało u mnie jednocześnie śmiech i załamanie, bowiem ten znika, za chwilę się pojawia, często przybiera kanciaste kształty albo się teleportuje. Nie jest to jednak przesadne czepialstwo, gdyż owszem, w każdej grze zdarzają się błędy, lecz tutaj są one obecne dosłownie na każdym kroku.
Cukierek opakowany w całkiem ładny papierek – co jednak z samym słodyczem?
Warstwa wizualna to nie jedyna rzecz, nad którą pracowali deweloperzy. Za co oczywiście należy się pochwała, bowiem nie jest to jedynie edycja z podbitą rozdzielczością, jak Assassin’s Creed: The Ezio Collection, a z faktycznie wniesionymi poprawkami… które niestety wypadają już trochę gorzej.
Plan był dobry, bowiem twórcy chcieli reanimować crafting, który w pierwowzorze był bardzo przeciętny, żeby nie napisać, słaby. W „trójce” na konsolach poprzedniej generacji mogliśmy wysyłać wozy z towarami do większych miast i w ten sposób zarabiać pieniądze. Nie był to jednak element, z którego zdarzało mi się często korzystać – interfejs całej operacji był mocno nieczytelny, samo zajęcie było czasochłonne, a dochody z całego przedsięwzięcia można było uzyskać w ciągu piętnastu minut penetrując pobliskie skrzynki czy wykonując misje poboczne. W remasterze zatem mamy coś więcej – możemy sami tworzyć bronie. Aby to zrobić, musimy oczywiście zebrać wymagane surowce, ale przede wszystkim schemat naszego dzieła, który możemy znaleźć w skrzyniach rozsianych po mapie. Brzmi kiepsko, prawda? A co, jeśli dodam, że tworzyć możemy te same bronie, które znajdują się w sklepach? No właśnie. Nie wiem więc po co twórcy się na to porwali, bo ani to użyteczne, ani atrakcyjne, ani specjalnie opłacalne.
Dodano również funkcję chowania się w gąszczach trawy i zwabiania tam przeciwników poprzez gwizdanie. Muszę przyznać, że nie zwróciłem uwagi na ten aspekt sam, bowiem pojawił się on już w wielu odsłonach i nie pamiętałem, że grając w Assassin’s Creed III na PlayStation 3 siedem lat temu, nie miałem możliwości chowania się w krzakach. Ułatwia to sprawę na tyle mocno, że nie napotkałem żadnych trudności z zadaniami przez całą grę. Niewątpliwie poza ułatwionym skradaniem wpływ na to miał system walki, który niestety nie został poddany korekcie. Walka w tej grze jest wprost banalna. Zmierzenie się nawet z chmarą wrogów nie stanowi większego wyzwania, ponieważ inteligencja wrogów jest na poziomie upośledzonej świnki morskiej po paru wylewach. Nie ma żadnego elementu zaskoczenia, ich ataki są powtarzalne i schematyczne, a czerwona ikona nad głową śmiałka decydującego się na atak wisi nad nim tak długo, że zdążymy skontrować jego cios ziewając w międzyczasie.
Gra jednak wyciąga nam „pomocną” dłoń w jeszcze jednej kwestii, bowiem na minimapie widzimy, w którym kierunku patrzy się stojący niedaleko strażnik. Oczywiście, jest to zmiana jak najbardziej na plus i w obecnie wychodzących grach to norma, lecz biorąc pod uwagę wcześniej wspomnianą inteligencję naszych przeciwników sprawia to, że nic nie stanie nam na przeszkodzie, a nasz bohater staje się terminatorem z tomahawkiem w ręku.
2,5 gry w cenie jednej
Na zwartość Assassin’s Creed III Remastered nie można narzekać. Na pochwałę zasługuje fakt, że Ubisoft dorzucił wszystkie dodatki DLC oraz Assassin’s Creed: Liberations. Płacimy za jedną grę, a finalnie dostajemy 2,5, więc jest to naprawdę miły gest ze strony twórców. Liberations pierwotnie zostało wydane na konsolę PlayStation Vita, a później wersja HD na komputery osobiste z systemem Windows oraz konsole siódmej generacji. Tutaj jednak nie jest to remaster, a jedynie wersja z podbitą rozdzielczością do Full HD, co może zawodzić, ale z racji tego że dostajemy tę grę „w gratisie”, nie ma co psioczyć. Jest to świetna okazja do zapoznania się z Aveline, ponieważ wielu graczy pominęło akurat tą część serii ze względu na wydanie jej pierwotnie na handhelda Sony.
Liberations to gra krótka, która zawiera jedynie osiem sekwencji i widać, że jest to produkcja skrojona pod konsolę przenośną. Pierwsze spotkanie z tą częścią może być jednak całkiem interesujące. Wprowadzono tutaj parę nowych mechanik, między innymi przebrania głównej bohaterki – podczas rozgrywki możemy nosić odzienie asasynki i zwracać na siebie sporą uwagę, ubrać się jak niewolnica i sprytnie przechodzić między strażą ze skrzyniami bez większych podejrzeń oraz nie być wytykaną palcami na mieście lub przyodziać strój damy i uwodzić strażników czy dawać łapówki, jeśli nie będzie innego wyjścia.
Chcieli dobrze, a wyszło…
Assassin’s Creed III Remastered to gra poprawna. Miło, że twórcy poświecili trochę pracy na jej odświeżeni – w końcu mogli jedynie podbić rozdzielczość. Nie poszli jednak na łatwiznę i wprowadzili trochę nowych mechanik, chcąc wykrzesać z tej, jak by nie było jednej z najgorszych części serii, najwięcej jak się da. Ubisoft nie zamienił jednak Assassin’s Creed III w złoto niczym mityczny Midas. Chociaż „trójce” obrywało się aż nadto przy premierze, to trzeba przyznać, że pomimo poprawek nie jest to wciąż gra bardzo dobra. Wydaje mi się, że deweloperzy poszli trochę w złą stronę – wprowadzali poprawki tam, gdzie niekoniecznie były one potrzebne.
Warstwa wizualna została poprawiona i jest całkiem ładna, lecz można było oczekiwać więcej, szczególnie jeśli chodzi o wspomniane przeze mnie glicze. System walki został nieruszony i przy wprowadzonych ułatwieniach, konfrontacje z przeciwnikami nie stanowią żadnego wyzwania, nawet z podstawowymi broniami. Deweloperzy chcieli wskrzesić system craftingu, który okazał się wielką klapą i lepiej było pozostawić go takim, jakim był. Mimo tego produkcja może wciągnąć na paręnaście godzin, a największą zaletą jest dorzucenie do zestawu DLC oraz AC: Liberations.