Nie czekałem na sequel. Pierwsza część była dla mnie wszystkim, czego potrzebowałem. Historia malarza popadającego w obsesję związaną z namalowaniem swojego magnum opus wciągnęła mnie bezpowrotnie, przez co całość pochłonąłem w jeden wieczór. Mimo to nie czułem, że druga część jest potrzebna. Ba, nawet dodatek wydał mi się zbędny. Zapowiedź Layers of Fear 2 skwitowałem zatem cichym wzruszeniem ramionami, lecz im krótszy czas dzielił nas od premiery, tym bardziej wzrastało moje zainteresowanie. Koniec końców postanowiłem sprawdzić, co do zaoferowania ma najnowszy produkt Bloober Team, kiedy tylko nadarzyła się takowa okazja.
Najbardziej zauważalną zmianą jest bez wątpienia tematyka gry. Co prawda, nadal motywem przewodnim jest sztuka, a za głównego bohatera służy artysta. Zarówno jedno, jak i drugie związane tym razem z dużo nowocześniejszym i, jakby nie patrzeć, bardzo współczesnym medium – kinem. Głównym bohaterem jest aktor grający w filmie osadzonym na pokładzie statku pasażerskiego. Swoje prawdziwe ja ukrywa za kolejnymi maskami ubieranymi przy okazji kolejnych ról, w które się wciela, przez co powoli zatraca swoje własne ja. Jego stan psychiczny stopniowo się pogarsza, dzięki czemu raczeni jesteśmy onirycznymi halucynacjami pełnymi niepokojąco pięknych wizualiów.
Był to również jeden z najlepszych elementów jedynki – momenty, w których świat odzierany zostawał z elementów jakiejkolwiek logiki. Przechodząc przez drzwi było odwrócić się i ku swojemu zaskoczeniu odkryć, że znajdujący się tam wcześniej korytarz zastąpiony został pełną książek biblioteką. Zabawa perspektywą czy nawet inspiracje obrazami Eschera sprawiały, że Layers of Fear oferowało niezapomniane przeżycia. Wszystko to powraca również w dwójce. Statek to jedna wielka plątanina ciągle zmieniających swoje położenie korytarzy i pomieszczeń. Każde przekroczenie progu pomieszczenia, to krok w nieznane. Szkoda tylko, że mam wrażenie, że w jedynce było to wykorzystywane dużo częściej i dużo ciekawiej niż tutaj.
Na szczęście lukę tę wypełniają nowe efekty będącej konsekwencją wprowadzenia do gry tematyki filmowej. Czasami świat traci swoje kolory przyjmując wyłącznie odcienie czerni i bieli niczym w starym kinie, innym znów razem natykamy się na manekiny bujające się pod sufitem w liczbie klatek przywodzącej na myśl pierwsze próby animacji poklatkowej. To jednak stosunkowo szybko powszednieje, bo ileż można oglądać ułożone w różnych pozach manekiny. Dużo ciekawsze jest wyłapywanie smaczków i nawiązań do klasycznych filmów, jak choćby „Metropolis” czy „Lśnienie” Kubricka.
Nieco zawiodłem się również na warstwie fabularnej. Layers of Fear 2 to, jakby nie patrzeć, „walking sim”, więc fabułę poznajemy niemalże wyłącznie poprzez zbieranie rozsianych po etapach fragmentów listów oraz przedmiotów pełniących rolę audiologów. Jest to dość interesująca forma, bo zmusza gracza do skupienia się i nie podaje mu rozwiązania na tacy – musi nieco pogłówkować i połączyć pewne fakty, aby móc zrozumieć, o czym opowiada gra. Problem w tym, że przez zdecydowaną większość rozgrywki niektóre z elementów układanki zdawały się zupełnie nie pasować do całości i nawet pod koniec historii, kiedy już miałem w głowie swoją teorię na temat wydarzeń przedstawionych w grze, część z nich nadal zdawała mi się oderwana od całokształtu. Z resztą sam finał historii roztrzaskał moją interpretację na kawałeczki, choć wydawało mi się, że jestem na dobrym tropie.
Możliwe, że jestem na tę opowieść za głupi, bo i tego również nie da się wykluczyć, ale może problemem jest coś innego. Mianowicie fakt, że zupełnie nie czułem się zaangażowany w historię głównego bohatera. Już od pierwszych minut kwestionowałem okoliczności mojej obecności na statku. Widzicie, zarówno w jedynce, jak i w dodatku do niej wracaliśmy samotnie jako zniszczeni psychicznie ludzie do naszego rodzinnego domu, więc stopniowe pogarszanie się majaków bohatera spowodowanych spowodowane zaburzeniami psychicznymi i napływem bolesnych wspomnień związanych z miejscem akcji jest dosyć sensowne.
Kiedy zatem w części drugiej okazuje się, że znajdujemy się na służącym jako plan filmowy jednym z pokładów odbywającego właśnie rejs statku pasażerskiego – nie do końca potrafię w to uwierzyć. Jasne, można tłumaczyć sobie, że wszystkie te manekiny na naszej drodze to członkowie ekipy filmowej i załogi statku. Brzmi to nawet dosyć interesująco, ale nadal wszystko to wydaje mi się jakoś mało wiarygodne. Mimo, że projekt lokacji jest naprawdę fantastyczny, a kolejne korytarze, kajuty i kabiny restauracyjne wygląda przepięknie, nie czułem się ani trochę zachęcony do zwiedzania. Odwiedzanym miejscówkom brakuje tego czegoś, brakuje im wyrazistości, brakuje im duszy. Każde kolejne pomieszczenie zazwyczaj wygląda podobnie do poprzedniego, choć przyznać trzeba, że zmiany scenerii potrafią być spektakularne i zjawiskowe. Toteż pojawiające się znikąd utworzone z żywopłotu labirynty czy wraki pirackich statków witałem z nieudawanym entuzjazmem.
Grze brakuje również poczucia zagrożenia, które trzymałoby gracza na krawędzi fotela, dzięki czemu każde przejście przez nieotwarte wcześniej drzwi byłoby emocjonującym wydarzeniem. Tutaj po prostu przebiegamy przez kolejne pomieszczenia od czasu do czasu rozwiązując tylko bardzo prostą zagadkę logiczną, co jakiś czas uciekając także przed goniącym nas potworem. To kolejna zmiana względem oryginału i przyznać muszę, że kompletnie by się bez niej obyło. Wprowadzenie elementów zręcznościowych z jednej strony urozmaica dość powtarzalną rozgrywkę, z drugiej jednak często bardziej irytuje niż straszy. Bałem się nie goniącego mnie potwora, wyglądającego niczym nieudany efekt zabawy plasteliną, lecz widma konieczności oglądania ekranu ładowania i powtarzania fragmentu etapu.
Jestem zatem nieco rozdarty. Chciałbym lubić ten tytuł i z czystym serce móc go polecić. Oniryczny klimat i surrealistyczne projekty lokacji to klasa sama w sobie, a łączenie ze sobą wątków mimo wszystkich moich zarzutów nadal bawi. Niestety mocno powtarzalny i momentami wręcz irytujący gameplay zniechęca do eksplorowania i sprawia, że po pół godziny gry ma się dość. Jeżeli jesteście olbrzymimi fanami serii lub interesujących wizualnie produkcji, możecie zakupić Layers of Fear 2. Raczej nie będziecie zawiedzeni, choć uważam, że jedynka jest niemalże pod każdym względem lepsza. Jeżeli jednak macie po prostu ochotę na dobry horror – przykro mi, ale to nie ten adres.