The Banner Saga 3 – recenzja

The Banner Saga 3
The Banner Saga 3

Wszystko zaczęło się w momencie, gdy trójka byłych pracowników studia BioWare, głównie dłubiąca przy Star Wars: The Old Republic, postanowiła odsunąć się od świata wielkich wydawców i stworzyć własną grę niezależną. Ich pierwszą produkcją pod szyldem Stoic miał być tytuł RPG korzystający z turowego systemu walki, prezentujący piękną, prawie disneyową grafikę i bogato czerpiący z mitologii nordyckiej. Ponadto w dużym stopniu stawiający na doznania fabularne i umiejętne zarządzanie członkami drużyny.

Już w pierwszym dniu swej zbiórki społecznościowej tytuł ten uzyskał od wspierających 70000 dolarów, a to miał być dopiero początek, gdyż ostatecznie autorom udało się zebrać ponad dziesięć razy więcej środków. I w ten oto właśnie sposób narodziło się wydane w 2014 roku The Banner Saga. Na swym polu, gra jak najbardziej odniosła sukces. Twórcy szykowali się do obiecanej konwersji na konsole, aż tu nagle… zostali pozwani. Jak bardzo abstrakcyjnie to nie zabrzmi, toporem niezgody było słowo „saga” występujące w tytule, a stroną pozywającą – King, znane szerzej z Candy Crush Saga.

The Banner Saga 3 1

Stoic jednak nie zamierzało się ugiąć. W końcu, cóż to za saga wikingów, bez słowa „saga” w tytule? Jak można się domyślić, wygrali i prędko ruszyli tworzyć sequel swej opowieści. Niestety, część druga sprzedała się nad wyraz słabo i przyszłość marki stanęła pod znakiem zapytania. Cóż, gdybyśmy mieli do czynienia z wielkim wydawcą nastawionym na zysk za wszelką cenę, moglibyśmy z Banerkami się najpewniej pożegnać. Ale w tym przypadku autorzy ponownie poprosili fanów o wsparcie pieniężne, które udało im się uzyskać. I teraz, po 4 latach od części pierwszej, historia w końcu dostaje swój finał.

Być może wstęp ten komuś wyda się zbyt długi, ale The Banner Saga jest dosyć… specyficzną serią. Właściwie od samego początku opowieść kreowana była na trylogię i dosłownie w momencie, w którym kończyła się część poprzednia, zaczynała się następna. W pewnym stopniu można ją nawet potraktować jako jedną grę podzieloną na trzy długie epizody. Dlatego warto przynajmniej pobieżnie poznać jej historię, a ja z tego miejsca ostrzegam przed lekkimi spoilerami z poprzedniczek, jakie mogą pojawić się w tej recenzji.

The Banner Saga 3 2

Zgodnie z tradycją, fabuła trójki rozpoczyna się dosłownie w tym momencie, w którym skończyła się część druga. Karawana prowadzona przez Rooka lub Alette (w zależności od wyborów z części pierwszej) trafiła do Arberrangu – bastionu ludzkości, który ostatkiem sił broni się przed nieuchronnie zmierzającą Ciemnością. Oprócz atakujących zewsząd drążycieli będą oni również musieli zmagać się z problemami wewnątrz twierdzy, a zwłaszcza z politycznymi gierkami cwanego Ruggi.

Gdy Rook i ekipa starają się utrzymać w ryzach obrońców Arberrangu, karawana Ivera, chroniąc dwójkę czarodziei – Juno i Eyvinda, przedziera się do serca Ciemności, by znaleźć sposób na powstrzymanie kataklizmu, nim będzie zbyt późno. Przeprawa ta jest twardym orzechem do zgryzienia, albowiem ci, którzy nie zdążyli ochronić się przed Ciemnością, zostali spaczeni i zrobią wszystko, by wybić karawanę przed dotarciem do celu. Saga ludzi, varlów i (od części drugiej) centaurów, trwa!

The Banner Saga 3 3

Jak już zapowiadałem, bez znajomości poprzednich części, mało co zrozumiecie. Taki urok serii, ale jednocześnie pojawia się tu też pewien problem, gdyż przez dwuletni cykl wydawniczy każdej odsłony, niestety da się zapomnieć sporo szczegółów z fabuły. Mimo wszystko twórcy starają się, by temu zapobiec, więc dali odbiorcom możliwość obejrzenia w menu krótkiego podsumowania części drugiej.

