The Legend of Zelda: Breath of the Wild to największy tytuł startowy konsoli Nintendo Switch. Produkcje z Linkiem w głównej roli praktycznie zawsze zgarniały świetne oceny, ale to co gracze otrzymali tym razem jest zupełnie nową jakością.
Pierwszy etap jest mini wprowadzeniem do zasad panujących w grze. Link budzi się w kaplicy Wskrzeszenia po 100 latach. Nie pamięta starego świata i wydarzeń sprowadzających go tutaj, ale wie, że kraina, w której się znajduje została opanowana przez złe moce z Ganonem na czele. Bohater postanawia odkryć swoją przeszłość i pokonać mocarnego przeciwnika. Po pierwszych kilku misjach dostajemy wolną rękę, a nawet możemy udać się od razu w kierunku finałowego starcia.
Jeśli jesteście już znudzeni grami z otwartym światem, przez które po prostu się przebiega, ponieważ mają sztampowe questy, mało ciekawe misje i nudny gameplay, waszym ratunkiem jest właśnie najnowsza przygoda dzielnego Linka. Najnowsza gra Nintendo przenosi sandboxy na nowy poziom. W grze dostajemy praktycznie niczym nieograniczone możliwości, a jeśli coś widzimy w oddali to raczej na pewno będziemy mogli to zbadać i obejrzeć z bliska. Link potrafi wspinać się na drzewa, potwory, ściany, góry, budynki, wieże… czyli po prostu wszędzie i na wszystko. Problemem w czasie popisów alpinistycznych jest tylko wytrzymałość, która przy każdym ruchu się zmniejsza. Jeśli zielony pasek zniknie kompletnie to spadamy w dół. Kolejnym utrudnieniem podczas wspinaczki jest deszcz. W czasie opadów praktycznie nie ma co liczyć na zdobycie jakiegoś większego szczytu, gdyż co kilka ruchów Link ześlizguje się w dół.
Deweloperzy zadbali o to, by w czasie licznych wypraw gra nas ciągle zaskakiwała, interesowała i zachęcała do eksploracji. Na całej mapie jest mnóstwo rozsianych znajdek, kapliczek, wież, obozów, miasteczek czy podróżników przemierzających podobnie jak my bezkresne tereny. Przejście z jednego punktu do drugiego nieraz zmienia się w wielką przygodę związaną z odkrytymi sekretami i epickimi starciami.
Znajdki i wieże odkrywające mapę były przecież już w wielu grach, co więc jest w nich takiego specjalnego? Każda kapliczka to mniej lub bardziej skomplikowana zagadka logiczna, w której musimy wykorzystać umiejętności Linka lub stoczyć walkę. Znajdki w formie nasion Kokoro są poukrywane w najróżniejszych ciekawych lokacjach. Trzeba uważnie przyglądać się otoczeniu i np. uzupełnić krąg kamieni, podnieść jakiś duży przedmiot czy wrzucić coś do studni. Pamiętacie wieże znane z serii Far Cry? Wystarczyło wspiąć się na taki obiekt, a był odkrywany fragment mapy. W Zeldzie mamy ten sam element, ale wspinaczka nie zawsze jest tak prosta i oczywista jak to było w serii Ubisoftu. Czasami wieża jest tak wysoka, że trzeba na nią wlecieć z góry. Bywa, że jest wokół niej lodowiec, całe chmary przeciwników, bagna, etc. Każda wyprawa na taki obiekt to sporo zabawy i kombinowania.
Wielki świat przemierza się na wiele sposobów. Jeśli złapiemy dzikiego konia to podróżujemy konno. Istnieje również możliwość szybowania, zjazdu na desce, pływania na tratwie, teleportów, surfowania po ziemi za pomocą tarczy i motolotni. Wybór jest zatem ogromny i zależy od nas samych.
Deweloperzy świetnie odwzorowali cykl dnia i warunki pogodowe. Niesprzyjająca aura może nas ukatrupić, a w najlepszym przypadku spowolnić lub zrzucić z góry. Wiatr potrafi skierować lot w inne miejsce niż zakładaliśmy, a jeśli nosimy metalowe przedmioty w czasie burzy istnieje szansa, że oberwiemy piorunem. Na pustyni w dzień idziemy wolno i tracimy życie od przegrzania, a w nocy możemy zamarznąć z zimna. Burza piaskowa sprawia, że nie mamy orientacji w terenie i znika mapa. Na śnieżnych terenach, gdy nie jesteśmy ciepło ubrani i nie zjedliśmy rozgrzewającego posiłku również tracimy powoli życie. Piorun potrafi także rozpalić pożar w lesie. Magicznie wyglądają zmiany pór dnia. Tak jak w prawdziwym życiu, gdy zachodzi słońce pada żółtawe charakterystyczne światło, a bez problemu poznamy również, że jest poranek. W zależności od tego czy jest noc czy dzień trafiamy na innych przeciwników.
