World War Z – recenzja

World War Z
World War Z

Idąc do kina w 2013 roku na „World War Z” z Bradem Pittem w roli głównej, w życiu nie myślałem, że za sześć lat będę miał okazję zagrać w kooperacyjną grę na licencji marki, która w dodatku będzie czerpać garściami z trącącej już lekko myszką serii Left 4 Dead. Kiedy growe World War Z zostało zapowiedziane, nie do końca wiedziałem, czego mam się spodziewać. Gry na licencjach przez lata wyrobiły sobie dość wątpliwą renomę, a samo Saber Interactive zbyt niesamowitego portfolio wcale nie ma. Na szczęście ich najnowsza produkcja okazuje się być całkiem zjadliwym kąskiem.

Na sam początek warto wyklarować kwestię świata gry. Gdzieś w zakamarkach internetu spotkałem się ze stwierdzeniem, iż jest to gra oparta na licencji wspomnianego wyżej filmu z Bradem Pittem i podobno dzieli z nim nawet to samo uniwersum. „Podobno”, bo próżno doszukiwać się tutaj bezpośrednich powiązań. Może najwięksi fani wyłapią drobne smaczki w dialogach lub biografiach bohaterów, ale zwykły człowiek dostrzeże w World War Z wyłączenie niezłą strzelankę z zombie na pierwszym planie, luźno opartą o książkowo-filmową markę.

World War Z (2)

Przede wszystkim fabuła w World War Z nie jest czymś, czemu warto poświęcać zbyt wiele czasu. Zamiast jednej spójnej opowieści zdecydowano się na stworzenie czterech krótkich i niepowiązanych ze sobą fabularnie kampanii opowiadających historie czterech grup ocalałych walczących o przetrwanie w Nowym Jorku, Jerozolimie, Moskwie oraz Tokio. Nie są to co prawda zbyt angażujące historie, bo brakuje w nich jakichkolwiek emocji, a celem bohaterów jest zazwyczaj ucieczka lub wysadzenie czegoś, ale spełniają swoją rolę nadając wydarzeniom na ekranie kontekst. Jeżeli jesteśmy już naprawdę wygłodniali i usilnie potrzebujemy dowiedzieć się czegoś więcej o świecie gry, w menu głównym dostępne są krótkie biografie postaci oraz transkrypcje sygnałów radiowych. Dodatkowo, po przejściu daną postacią choć jednej misji, odblokowujemy krótki, animowany film opowiadający troszkę więcej o jej przeszłości. Zawsze coś…

Porównania do Left 4 Dead nie są wcale wymuszone. Formuła rozgrywki tych dwóch gier jest niemalże identyczna – zadaniem graczy jest dotarcie z punktu A do punktu B starając się jednocześnie przeżyć ciągłe ataki żywych trupów, a jako, że jest to również gra kooperacyjna to zawsze towarzyszący nam trójka innych graczy lub botów, jeżeli zdecydujemy się na zabawę offline. Bohaterowie poza wyglądem, nie różnią się od siebie zbyt mocno. Jednak ich umiejętności oraz wyposażenie możemy do pewnego stopnia zmodyfikować wybierając w lobby odpowiadającą nam klasę postaci.

World War Z (1)

Taki medyk na przykład, jak sama nazwa wskazuje, pozwoli na nieco szybsze podnoszenie obalonych kompanów, a eksterminator rozpocznie rozdział ze strzelbą oraz koktajlami mołotowa. Im więcej gramy używając danej klasy oraz broni, tym więcej dodatków do nich odblokowujemy. Zanim jednak będziemy mogli z nich skorzystać, będziemy musieli je wykupić za specjalne punkty przyznawane po ukończeniu każdej z misji. Warto to robić, bo nieulepszone wersje klas różnią się od siebie raczej marginalnie, ale kiedy wykupimy już takiego perka dającego nam na początku każdej rozgrywki strzelbę automatyczną – to już zupełnie inna bajka. Niemniej, większość z nich to nadal głównie podnoszenie statystyk. No i nie możemy się wyposażyć we wszystkie naraz, więc trzeba czasem wybrać pomiędzy większymi obrażeniami koktajli mołotowa a dłuższym czasem ich palenia się na ziemi.

Wszystkie te dodatkowe bajery są niestety średnio odczuwalne w trakcie rozgrywki. Żaden z perków nie sprawi nagle, że pomyślicie „no, to teraz pojedziemy po nich jak po maśle”. To przede wszystkim gra kooperacyjna, więc dużo ważniejsze jest zgranie się z pozostałymi graczami. Oczywiście, ciężko tego dokonać grając z internetowymi randomami, którzy albo popiskują coś do mikrofonu, albo pchają się na pałę ze scyzorykiem w tłum zombiaków. Grając na rekomendowanych przez twórców poziomach trudności raczej nie będzie to przeszkadzać, bo World War Z jest wtedy niezbyt wymagającym tytułem, ale już na wyższych zawsze lepiej zaprosić do zabawy znajomych, na których można polegać.

