Premiera tegorocznego Call of Duty nie obeszła się bez kontrowersji. Wielu graczy było zdania, że brak kampanii dla jednego gracza w Black Ops 4 to gwóźdź do trumny dla całej serii, że to już nie jest Call of Duty, a wprowadzenie trybu battle royale, to tylko skok na łatwe pieniądze. Jak to wygląda w praktyce? Czy Call of Duty: Black Ops 4 to faktycznie taki potwór, czy może jednak jedna z najlepszych odsłon od lat?
Call of Duty doczekało się swojego battle royale – jak wypada Blackout?
Największe zamieszanie przed premierą produkcji wywołał właśnie ten tryb. Szczególnie dlatego, że to właśnie na jego cześć poświęcono kampanię single player. Blackout jednak wypada świetnie. Niewątpliwie jest to konik napędowy nowej gry od studia Treyarch. Dzięki takim grom jak Fortnite czy Playerunknown’s Battlegrounds, battle royale zyskał ogromną popularność i wielkie uznanie wśród graczy.
W Call of Duty: Black Ops 4 tryb ten jest prawie kompletny. Rozgrywkę zaczynamy w śmigłowcu lecącym nad olbrzymią mapą i właśnie na tym etapie decydujemy, gdzie chcemy wylądować. Problem pojawia się już na powierzchni, kiedy dookoła siebie mamy mnóstwo przeciwników, a jedynym narzędziem do walki, są nasze własne pięści. Wtedy zaczyna się wyścig. Musimy znaleźć bronie, plecaki, amunicje, apteczki czy pancerz, aby przeżyć jak najdłużej. Możemy działać solo, w dwójkach lub w cztery osoby. Najlepsza zabawa jest w ekipie, jednak łączenie z randomowymi graczami nie zdaje zbytnio egzaminu. Ludzie raczej niechętnie korzystają z komunikacji głosowej, a która jest podstawą do odniesienia sukcesu w tym trybie.
Zdecydowanym plusem jest ogromna mapa. Miałem co do tego dość duże wątpliwości przed premierą, bowiem w Call of Duty nigdy nie mieliśmy do czynienia z dużymi terenami. W Blackout jest całkiem inaczej i jest spory wybór, jeśli chodzi o miejsce do lądowania. Na mapie mamy dostępne również różne środki transportu. Często quad potrafi uratować nam życie – malejąca strefa potrafi zaskoczyć, a nasza postać nie biega aż tak szybko. Miłym dodatkiem było dodanie w niektórych miejscach na mapie zombie, które bronią leżącego obok nich ekwipunku. Bezmózgie stworzenia nie stanowią wielkiego zagrożenia, jednak walka z nimi powoduje ogromny hałas, co może zwrócić uwagę innych graczy.
W Blackoucie świetnie działa FPP. Nie wyobrażam sobie kamery zza pleców naszego bohatera w Call of Duty, a brak możliwości zmiany widoku dobrze wpływa na rozgrywkę. Zaopatrzenia jest naprawdę sporo. Każdy znajdzie coś dla siebie, a znajdywanie na mapie różnych celowników czy powiększonych magazynków, pozwalających na modyfikację naszej broni, bardzo urozmaica rozgrywkę.
Inspiracje PUBG są widoczne już na pierwszy rzut oka, ale szkoda że twórcy nie zaczerpnęli niczego od Epic Games, no może poza emotkami. Niestety, ale gra w żaden sposób nas nie motywuje do dalszej rozgrywki. Brakuje tutaj systemu karnetów jak w Fortnite, gdzie dostajemy różne przedmioty za wykonywanie danych aktywności. Jedyne, co możemy odblokować w Blackout, to wizytówki i skórki do naszego bohatera. W obu przypadkach, jest to kiepska nagroda. Wiele do życzenia pozostawia również system wbijania poziomów. Punkty doświadczenia dostajemy jedynie za zabójstwa i znalezienie się w czołówce. Może to wielu graczy zniechęcić.
Jak w tym roku radzi sobie tryb Zombie?