Opowieść w The Banner Saga 3 nabrała teraz trochę innego tonu. O ile poprzedniczki głównie mówiły nam o  wielkiej ucieczce karawany przed straszliwym kataklizmem, tutaj role poniekąd się odwróciły. Wiecznie podróżujący podczas jedynki i dwójki Rook zatrzymał się w Arberrangu, a Iver wyruszył w drogę powrotną. Zamiast uciekać przed Ciemnością, zmierza do jej serca.

The Banner Saga 3 4

Czuć, że jest to finał całej trylogii. Fabuła momentami nabiera cięższego tonu, w jednej chwili przedstawia beznadziejną sytuację obu karawan, by później zaserwować graczowi pompatyczno-heroiczne sceny. Tak świetne i chwytające za serce fana, jak na przykład powrót Ubina. Napad nostalgii może wywołać również fakt, iż jako Iver przebywamy trochę terenów z jedynki. Tyle, że w odmienionej przez Ciemność formie.

Tradycyjnie ludzie ze Stoic udostępnili możliwość przeniesienia zapisu z poprzedniczek i uwzględnienia swoich decyzji w części trzeciej. Z racji, że postacie importuje się z rozwiniętymi statystykami i umiejętnościami, autorzy dodali również kolejny sposób ich rozwoju. Są to tak zwane tytuły honorowe, czyli perki, które możemy rozwijać za pomocą punktów sławy. Podoba mi się, że wprowadzają one trochę więcej taktyki do walki. Na przykład jeden z tytułów dodaje bonus postaci, gdy ten znajduje się w pobliżu swych kompanów. Jeszcze inny wręcz przeciwnie – gdy bohater stoi na polu oddalony od innych.

The Banner Saga 3 5

To nie jedyne nowości w trzeciej Sadze Sztandarów. Wraz z ruszeniem w Ciemność, zostali także wprowadzeni nowi przeciwnicy i towarzyszące im umiejętności. Tradycyjnie doszły też unikalne przedmioty, a także, co chyba jest największym niuansem trójeczki – tryb walki. Tak zwane fale, w których po skończeniu podstawowej potyczki, dostajemy możliwość jej kontynuowania w celu dalszego zmagania się z nadchodzącymi przeciwnikami i po zabiciu finałowego bossa – otrzymania potężnego przedmiotu.

Tutaj niestety muszę się wam do czegoś przyznać. Choć wiem, że ma ona wielu sympatyków, jakoś nigdy nie mogłem na dobre polubić się z walką w serii The Banner Saga. Mówiąc szczerze, jest to właściwie jedna z tych nielicznych gier, w której po kilku nieudanych i męczących próbach, nie mam skrupułów, by na moment przestawić sobie poziom trudności na łatwy, odbębnić walkę i popchnąć wyczekiwaną przeze mnie opowieść do przodu. Ta w tej serii jest bowiem dla mnie najważniejsza.

The Banner Saga 3 6

Dlatego też fale niezbyt mnie i innych nastawionych na fabułę graczy dotyczą. Jeśli ktoś lubi bannersagowe potyczki, będzie to dla niego świetna okazja, by trochę więcej powalczyć, bo w trójce nie ma możliwości trenowania w obozach. No i tutaj pojawia się pewien problem, a mianowicie ogromne lenistwo autorów. To właściwie ten sam system, który widzieliśmy w poprzednich dwóch odsłonach.

Łatwo dostrzec, że ludzie ze Stoic osiedli na laurach. Tegoroczne Ash of Gods, silnie inspirujące się The Banner Sagą w kwestii walki, zrobiło wszystko o wiele, wiele (wstaw jeszcze sto razy wiele) lepiej. Ktoś mógłby odnieść mylne wrażenie, że ja wcale nie lubię turowych potyczek. Nie, nie o to chodzi! Spędziłem setki godzin z Herosami, świetnie bawiłem się przy Regalii z poprzedniego roku, a takie Divinity Original Sin to w ogóle majstersztyk i cudo.

The Banner Saga 3 7

Lenistwo autorów trochę mnie już jednak denerwuje. Ja wiem, to niezależna seria, ale właściwie każda ich gra wygląda tak samo, oferując jedynie drobne nowinki. Jeśli grałeś w poprzednie części i spodziewasz się jakiegoś rozwinięcia tych pomysłów, to się zawiedziesz. Z drugiej strony, jeśli oczekujesz więcej tego samego, to leć i kup The Banner Sagę 3! Znasz już tę bezpieczną formułę, twórcy niczym cię nie zaskoczą, ale możesz dobrze spędzić kilka godzin i poznać koniec fabuły świetnego cyklu.