World War Z (4)

Jest to też wymagane, jeżeli chcielibyśmy pograć trochę ciszej niż zazwyczaj i od czasu do czasu ominąć grupkę przeciwników, przy użyciu zaimplementowanego szczątkowego systemu skradania się. Grając z randomami zawsze, ale to zawsze wywiązuje się strzelanina, a niestety trzeba powiedzieć, że starcia ze zwykłymi zombiakami nie należą do nazbyt emocjonujących. To zwykłe mięso armatnie padające od kilku strzałów i niestanowiące dla gracza żadnego zagrożenia, przez co walka z nimi to takie trochę odwalanie pańszczyzny w oczekiwaniu na pojawienie się jednej z trzech specjalnych wersji przeciwników – rozsiewającego trujący gaz Hazmata, atakującego znienacka Lurkera lub potężnego Bulla będącego w zasadzie szarżującą gąbką na pociski. Wnoszą one powiem świeżości do przynudnawej momentami walki, ale potrafią być też niezwykle upierdliwi – zwłaszcza Lurker.

world war z 2

Jednak wcale nie potrzeba specjalnego zombiaka, aby podnieść graczom ilość pompowanej do krwi adrenaliny. Nawet zwykli nieumarli potrafią stanowić śmiertelne zagrożenie, o ile tylko występują w odpowiednio dużej liczbie. Jakiekolwiek narzekania na monotonię starć znikają w momencie pojawienia się roju, czyli bezapelacyjnie najjaśniejszego punktu World War Z. Jak można wnioskować po nazwie, rój to prawdziwa chmara zombie na ekranie i nie mówię tutaj o dwudziestu czy trzydziestu stworach, ale o setkach. Uwierzcie, że widok wylewającej się gdzieś zza horyzontu, biegnącej po dachach budynków fali żywych trupów, które potrafią niczym w filmie wspinać się po sobie, aby przeleźć w końcu przez wysoki mur lub dostać się na wyższe piętro potrafi działać deprymująco, a cała zabawa zamienia się w pełną emocji „obronę Częstochowy”. Musimy wtedy nie tylko odpierać kolejne fale przeciwników, ale także chronić pracującego przy komputerze NPCa lub szukać w okolicy części potrzebnych do naprawy samochodów. Pomocne okazują się podrzucane nam przez grę CKMy, druty kolczaste czy też automatyczne działka, które rozmieszczać możemy z pewną dozą dowolności, ale często bywa tak, że wygłodniałe zombiaki szybko przedrą się przez nasze zabezpieczenia i radzić będziemy musieli sobie z nimi sami.

World War Z

World War Z posiada również kompetytywny tryb multiplayer, któremu jednak nie wróżę zbyt długiego żywota. To raczej standardowy multik z klasycznymi trybami pokroju team deathmatcha, dominacji czy king of the hill, który wyróżnia przede wszystkim obecność zombiaków zalewających mapę, kiedy tylko poziom hałasu osiągnie odpowiedni poziom. Jest to naprawdę niezły bajer potrafiący niekiedy odwrócić losy poszczególnych starć, ale na dłuższą metę multiplayer w World War Z jest raczej mało interesujący. Klasy postaci są dość średnio zbalansowane i wybór takiej choćby strzelby to skazanie się z góry na przegraną, bo nie będziemy mieć jakichkolwiek szans w starciu z graczami biegającymi z karabinami maszynowymi (czyli tak naprawdę z każdym innym graczem). Brakuje także możliwości zmiany loadoutu w trakcie meczu, więc jeżeli wybierzemy niepasującą nam broń – będziemy musieli męczyć się z nią aż do jego końca. Ilość graczy także nie powala i trzeba niekiedy poczekać kilka dobrych minut zanim będzie można rozpocząć zabawę, więc jeżeli nie pojawią się tutaj jakieś drastyczne zmiany to tryb ten zwyczajnie w świecie umrze.

Gry na licencji nie mają łatwo, ale World War Z pomimo przynależności do tej kategorii, okazuje się być całkiem dobrym tytułem. Można przy nim spędzić kilka naprawdę udanych wieczorów ze znajomi i to pomimo drobnych niedociągnięć. Warto też wspomnieć, że gra działa bardzo płynnie nawet na konsolach, a i wygląda przy tym wcale niebrzydko. Nie jest to wizualny majstersztyk, ale jest na czym zawiesić oko (Kreml w Rosji czy tokijskie uliczki z kwitnącymi wiśniami). Czepiłbym się tylko braku różnorodności w grze, bo trzy typy specjalnych zombie czy kilka rodzajów broni, z których większość strzela bardzo podobnie to trochę mało. No, i ten tryb multiplayer jest według mnie zupełnie niepotrzebny. Niemniej, World War Z to gra godna waszego zainteresowania jeżeli tylko jesteście w stanie przymknąć oko na drobne niedociągnięcia i w szczególności, jeżeli jesteście fanami Left 4 Dead.

Plusy
  • Fantastycznie wyglądający rój
  • Różnorodne lokacje
  • Ładna
  • Działa płynnie nawet na konsolach
  • Potrafi dostarczyć sporo emocji...
Minusy
  • Znikome różnice między klasami postaci
  • Mało rodzajów przeciwników
  • Długie czasy oczekiwania w trybie multiplayer
  • ...choć strzelanie samo w sobie raczej nie powala
7
Ocenił Konrad Noga
Xbox One

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Xbox One

Recenzje gier OpenCritic