W trybie Zombie w Black Ops 4 mamy dostępne aż trzy mapy – możemy mierzyć się z umarlakami na pokładzie Titanica, arenie gladiatorów w starożytnym koloseum lub w więzieniu Alcatraz. Zombie dzieli się na dwie opowieści – o Chaosie i o Eterze. Pierwsza z nich różni się od tego, z czym mieliśmy do czynienia w poprzednich latach. Spotkamy tutaj specyficzne bronie, różnego rodzaje relikty, nawiązania do czarnej magii, czy coś na wzór ołtarzy, które odblokowują przejścia czwórce naszych protagonistów. Opowieści o Eterze to klasyczne już dla serii przebijanie się przez fale umarlaków i odblokowywanie kolejnych ścieżek.
Black Ops 4 nie zrewolucjonizował tego trybu, ale sprawił, że jest piekielnie przyjemny. Walka z hordami zombie to świetna rozrywka i idealny tryb do zrelaksowania się. Opowieści Chaosu są tak absurdalne, że aż świetne i przyjemne w odbiorze, a Eter powoduje na swój sposób uczucie nostalgii.
Wielkim plusem jest możliwość grania solo z botami. Oczywiście nie jest to tak przyjemne jak koszenie zombiaków online, lecz stanowi to świetną alternatywę dla graczy stawiających bardziej na rozgrywkę single player. Opowieści nie są bardzo ambitne, ale napisane w ciekawy sposób. Narracja jest przyjemna i gra nieraz sama naśmiewa się z oferowanych nam absurdów. Łamanie czwartej ściany to tutaj element powszedni. Pod względem rozgrywki jest to jeden z najprzyjemniejszych trybów.
Tryb Zombie nie jest najciekawszą opcją w całym Black Ops 4, ale z roku na rok ewoluuje i nie zdziwiłbym się, jeśli za kilka lat, to właśnie on będzie będzie głównym daniem kultowego już FPSa od Activision.
Klasyczny multiplayer – czy ginie przy konkurencyjnych trybach?
Ależ skąd. To nadal ten sam świetny multiplayer, dla którego gracze na całym świecie od lat kupują kolejne odsłony CODA. Nie zabrakło tu klasycznych, dobrze nam znanych trybów, jak Deathmatch drużynowy, czy Zabójstwo potwierdzone. Co warto dodać, nawet tu nie obyło się bez nowości. Jedną z nich jest tryb Skok, w którym zaczynamy rozgrywkę wyłącznie z pistoletem, a naszą misją jest odnalezienie pieniędzy i odstawienie ich w bezpieczne miejsce. Problemem polega na tym, że mamy tylko jedno życie na każdy etap. Co rundę dostajemy zastrzyk gotówki, którą na początku kolejnych etapów możemy wydać na różnego rodzaju zaopatrzenie. Jest to tryb dobrze znany graczom Counter-Strike: Global Offensive, i choć nie jestem zbytnio fanem tej produkcji, to w Skok grało mi się bardzo przyjemnie.
Ciekawym dodatkiem w tym roku są również specjaliści. Mieliśmy z tym do czynienia między w takich produkcjach jak Overwatch czy Rainbow Six: Siege. Niby mały dodatek, a ma ogromny wpływ na rozgrywkę. W grze dostępnych jest dziesięciu operatorów i każdy z nich charakteryzuje się różnymi umiejętnościami. Ajax na przykład ma granat błyskowy i tarczę balistyczną, która skutecznie blokuje przejście rywalom i dodatkowo wysyła fale mikrofalowe, które potrafią przysmażyć przeciwników. Ruin dysponuje miotaczem lin, a jego specjalnym atakiem jest uderzenie grawitacyjne, które działa na sporej przestrzeni i ma ogromną siłę. Nomad może zastawiać miny siatkowe i o ile przeciwnik ich nie zniszczy, zostaje wysadzony w powietrze. Ma on również możliwość wezwania psa szturmowego, który skutecznie zabija rywali i dzięki swojej zwinności nie jest łatwy do trafienia. Nie będę wypisywał cech wszystkich specjalistów, jednak podane przeze mnie przykłady pokazują tylko, jak różnorodni są dostępni operatorzy. Każdy więc znajdzie coś dla siebie.
