Świat pochłonięty przez mrok, gdzie jedynym źródłem światła są nieliczne pochodnie i księżyc, na który wręcz nie można się napatrzeć. Szkoda, że brak czasu, by spędzić choć chwilę na romantyczny spacer pośród średniowiecznych budowli, od przytulnych domków po skute kamieniem, wznoszące się ku niebu wieże. Przy innej sposobności można by było wybrać się na krótką przechadzkę po nieprzyjemnym dla wszelkich żywych stworzeń cmentarzysku czy pozwiedzać bagna, kryjące wiele tajemnic, gdzie można zgubić się na ścieżce wprost do jaskiń nietkniętych przez człowieka, miejsca wręcz idealne na ekspedycje. Niestety nie można sobie pozwolić nawet na moment wytchnienia podczas gdy Skaveni opanowali nasze ukochane miasto i okoliczne tereny. Plaga tych przerośniętych szczurów dostała się dosłownie wszędzie, a ich widok nie prześladuje nas jedynie w miejscu naszego odpoczynku, karczmie, w której można na spokojnie uzbroić się nie tylko w cierpliwość do głupiejących momentami botów.
Cel naszego żywota jest prosty i niezmienny, wytępić wszystkie szkodniki, by Ubersreik na nowo stało się miastem tętniącym życiem i bez krycia trzeba przyznać, nie uświadczymy niczego więcej w fabularnej sferze. Nie spodziewałem się żadnych fajerwerków pod tym względem, ot, dobra baza pod kilkanaście misji trwających razem. W większości przypadków przyjemnie się wraca z kompanami do poszczególnych zadań, ale część z nich nie jest godna powtórzenia, choć oczywiście trzeba i to nie raz, gdy cała drużyna zostaje wybita, a jedynym sposobem na progres w rebelii przeciwko krwiożerczej pladze jest wygrana. Nie jest to łatwym zadaniem, choć wystarczy odpowiednio dobrze współpracować, trzymać się niedaleko siebie i zwycięstwo jest nasze.
Większość naszych przeciwników można się z łatwością pozbyć, korzystając z zaledwie jednego przycisku na myszce, ale na szczęście nie tylko z płotkami mamy do czynienia, właśnie po to istnieją tarcze oraz kooperacja. Szczur wielkości Ogra nie padnie od kilku strzałów, prędzej sam nas pozbawi życia paroma uderzeniami, a Skaven, którego specjalnością są umiejętności asasyńskie przyszpila pojedynczego gracza i jeśli nie przyjdzie pomoc, śmierć na miejscu jest pewna. Jest z kim ścierać ostrze, system walki jest przyzwoity, a przy bardziej otwartych lokacjach, ułatwia sprawę posiadanie broni dystansowej. Od początku do końca rozgrywki istnieje wielka chęć porównania Vermintide do starego, dobrego Left 4 Dead, inspiracja musiała być ogromna tym tytułem i pod najważniejszymi aspektami to branie garściami wyszło świetnie, ale brak innowacyjnego składnika, który by wzniósł ten tytuł o wiele wyżej ponad stan dobrego klona.
W tego typie produkcji nie mogło zabraknąć wyboru spośród kilku postaci, którymi można uprawiać swoje śmiercionośne żniwo wśród szczurzych przyjaciół. Piątka bohaterów, na temat których prawie nic nie wiemy, wszyscy mocno stereotypowi, od krasnoluda i elfią skrytobójczynię, przez dwójkę niewiele różniących się od siebie ludzi po ciskającą kulami ognia starszą czarownicę. Każde z nich posiada z lekka odmienny wachlarz broni, szczególnie kobieta spowita ogniem, a kolejne narzędzia śmierci można pozyskiwać przez pozytywnie ukończoną misję bądź też podczas zabaw w kuźni. Między poszczególnymi postaciami dochodziło do krótkich rozmów, ale nic specjalnego ze sobą nie wnosiły, zdawały się służyć jedynie wypełnieniu ciszy między kolejnymi falami Skavenów.
Największą szkodą na rzecz Vermintide były wszelkiego rodzaju bugi, niedociągnięcia, którym jedna ręka, a nawet wszystkie palce, by wystarczyły do zliczenia. Granie ze znajomymi, a nawet przypadkowymi ludźmi było przyjemnością, jednak gdy internet odmawiał posłuszeństwa, cień spowijał możliwość na sukces. Boty czasami zapominały o całym świecie i nagle stawały jak wryte, przyglądając się wrogim pyskom przez nawet paręnaście sekund. Najgorzej, gdy ten tryb otępienia włączał się im, gdy pasek zdrowia mojej postaci spadał do zera. W takim przypadku jest określony czas na uzdrowienie kompana, grając solo na ogół kończyło się to przegraną. Ustawienie kolizji pomiędzy niektórymi obiektami było umowne, czasowe albo w ogóle nie istniało. Ostrze, które przeszło przez Skavena mogło go nie zranić, czarodziejka może ciskać kulami ognia nie parząc przy tym swoich sojuszników, a przechodzące przez siebie postaci nie są niczym nienormalnym.
Grając w Warhammer: End Times – Vermintide bawiłem się całkiem dobrze przez te kilka godzin. Większość elementów gry, z kooperacją na czele, jest na poziomie nieodbiegającym od normy. Nie licząc klimatu, ten jest dość ciężki, mroczny i bliski światu Warhammera, niestety w opozycji mamy liczne błędy, co ogółem sprowadza Vermintide do kategorii mocnego średniaka. Nie ma się nad czym zachwycać, a jednocześnie nie jest złą grą, szczególnie, jeśli z przyjemnością poświęcało się swój wolny czas na ogrywanie Left 4 Dead.