The Sinking City – recenzja

The Sinking City e1528836399451

Fani twórczości H.P. Lovecrafta powinni czuć się ostatnio ukontentowani. Po latach nieurodzaju, w ciągu ostatniego roku ukazało się nie tylko całkiem ciepło przyjęte Call of Cthulhu, ale również swoją premierę ma właśnie The Sinking City. Jest to utrzymana w konwencji horroru przygodówka akcji autorstwa studia Frogwares, znanego przede wszystkim z gier o Sherlocku Holmesie. Choć teoretycznie ich najnowsza produkcja nie jest osadzona w uniwersum Lovecrafta, łatwo można się pomylić, bo świat The Sinking City oraz jego mitologia są żywcem z jego prozy wydarte. Nic jednak dziwnego – w końcu na początku gra ta miała nosić tytuł Call of Cthulhu.

27 06 2019 12 46 23 Xzudsnu0

Z powodów licencyjnych kilka elementów fabuły musiało zostać zmienionych, ale gołym okiem widać, że obecny w grze Cthygonaar oryginalnie miał zwać się Cthulhu. To właśnie z jego powodu Charles Reed, prywatny detektyw, przybywa do zdewastowanego powodzią Oakmont, oficjalnie poszukując źródła coraz częstszych wybuchów masowej histerii. Jego prawdziwy cel jest jednak dużo bardziej osobisty – stara się on bowiem pozbyć nękających go wizji z przewijającym się motywem podwodnego miasta. Jego śledztwo pozwoli mu oraz nam odkryć wszelakie mroczne tajemnice skrywane przez mieszkańców Oakmont. Ciężki klimat beznadziei i ludzkiej bezsilności wobec kosmicznej, nieopisywalnej siły sączy się z monitora. Jej degenerujący wpływ na miasto i jego mieszkańców widoczny jest na każdym kroku. Zalane ulice pełne krwiożerczych węgorzy, strzeliste monolity skrywające budynki w swoim cieniu, czy choćby dzikie, bezkształtne bestie wyłażące spod ziemi, to już naturalny element życia w Oakmont.

Absolutnie każdy wątek fabuły The Sinking City, nawet z pozoru najbardziej nijaki i nieciekawy, okazuje się świetną historią pozwalającą nam na lepsze poznanie paranormalnej rzeczywistości świata gry. Czasem wydawać się może, że Oakmont to miasto przeklęte, bo ilość zła w nim obecnego jest wręcz przerażająca. Poznamy skutki nie tylko pradawnych przepowiedni, o których zaskakująco dużo wiedzą rybopodobni uchodźcy z Innsmouth, ale dane nam będzie zgłębić lokalne rytuały i wierzenia. Fabuła wsysa bezpowrotnie i bez dwóch zdań jest to najlepszy element The Sinking City. Dodatkowo co jakiś czas gra zmusza nas do podjęcia ważnej dla opowieści decyzji, która może znacząco wpłynąć na przyszłość miasta. Do pomocy mamy wszystkie zebrane do tej pory dowody, co wcale nie oznacza, że wybór jest prosty. Zaprezentowane nam opcje dalekie są od bycia czarnobiałymi, więc w efekcie wybierać musimy między mniejszym a większym złem i jest to absolutnie fantastyczne. Szkoda tylko, że koniec końców wychodzi, że żadna z naszych decyzji nie miała najmniejszego znaczenia, bo zakończenie sprawia wrażenie napisanego w pośpiechu i bez pomysłu, na który gra zasługuję.

27 06 2019 12 44 27 15zlgibi

Sama rozgrywka jest dość typowa dla gier przygodowych. Odszukujemy więc odpowiednie lokacje i przeczesujemy je w poszukiwaniu poszlak. Wartym odnotowania faktem jest to, że The Sinking City toczy się w otwartym świecie. Według zapewnień twórców miał on dać graczom możliwość samodzielnego odnajdywania kolejnych ważnych dla śledztwa miejsc na podstawie zebranych dowodów, rozmów z mieszkańcami oraz informacji wygrzebanych w miejskich archiwach. W zamyśle tylko od nas miało zależeć jak potoczy się dochodzenie. W rzeczywistości jednak gra wciąż pozostaje tytułem liniowym, a kolejne adresy, które musimy odwiedzić podawane nam są na tacy. Samo Oakmont niezbyt zachęca do eksploracji. Projekty poszczególnych lokacji są naprawdę niezłe, ale poza ich podziwianiem na mapie świata nie ma zbytnio co robić, więc najlepszym wyjściem jest bieganie od budki telefonicznej do budki telefonicznej, które służą tutaj za szybką podróż.

Prowadzenie śledztwa okazuje się być dosyć schematycznym i niemalże zawsze wygląda tak samo. Wchodzimy do budynku, czyścimy go z potworów, a następnie po uprzednim zebraniu odpowiednich poszlak odgadujemy chronologię powiązanych z dochodzeniem wydarzeń na podstawie wizualizacji Charlesa. Te ostatnie to dar lub klątwa, który nasz bohater otrzymał wraz ze swoimi wizjami. Poza tym potrafi również odtworzyć krótkie scenki związane z poszczególnymi przedmiotami odnajdowanymi na miejscu zbrodni, a także demaskować iluzję, odkrywając tym samym ukryte pomieszczenia czy też kolejne dowody. Nie powiem, robi się to wszystko bardzo przyjemnie, a składanie do kupy kolejnych elementów układanki daje nieco satysfakcji. Problem w tym, że bardzo szybko do gry wkrada się rutyna, ponieważ te same czynności powtarzać musimy w kilkudziesięciu (co gorsza, często wyglądających niemalże identycznie) lokacjach na przestrzeni kilkunastu godzin. Na szczęście The Sinking City w pełni rekompensuje nam ten trud fantastyczną historią, a i zdarzy się, że zaskoczeni zostaniemy jakimś niecodziennym widokiem w zwyczajnym wydawałoby się budynku.