Świat gry jest niesamowity i żyje na swój sposób. Przeciwnicy śpią w nocy i odpoczywają. Gdy wykryją naszą obecność muszą podbiec po broń. Gdy przegrywają zaczynają uciekać. Potrafią rzucać w naszą stronę kamieniami i gonić nas przez pewien czas. Nie są to typowi NPC, którzy czekają w gotowości na nasze przyjście. Często są zdziwieni, gdy zrzucimy im z góry kamień lub przerażeni, gdy burza uderza wkoło obozowiska i wykańcza ich za nas.
Na mapie spotkamy również handlarzy i innych podróżników. Czasem proszą nas oni o jakieś przysługi i zlecają drobne questy. Niestety szkoda, że nagrody za zadania poboczne są często po prostu słabe, a lepsze przedmioty można znaleźć na mapie. Oryginalnie natomiast przebiega wykonywanie misji nie tylko pobocznych, ale i głównych. Wszyscy chyba już przyzwyczaili się, że wykonując jakieś zadanie na mapie podświetla się miejsce, gdzie trzeba dojść, idziemy tam, robimy co trzeba i finito. Zelda nie jest taka prosta, ponieważ najczęściej nie wiemy gdzie mamy pójść, poza wskazaniem przez rozmówcę kierunku, opisaniem przez niego miejsca lub podaniem jego nazwy. Trzeba studiować mapę, dokładnie czytać sugestie rozmówcy i przede wszystkim być czujnym. Taki sposób rozgrywki nie każdemu może się spodobać i czasem muszę przyznać, że był męczący. Szukanie wspomnień Linka rozsianych po całym wielkim świecie na podstawie kilku zdjęć to prawdziwy hardcore. Na pewno jednak taki sposób realizowania zadań zwiększa immersję gry. Nie jest to bezmyślne chodzenie od punktu A do B, a wielka przygoda dająca wiele satysfakcji.
The Legend of Zelda: Breath of the Wild jest również zupełnie inna jeśli chodzi o walkę i levelowanie postaci. Link może walczyć praktycznie wszystkim co znajdzie na swojej drodze np. łyżkami, mopami, grabiami, łukami, halabardami, mieczami i maczugami. Broń bardzo szybko się zużywa, dlatego trzeba zawsze mieć pełny plecak gadżetów, by szybko dokonać podmianki. To kolejny nieco irytujący element nowej Zeldy. Uzbrojenie niszczy się zdecydowanie za szybko, a slotów na start jest za mało. Trzeba ciągle kombinować, wyrzucać słabsze egzemplarze i zastępować je mocniejszymi narzędziami mordu.
Walka ma sporo smaczków i szczegółów, które sprawiają, że Zelda jest wyjątkowa. Jeśli wystrzelona strzała nie trafiła przeciwnika, możemy znaleźć ją w trawie i podnieść. Mieczem da się ścinać drzewa czy trawę. Drewnianą broń po włożeniu do ogniska zapala się i walczymy za pomocą płonącego oręża.
Co ciekawe w grze deweloperzy nadal nie wprowadzili levelowania postaci w formie znanej choćby z serii Wiedźmin. Rozwijamy tylko trzy elementy bohatera – ilość slotów na broń, wytrzymałość i liczbę serduszek (życie). Zadawane obrażenia zależą tylko od naszych umiejętności i oręża, które mamy obecnie na stanie. Sprawia to, że czasem nawet słabsi przeciwnicy mogą narobić sporo zamieszania.