Pomimo tak zróżnicowanych operatorów, sprawa ekwipunku jest dla graczy otwarta. Sami możemy utworzyć swoje klasy i wybrać ulubione kill-streaki, zaopatrzenie czy perki. Pomimo wielu zmian, to nadal jest Call of Duty i gra nam o tym przypomina.
Jak to w końcu jest z tymi trybami dla jednego gracza?
To wielu może zdziwić, lecz w Black Ops 4 jest fabuła. W menu głównym, zaraz obok trzech głównych filarów tegorocznej odsłony, jest kafelek z podpisem Sztab. Właśnie tam jest dość skromna, lecz bardzo przyjemna fabuła. Możemy tam przeczytać szczegóły dotyczące wszystkich dziesięciu specjalistów, a także obejrzeć świetne filmy przedstawiające ich historie. Mamy możliwość rozegrania misji wprowadzających każdego bohatera, gdzie narrator w humorystyczny sposób prezentuje nam po kolei umiejętności specjalistów, a następnie przenosi nas do potyczki, czyli rozgrywanie różnych trybów z multiplayera, tyle że z botami. Porównanie tego do kampanii byłoby grzechem, lecz będąc szczerym – podoba mi się to rozwiązanie. Kampanie w Call of Duty w poprzednich latach były bez polotu, nie miały tego „czegoś”, a ich przejście zajmowało dosłownie kilka godzin. Zastąpienie kolejnej, mocno przeciętnej, krótkiej historii na trybu Blackout, było zatem świetną decyzją.
Jak wypada rozgrywka?
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz grało mi się tak przyjemnie w jakiekolwiek Call of Duty. To nadal jest ta szybka, trochę chaotyczna rozgrywka na niewielkich mapach (z wyłączeniem trybu Blackout). Pojedynki 1v1 są bardzo emocjonujące, lecz nie mniej, niż walka na dystans. Strzelanie jest tak samo przyjemne, zarówno ze strzelb, jak i z karabinów, czy nawet ze snajperek. Dodatkowo, w tym roku sporą rolę odgrywa umiejętność strzelania headshotów, które są bardzo skuteczne. I dobrze. Ta dynamika i przyjemność z oddawania strzałów sprawia, że nie chce się odejść od konsoli.
Recenzja Call of Duty: Black Ops 4 – podsumowanie
Przed premierą Black Ops 4 było spisywane na straty przez fanów. Pierwsze oceny były zaskakująco wysokie, a takich wyników sprzedażowych podejrzewam, że nie spodziewali się nawet sami twórcy. Zwróćcie uwagę, że w tej recenzji padły tytuły wielu gier – Playerunknown’s Battlegrounds, Fortnite, Overwatch, Rainbow Six: Siege. Na ogół nie jestem zwolennikiem porównywania danej gry do innych produkcji, ale w tym przypadku, w związku z tak dużymi zmianami, musiałem to zrobić. Czy to faktycznie sprawia, że Call of Duty: Black Ops 4 jest okropnym, niepotrafiącym się poruszać potworkiem, którego każda kończyna zabrana jest z innego stworzenia? W żadnym wypadku. Jest to najlepsza odsłona od lat.
Fenomenalny tryb Blackout, który jest praktycznie kompletnym battle royale i naprawdę niewiele brakuje mu do perfekcji. Świetny tryb Zombie, który ma więcej zawartości niż nas do tego przyzwyczajono i od razu widać, że idzie w świetnym kierunku i z roku na rok coraz bardziej się rozwija. Klasyczny multiplayer nie zawodzi, a dzięki specjalistom jest jeszcze ciekawszy. Twórcy nawet znaleźli miejsce na tryby dla jednego gracza i choć są one najsłabszym elementem, to potrafią bawić. Rozgrywka to jest coś cudownego, polski dubbing jest świetny, a muzyka bardzo klimatyczna. Wadą z pewnością są stałe problemy z serwerami i trochę przestarzała grafika, lecz uwierzcie mi – podczas rozgrywki to zwyczajnie nam umyka. Spokojnie mogę napisać, że jest to nie tylko najlepsze Call of Duty od lat, ale jeden z najlepszych sieciowych FPS-ów w historii. W tę grę po prostu trzeba zagrać.