27 06 2019 12 44 50 Pdljy52f

Również system walki w założeniach wcale zły nie jest. Gra zamienia się na moment w strzelankę oferując graczowi kilka typów uzbrojenia do wybory, w tym saperkę do użycia na bliskim dystansie. Zdobywa się nawet doświadczenie za co nagradzani jesteśmy punktami umiejętności, które wydać możemy na możliwość noszenia większej ilości amunicji, zmniejszone obrażenia od upadków czy też choćby szansę na zaoszczędzenie komponentów przy craftingu. Problem w tym, że walka bardzo szybko okazuje się być dość trywialną, a ze zdecydowanej większości starć wyjść zwycięsko można przy użyciu wyłącznie łopaty. W zasadzie tylko karabin maszynowy przydawał się od czasu do czasu w przypadku bliższego spotkania z twardszym przeciwnikiem. Granaty, koktajle mołotowa oraz pułapki mogłyby kompletnie nie istnieć, bo czegokolwiek bym nie używał – łopata okazywała się najlepszą opcją. Jako dodatkowe utrudnienie, musimy przez cały czas dbać o stan psychiki Charlesa. Kiedy tylko jego wskaźnik zbytnio się obniży, zaczną nas atakować wyimaginowane potwory, ekran przesłaniać nam będą wizję zmierzających ku nam postaci, a całe nasze otoczenie spowite może zostać mrokiem. Dlatego też zaleca się zawsze mieć w swoim posiadaniu kilka dawek psychotropów, które pomogą nam pozbyć się na jakiś czas dręczących wizji.

27 06 2019 12 46 29 Wy3vsqnx

Spore nadzieje pokładałem także w sekwencjach podwodnych, kiedy to po przywdzianiu skafandra schodzimy pod powierzchnię oceanu. Będąc nieco zaznajomionym z prozą Lovecrafta i rozumiejąc, że także w The Sinking City zło uśpione jest gdzieś w głębinach, oczami wyobraźni widziałem fantastyczne scenerii pełne niemożliwego do opisania horroru. Gra zbliżyła się do tego tylko raz, bo niestety w większości momenty te ograniczają się do przejścia mniej lub bardziej zawiłą drogą do interesującej nas jaskini, unikając przy tym atakujących nas kałamarnic i powietrza wydostającego się pod wysokim ciśnieniem ze szczelin na dnie. Żałuję przede wszystkim, że wizualnie jest tam kompletnie nijako. Ciekawiej robi się dopiero bliżej finału, ale do tego momentu podziwiać możemy jedynie brunatne skały, piach i sporadycznie przepływającą wielką ośmiornicę.

Nie można też nie wspomnieć o fatalnym poziomie technicznym The Sinking City. Na oryginalnym Xboxie One normą są nagłe i widoczne spadki ilości wyświetlanych klatek, niedoczytywanie się tekstur na czas, czy nawet materializujący się na naszych oczach NPCe bez zainicjowanych jeszcze animacji. Zdarzyło się również kilkukrotnie, że niektóre elementy otoczenia zaczęły nagle świecić się na jaskrawo zielony kolor, co nieco niszczyło iluzję przebywania w szaroburym, depresyjnym Oakmont. No i masa ekranów ładowania. Ładuje się tutaj dosłownie wszystko włącznie z każdym budynkiem, do którego chcemy wejść. Co gorsza, powodem tego jest fakt, że gra po prostu nie zdążyła wczytać jego wnętrza. Skąd ten wniosek? Otóż niektóre lokacje, jak choćby szpital czy komisariat policji, odwiedza się w trakcie jednej sesji gry stosunkowo często, a to czy ekran ładowania pojawi się czy nie jest kompletnie losowe.

27 06 2019 12 45 34 F0vqytek

Wszystkie te ułomności bynajmniej nie czynią The Sinking City złą grą. To całkiem niezła produkcja nieposiadająca, poza wspomnianymi problemami technicznymi, żadnych znaczących wad, ale też będąca w większości swoich elementów co najwyżej dobrą. Pewnie zdążyliście już zauważyć, że motywem przewodnim tej recenzji jest popadanie w rutynę wynikający z konieczności ciągłego powtarzania tych samych czynności przez kilkanaście godzin gry. Z tego też powodu uważam, że The Sinking City wiele by zyskało, gdyby twórcy skupili się nie na ilości, a jakości. Gra mogłaby być o połowę krótsza i lepiej by na tym wyszła. Chciałbym móc wystawić temu tytułowi wyższą ocenę, bo bawiłem się naprawdę dobrze, a świetnie napisana fabuła oraz trudne wybory moralne pozwoliły mi przymknąć oko na wszystkie jego niedoskonałości, ale niestety 7 to maksymalna nota jaką mogę z czystym sumieniem przyznać.

Plusy
  • Wciągająca fabuła
  • Trudne wybory moralne
  • Klimat
  • Projekt świata i lokacji
  • Śledztwa potrafią dać sporo satysfakcji
Minusy
  • Spore problemy techniczne
  • Rozczarowujące zakończenie
  • Rozczarowujące sekwencje podwodne
  • Powtarzalność
  • Graficznie jest co najwyżej poprawnie
7
Ocenił Konrad Noga
Xbox One

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Xbox One

Recenzje gier OpenCritic