Oczywiście w Zeldzie nie zabrakło epickich bitew z bossami, do których trzeba się dobrze zaopatrzyć. Starcia są długie, etapowe i wymagające. Gwarantuję, że długo zostaną w waszej pamięci. Przygody Linka mają wiele elementów survivalowych. Poza wcześniej omówioną pogodą, brakiem wskaźników na mapie i zużywaniem broni, przygodę urozmaica crafting. W czasie podróży trzeba zbierać najróżniejsze surowce, a także polować na liczne zwierzęta, zbierać zioła i rośliny, ścinać drzewa, niszczyć skały, etc. Niektóre surowce można sprzedać i kupić za zdobytą walutę coś innego. Z innych przygotujemy niezbędne do przetrwania mikstury i jedzenie generujące życie. Gotowanie na początku sprawia wiele frajdy, ponieważ podchodzimy do kociołka i wybieramy maksymalnie 5 składników, które wrzucamy do gara. Po chwili wychodzi jakaś potrawa o danych właściwościach leczniczych. Ten element na początku jest zabawny, choć z czasem muszę przyznać, że staje się niestety nieco irytujący. Nie można zapisać nigdzie przepisów, czyli gdy udało nam się osiągnąć idealną recepturę to trzeba ją zapamiętać. Gdy uzbieracie wiele składaków np. 50 trzeba je za każdym razem pojedynczo wybierać w menu i wrzucać do kociołka. Nie zrobimy tego jednym kliknięciem.
Oprawa graficzna mimo tego, że nie jest fotorealistyczna wygląda cudnie. Oczywiście co jakiś czas na dużym ekranie były drobne przycięcia, a krajobraz doczytywał się na naszych oczach, ale to drobnostki. Programiści opracowali każdy szczegół w tym cienie w czasie lotu, zmienną pogodę, błyskawice, deszcz, poruszanie się trawy na wietrze, dym z ogniska unoszący się nad lasem… jest więc urokliwie i magicznie!
W grze jak to bywa w produkcjach Nintendo większość postaci nie ma głosu, a jedynie mruczy czy pojękuje. Nie słyszymy Linka, ale np. księżniczkę Zeldę już tak. Muzyka znakomicie uzupełnia grę i dostosowuje się do naszej sytuacji.
3 grosze Tomka:
Fani od dłuższego czasu narzekali, że cykl The Legend of Zelda stoi w miejscu. Kolejne odsłony serii zbytnio trzymały się formuły wypracowanej kilkanaście lat wcześniej. Owocem tego były dobre gry, które nie mogły się jednak równać z tym co powstało wcześniej. A Link Between Worlds udowodniło, że w Nintendo coś się zmieniło i twórcy zdecydowali się odrobinę zmienić zasady rozgrywki. Breath of the Wild jest czymś więcej niż kolejnym krokiem w nowym kierunku. To powiew świeżego powietrza i wyrzucenie dogmatów Zeldy do kosza.
Najnowsza Zelda jest wspaniała nie tylko z powodu, że ktoś odważył ruszyć się skostniałą formułę. Tytuł ten prezentuje nam najciekawszy otwarty świat, jaki pojawił się w grach wideo na przestrzeni ostatnich 10 lat. Twórcy czerpali z dorobku innych, ale zamiast serwować nam kolejne Assassin’s Creed w nowych szatach dostaliśmy grę, która uczy się na błędach serii Ubisoft. Dodajemy do tego „magię Nintendo”, świetne zagadki i możliwość swobodnego przemierzania świata. Efektem jest gra prawie idealna, która najprawdopodobniej wpłynie na to co robić będzie konkurencja.
The Legend of Zelda: Breath of the Wild jest moim zdaniem swego rodzaju przeżyciem, prawdziwą przygodą a nie odhaczaniem kolejnych punktów na mapie. Na każdym kroku widzimy coś nowego i napotykamy jakieś interesujące sytuacje. Budujemy swoją własną historię niczym w Far Cry 2/3. To sprawia, że otwarty świat nie jest przeżytkiem. Jednocześnie gra serwuje nam ciekawą historię i tylko od nas zależy czy chcemy się zanurzyć w losy zniszczonego Hyrule czy też kompletnie zlewamy główny wątek i bawimy się niczym w piaskownicy.
Nie ma słów, które dobrze oddadzą mój zachwyt nad tą produkcją. Dawno nie czułem się tak podekscytowany podczas grania w gierkę. Breath of the Wild jest czymś wspaniałym i nie mogę wyjść z podziwu dla Nintendo. Moim zdaniem jest to nie tylko mocny kandydat do najlepszej gry tego roku ale także produkcja, która pojawi się w dyskusji na temat najlepszej gry dekady.
Podsumowanie
The Legend of Zelda: Breath of the Wild to niesamowita przygoda na wiele godzin gry. Produkcja mimo pewnych irytujących elementów jest grą wyjątkową i wybitną, w którą wręcz trzeba zagrać.