Pech chciał, że to najkrótsza odsłona serii. Przejście trzeciej Sagi Sztandarów zajęło mi zaledwie osiem godzin. Zaznaczam jednocześnie, że gra mogłaby jednak trwać nieco dłużej. Na jednym z etapów zabawy, producenci zastosowali ciekawy trik. Gracz dostaje ileś dni na wykonanie pewnego zadania. Jeśli czas dobije do zera, wcale nie przegrywamy, a wracamy do drugiej drużyny, by swym działaniem wykupić trochę dodatkowych dni. Od odbiorcy więc zależy, ile będzie miał takich zamianek. Z tego, co wiem, maksymalnie można mieć ich pięć, chociaż da się oczywiście ukończyć grę, nie uczestnicząc w żadnej. Ja miałem jedną, a i to dosłownie spóźniłem się o cztery dni.

The Banner Saga 3 8

W tej odsłonie czeka nas trochę mniej uwielbianej przeze mnie opowieści drogi i zarządzania karawaną. Rook (lub Alette) siedzi na tyłku i zajmuje się obroną twierdzy. Iver zaś, dzięki pomocy Juno, jest tak potężny, że jego ekipa podczas wyprawy przez ciemność nie potrzebuje martwić się nawet o zapasy żywności. No i umówmy się, tereny zniszczone przez wielkiego węża i pokryte fioletowoczarnym filtrem, nie są już tak piękne, jak nordyckie krajobrazy części pierwszej i drugiej.

Mam też pewien problem z zakończeniem. Nie zrozumcie mnie źle, seria przyzwyczaiła nas już do tego, że historia będzie stała na poziomie i tak jest również w części trzeciej. Z samym jej finałem sprawa ma się niestety nieco gorzej. Oczekiwałem, że gra przedstawi mi w przynajmniej tekstowej formie dalsze losy postaci. Spędziłem z nimi trzy gry, zdążyłem ich polubić, więc chyba mam do tego prawo? W końcu robi tak sporo innych RPGów, w których kierujemy całą drużyną. A tu szok, oprócz krótkiego filmiku końcowego nie było na ten temat absolutnie nic!

The Banner Saga 3 9

Tak pod sam koniec myślę, że nie ma w ogóle sensu rozwodzić się dłużej nad przykładowo oprawą audiowizualną tytułu – to klasa sama w sobie. Poprzednie części nas do tego przyzwyczaiły i tu jest nie inaczej. Jak już pisałem, z racji wejścia Ivera w mroczne pustkowia Ciemności, w trzeciej Sadze Sztandarów ewidentnie dominują fioletowawe barwy, niźli wszechobecny chłód dwóch poprzednich odsłon. Czy to źle? Na pewno inaczej i dzięki temu czujemy, że w historii nastąpił punkt zwrotny prowadzący nas do jej nieuchronnego zakończenia.

I skoro o finałach mowa. Jeśli pamiętacie, na sam koniec recenzji marcowego Ash of Gods zastanawiałem się, kto wyjdzie zwycięsko ze starcia gigantów w swym gatunku. Rosjanie z Aurum Dust pokazali, że potrafią wyciągnąć wnioski z błędów konkurencji. Niestety, ludzie ze Stoic się rozleniwili i po raz trzeci dali nam niemalże tę samą grę. Niby przecież dobrą, ale gdzieś pozostaje w niej pewien niesmak.

The Banner Saga 3 10

Moja rada, jeśli jeszcze nie grałeś w żadną odsłonę, to potraktuj całą markę jako jeden, trzydziestogodzinny tytuł. Tak będzie najlepiej. Zwłaszcza że teraz cykl ukazał się na konsolach w formie trylogii dostępnej na jednej płycie. Ja sam z pewnością kiedyś to uczynię, bo seria zasługuje u mnie na powtórne przejście.

I chociaż rozum wskazywałby przy wystawianiu ostatecznej oceny na 7,5, to serce podpowiada, by jednak podciągnąć te pół oceny w górę. A, co mi tam! Macie, panowie i panie ze Stoic. Za ten dobrze spędzony czas przy waszych trzech grach i pomimo pewnych przeciwności losu – dobrnięcie do końca z tą jakże epicką sagą o ludziach, varlach i centaurach!

Plusy
  • Bardzo dobra opowieść
  • Świetna oprawa audiowizualna
  • Lekka zmiana założeń cyklu
  • Dalej przyjemna formuła zabawy
  • Kilka nowości, ale...
Minusy
  • Mimo wszystko lenistwo i brak większych zmian w rozgrywce
  • Niesatysfakcjonujące finalne sceny
  • Najkrótsza odsłona w serii
8
Ocenił Robert Chełstowski
Recenzja PC

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z PC

Recenzje gier OpenCritic