Pamiętam czasy, kiedy wszelakiego rodzaju symulatory wydawały mi się czymś „ekscytującym”. Pozorna monotonia i niewymagająca zbytniego zaangażowania rozgrywka działała kojąco na mój umysł, pozwalając mi odpocząć od natłoku poważnych i pełnych akcji produkcji. Od tamtego momentu minął zaledwie rok, a moje podejście do gier spod szyldu PlayWay zmieniło się diametralnie. Kolejne symulatory witam już nie z entuzjazmem, ale z ciężkim westchnieniem, bo wiem, że przez kolejnych kilka godzin nie zaskoczy mnie absolutnie nic. No, bo czymże zaskoczyć mogłaby mnie kolejowa skórka na House Flippera, którą okazało się być Train Station Renovation od Live Motion Games.
Train Station Flipper
Założenia w obu produkcjach są bowiem niemalże identyczne. Ot, zamiast domów, sprzątamy i remontujemy stacje kolejowe. Psikus polega jednak na tym, że Train Station Renovation pozbawione zostało mechaniki kupna i sprzedaży. Nie jesteśmy tu młodym przedsiębiorcą czy też pasjonatem, który z miłości do kolei za życiową misję obrał sobie przywracanie kolejnym dworcom i zajezdniom ich dawnej świetności, a jedynie zwykłym panem Waldkiem najętym do remontu. Toteż choć Train Station Renovation dość wiernie kopiuje szkielet rozgrywki House Flippera, nie angażuje gracza w ten sam sposób. Progresja jest tutaj bowiem liniowa, a kolejne poziomy odblokowujemy „ogarniając” poprzedzającą je stację na zaledwie 50%, co jest równoznaczne z otrzymaniem jednej gwiazdki. Tych zdobyć możemy maksymalnie pięć, ale jedyną nagrodą za ponadprogramowy wysiłek są dodatkowe fundusze, których i bez tego będziemy mieć więcej niż potrzeba. Same gwiazdki możemy wydać również na wydajniejszy sprzęt. Jest to w zasadzie jedyna sensowna zachęta, by „maksować” kolejne poziomy. Problem w tym, że nadal niejako mija się to z celem, bo w czasie doprowadzenia jednej stacji do perfekcji, celem zdobycia większej liczby gwiazdek, spokojnie moglibyśmy ukończyć trzy kolejne, używając wyłącznie podstawowego wyposażenia.
W Train Station Renovation nie można też na dobrą sprawę wyłączyć się i jechać na autopilocie, bo w trakcie „zabawy” bezustannie żonglować musimy pomiędzy kilkunastoma narzędziami o niemalże identycznych właściwościach. Zarówno łom, jak i siekiera służą do niszczenia zagracających teren stacji przedmiotów, ale jedynie konkretnych ich typów. Łomem zniszczymy więc między innymi połamane ławki, zdezelowane automaty i umywalki, ale już do rozwalenia drewnianej skrzynki lub plastikowego krzesełka należy sięgnąć po siekierę. A z kolei takich, na przykład, beczek nie da się zniszczyć w ogóle i należy je wyrzucić na śmietnik (tu też nabyć może jeden z dwóch typów – segregacyjny i mieszany, którego używanie skutkuje karami finansowymi). Mamy też dwa pędzle – jeden do zamalowywania zadrapań na ścianach, drugi do ich przemalowywania. Do tego wszystkiego doliczyć trzeba jeszcze mop, szczotkę, klucz do śrub i papier ścierny do usuwania rdzy. Zważywszy, że absolutnie każda ze stacji naszpikowana jest śmieciami do zebrania, zdemolowanymi meblami, pajęczynami, graffiti i innym tego typu syfem, wspomniane na początku akapitu żonglowanie nie jest w żadnym razie hiperbolą.
