Gdyby zrobić szybką ankietę dla fanów gier strategicznych, jaka seria powinna wrócić na rynek, z pewnością usłyszelibyśmy wśród wielu tytułów – Commandos. Z pewnością sam podałbym taką odpowiedź, dodając jeszcze, że niekoniecznie musi to być sam Commandos, ale „coś jak Commandos”. No i mam, to coś…przez duże „C”, a może raczej „S”. Poznajcie Shadow Tactics: Blades of the Shogun.
Trzeba jednak przyznać, że mało było gier w stylu „coś jak Commandos„. Pamiętam serię Desperados, Robin Hooda, czy Chicago 1930, jednak te wszystkie świetne produkcje miały swoje premiery lata temu. Dlatego od momentu pierwszych konkretnych informacji na temat Shadow Tactics, wyczekiwałem na jej premierę.
Shadow Tactics zostało stworzone przez debiutujące studio Mimimi Productions. Akcja gry toczy się w Japonii w okresie Edo. Dowodzimy piątką bohaterów, którzy wykonują rozkazy nowego Szoguna – celem jest stłumienie rebelii i spisków, mających na celu przewrót i obalenie władcy. Każdy z naszych protagonistów jest świetnym specjalistą i zdecydowanie jest wart dla drużyny. Mamy do dyspozycji Hayato, który jest ninją i potrafi wspinać się po dachach, jest silny samuraj Mugen, potrafiący pokonać kilku rebeliantów jednym atakiem, czy też urocza Aiko, która przebiera się za gejszę i odwraca uwagę przeciwnika. Nie zabrakło też „klasycznych” postaci jak złodziejka Yuki oraz snajper – Takuma, razem ze swoją kuną. Zdaję sobie sprawę, że gdzieś to już widziałem, ale absolutnie nie wpływa to negatywnie na jakość rozgrywki. Siła Shadow Tactics polega właśnie na tym, że korzysta ze sprawdzonych rozwiązań i daje im drugie życie.
Trafionym pomysłem było rozwiązanie dotyczące interakcji bohaterów. Nasi protagoniści często ze sobą rozmawiają, a ich dialogi są nawet nieźle napisane. Autorom dobrze wyszła postać Yuki – zwłaszcza, gdy dodamy do tego fakt, że można grać z japońskim dubbingiem. Gra się raczej nie nudzi, choć paręnaście misji, z czego każda zajmuje spokojnie od 40 do 90 minut, może zmęczyć. Jeśli czegoś mi brakowało w kampanii Shadow Tactics to chyba właśnie jakieś krótszej odskoczni, ale nie zamierzam narzekać.
Przejdźmy zatem do rozgrywki. Mamy do dyspozycji część z tych bohaterów (nie mamy wpływu na wybór), dużą planszę, przeciwników i jakiś cel misji. Czasem trzeba kogoś uratować, czasem coś wykraść lub kogoś zabić – standard. Shadow Tactics nie jest może tak trudny jak seria Commandos, ale przyznam, że potrafi rzucić konkretne wyzwanie. Nie tylko ze względu na dużą ilość wrogów i ich zagęszczenie na mapie, ale na małą żywotność naszych bohaterów. Drobne pomyłki mogą zostać wybaczone (oraz wyleczone apteczką), ale wykrycie jakiegoś ciała momentalnie wiążę się z alarmem i przybyciem posiłków. Skradanie, ciche zabójstwo i ukrywanie trupów to chleb powszedni. Nie zabrakło charakterystycznych stożków określających zasięg widoczności przeciwników. Zupełnie inna widoczność nocą, reakcja wrogów na ślady stóp na śniegu lub zgaszenie pochodni to niby oczywiste kwestie, ale warto to podkreślić, że autorzy zadbali o szczegóły. Możliwość szybkich zapisów i wczytań to kolejna jasna rzecz, dodatkowo mamy też 3 sloty na nie, zatem nawet jak zapędzimy się w zapisywaniu – nie musimy powtarzać misji od nowa. Do dużych plusów mogę dodać też bardzo dobrze przemyślany i przejrzysty interfejs oraz samouczki w trakcie rozgrywki. Nauczenie się zdolności kolejnych bohaterów albo nowych rozwiązań jest naprawdę szybkie.