Panie, a kto to panu tak…
Sporego potencjału dopatrywałem się w mechanice doposażania i dekorowania wnętrz remontowanych dworców. W końcu to właśnie ten aspekt był jednym z najprzyjemniejszych elementów House Flippera. Niestety również tutaj Train Station Renovation nie dowozi. Teoretycznie wszystko jest w porządku, lecz, znów, mechanika posiada masę drobnych upierdliwości, które skutecznie zniechęcają do korzystania z niej. Ot, chociażby fakt, że mebli nie da się obracać skokowo o 45 stopni. W połączeniu z brakiem jakiejkolwiek precyzji gałek analogowych, sprawia to, że zdecydowaną większość sprzętów stawiałem krzywo, bo już nie chciało mi się z tym aspektem gry walczyć. Również menu kupowania nie należy do najbardziej intuicyjnych. Bo czy ktoś będzie mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego umywalki i wyposażenie toalety to dwie różne kategorie? Albo dlaczego zegarów nie można było zaliczyć do urządzeń elektrycznych? Albo chociaż dekoracji, bo przecież ta kategoria oferuje zarówno wszelakiego rodzaju rośliny, jak i tablice korkowe, a nawet barierki. O malowaniu ścian i podłóg nawet nie chcę się rozwodzić, bo udało mi się dokonać tego raz w trakcie samouczka i już nigdy nie zdołałem powtórzyć tego wyczynu, choć wielokrotnie próbowałem. Toteż w pewnym momencie po prostu przestałem bawić się w dekoratora wnętrz i ładowałem co popadnie i gdzie popadnie, byle tylko odhaczyć wszystkie punkty z listy wyposażenia pomieszczenia. Ustawienie i aspekt wizualny stacji nie mają bowiem żadnego wpływu na ocenę końcową.
Taki mamy klimat
Na plus zaliczyć należy natomiast dodatkowe zadania „fabularne”, w których zestaw wyposażono każdą stację. Przykładowo, na terenie dworca jakiś czas temu doszło do bitki kiboli, a zatem poza standardowymi naprawami należy zetrzeć również krew. Innym razem w wyniku powodzi stacja metra została całkowicie zalana, więc musimy zabrać ze sobą specjalną pompę, by się tej wody pozbyć. Pojawiają się też luźniejsze momenty, pokroju krótkiej przejażdżki drezyną, umycia pociągu na myjni czy nawet zebrania grzybów na obiad. Wiecie, tak przy okazji. Nie nużą też same projekty kolejnych poziomów, bo odwiedzimy nie tylko standardowe dworce kolejowe oraz stacje metra, ale także bagna, pociągowe cmentarzyska, a i miejsce na kolejkę wysokogórską się znalazło.
Żal więc, że Train Station Renovation jest grą absolutnie paskudną, bo odwiedzane miejscówki zamiast cieszyć różnorodnymi środowiskami, budzą raczej uśmiech politowania. Momentami można by nawet pomyśleć, że to właśnie o nich, a nie o dworcu w Kutnie, śpiewał Kazik w piosence „Polska”. Naprawdę czułem, że pękają mi od ich widoku oczy. Jasne, to nie musiała być rewolucyjnie piękna produkcja, ale Train Station Renovation zalatuje kioskowymi tytułami sprzed piętnastu lat. I to już nawet nie wyłącznie za sprawą oprawy graficznej, ale stanu technicznego jako takiego. Niektóre zadania pomimo ich teoretycznego ukończenia, nie zostawały zaliczone. Grając na padzie, obrót dookoła własnej osi zajmuje dobrych kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt sekund. Nasz bohater notorycznie wyprzedza niesione przez siebie przedmioty, w efekcie je upuszczając. Przez ścianę jednego z dworców można bez problemu przejść i wyjść poza mapę. Gra potrafi zignorować postawiony przez nas mebel i nie zaliczyć go do wyposażenia pomieszczenia – czasem wystarczy go podnieść i postawić jeszcze raz, czasami trzeba kupić zupełnie nowy. Raz utknąłem też w pajęczynie pod sufitem.
Czy warto kupić Train Station Renovation?
Train Station Renovation dobiło we mnie resztki zapoczątkowanej przez zeszłoroczne Tank Mechanic Simulator miłości do tego typu symulatorów. Tytuł ten posiada bowiem wszystkie ich najgorsze cechy – kiepski design, nieangażująca i monotonną rozgrywkę, a także kiepską, pozbawioną własnej tożsamości oprawę graficzną. Wprawdzie są tu przebłyski potencjału, chociażby w projektach poziomów i całkiem przyjemnej muzyce. Nie zmienia to jednak faktu, że Train Station Renovation to tytuł do bólu odtwórczy i nijaki, który polecić można tylko największym fanom gier od PlayWay. Ja takowym nie jestem, więc podjąłem decyzję – wysiadam na następnej stacji. Niech ten symulatorowy pociąg jedzie dalej beze mnie.