Dzięki temu, że gra jest bardzo wymagająca, realizacja zadań się dłuży, ale dobrze zaplanowana akcja daje niezwykle sporo satysfakcji. By pomóc graczowi w jej konstruowaniu oddano do dyspozycji tzw. „tryb cienia”. Tryb ten pozwala na wydanie komend każdemu członkowi drużyny, tak by postacie zrobiły swoje czynności płynnie i w tym samym momencie. Dajmy na to, że mając snajpera, ninję, gejszę oraz trzech strażników do wyeliminowania, możemy akcję przeprowadzić w następujący sposób: gejszą zagadać strażnika nr 1, ninją i snajperem zdjąć jednocześnie strażników nr 2 i 3, a potem ninją zajść od tyłu strażnika nr 1 i mamy całą trójkę zlikwidowaną. Pomysł oczywiście dobry, ale niezbyt użyteczny, jakby się na początku mogło zdawać. Głównie za sprawą braku kolejkowania rozkazów, a to przyznajcie, że jest konieczne do efektywnego użycia „trybu cienia”.
Jeśli jeszcze coś zapadło mi w pamięć, co nie wyszło do końca w Shadow Tactics: Blades of the Shogun to AI przeciwników. Nie zawsze działało ono jak należy. Czasem przeciwnicy reagowali mądrze – po wykryciu ciała zbiegali się dookoła i rozpoczynali przeszukiwania. Potrafią zajrzeć do krzaków, wejść do budynku, ale nie zawsze. W jednej z misji zgasiłem pochodnię i szybko ukryłem się za jednym z budynków. Akurat tak się stało, że zasięg wszystkich przeciwników nie obejmował pochodni, oprócz jednego wroga, który jednak miał wartę. Byłem przekonany, że zaraz albo do niej podejdzie, no może wyda rozkaz…ale nic takiego się nie stało. Oczywiście działało to na moją korzyść, ale niespecjalnie świadczy to dobrze o inteligencji naszych wrogów.
Nie będę jednak marudził, bo przez większość czasu, Shadow Tactics: Blades of the Shogun dawało mi naprawdę masę przyjemności. Gra wciąga praktycznie od razu i nawet problemy z pewnymi etapami nie męczyły mnie i nie frustrowały. Duża w tym też zasługa projektów poziomów – te mają coś w sobie takiego, że zawsze, w razie jakiś niepowodzeń, dawały możliwość innego rozwiązania sytuacji. W Shadow Tactics nie istnieje tylko jedna słuszna droga (poza kilkoma fragmentami). Nie zawsze każdy bohater jest potrzebny, jeśli zdecydujemy się na nieszablonowe warianty – chociaż wiadomo, że ich synergia powinna znacznie ułatwić sprawę. Dobrą zachętą do zdobywania osiągnięć są też medale – dostępne dla każdej misji. Niektóre są całkiem mobilizujące do myślenia, a niektóre do szybkiego działania w postaci limitów czasowych.
Wspomniałem już o fantastycznym japońskim dubbingu, czas więc podsumować całość oprawy audiowizualnej. Nie każdemu cell-shading musi się podobać, a oprawa wizualna nie jest jakoś wspaniała. Z daleka – jasne, wygląda to nieźle, ale przybliżając kamerę dostrzeżemy pewne braki. Tak samo ma się sprawa z animacją. Mimo wszystko wrażenia artystyczne nie są złe, każda lokacja ma coś w sobie i jeśli trochę przymkniemy oko na niedoróbki to i w tym aspekcie Shadow Tactics może się podobać.
Tym samym, końcówka tego roku jest całkiem miła dla graczy. Zbierając wszystko w całość, okazuje się, że Shadow Tactics: Blades of the Shogun to kawał porządnej gry. Oczywiście, że czerpie garściami z klasyków pokroju serii Commandos i Desperados, ale nie ma to znaczenia, gdy otrzymujemy naprawdę świetny produkt. Gra jest wymagająca, ale daje dużo frajdy – dla każdego fana strategii to dobry zakup pod choinkę. Drobne błędy są, ale dla mnie Shadow Tactics: Blades of the Shogun ląduje dosyć wysoko w mojej prywatnej liście najlepszych gier 2016 roku. Jeśli zagrywałeś się w Commandosów to…wstyd nie zagrać!