Salt and Sanctuary zostało stworzone przez Ska Studios, dwuosobowy zespół, który ewidentnie jara się serią Dark Souls. Przeciwnicy dają nam prawie równie wielkie wyzwanie, świat jest tak samo mroczny i rozbudowany, a śmierć również i w tej grze zdaje się być starą przyjaciółką bohatera, która przychodzi codziennie na herbatkę. Czasami nawet zdaje się, że jest to Dark Souls tylko w 2D, ale zdecydowanie widać też różnice między tymi tytułami. Mimo, iż nie ma ich aż tak wielu, to jednak są dość wyraźne.
Pierwsze chwile w Salt and Sanctuary to oczywiście ukształtowanie bohatera, którym będziemy hasać wśród niebezpieczeństw czyhających na każdym rogu. Klasy postaci niczym z produkcji From Software, choć w nieco mniejszej ilości, ale dla każdego na pewno coś się znajdzie. Oprócz klasycznie rycerza, łotrzyka oraz maga, znajdzie się też na liście łowca (niemalże z Bloodborne) czy też szef kuchni (dla osób lubujących się w tasakach). Najbardziej zaciekawiła mnie możliwość wybrania pochodzenia, ponieważ myślałem, że będzie to miało jakiś wpływ na rozgrywkę czy też dowiemy się czegoś więcej o konkretnych rejonach na mapie. Niestety moje pragnienie zdobycia nowych informacji nie zostało zaspokojone, ponieważ okazało się, że zmienia to jedynie cerę. Tuż obok standardowych opcji znajduje się także okienko, w którym możemy jeszcze bardziej przyprawić naszą, i tak dość gorzką, wyprawę. Zdecydowanie odnajdą się w nim masochiści oraz ludzie, chcący przeżyć Salt and Sanctuary jeszcze raz na NG+ z „drobnymi” utrudnieniami chociażby w postaci braku możliwości leczenia czy też całkowicie pozbawieni zbroi.
Gdy tylko postać jest gotowa dowiadujemy się, że już niedługo nastanie upragniony pokój dzięki zaaranżowanemu małżeństwu. Musimy jedynie dostarczyć księżniczkę na miejsce. Zostajemy rzuceni na statek, gdzie otrzymujemy samouczkowe informacje w butelkach, ale nie tylko do tego one służą. W dalszej części gry odnajdujemy w nich też krótkie wiadomości od graczy. Przeważnie są dość przydatne, lecz niekiedy kierują nas prosto w sidła śmierci. Już wiemy jak korzystać z broni, pokonaliśmy też paru piratów, a więc pora na pierwszego bossa. Oczywiście nie mogło się to udać przy pierwszym podejściu, więc kończymy na lądzie. Naszą misją jest odnalezienie dziewczyny o błękitnej krwi, która była pod naszą pieczą. Dalsza część gry nie oferuje zbyt wielu fabularnych doznań. Od czasu do czasu pojawi się tajemniczy wojownik, który chwilę z nami porozmawia oraz wskaże główną drogę. Co prawda ten niemalże brak historii zbytnio nie przeszkadza, ale i tak byłoby przyjemniej dowiadywać choć odrobinę o tym świecie.
Cokolwiek jednak by nie było z fabułą, to pokonywanie kolejnych przeciwników stanowi trzon Salt and Sanctuary. W grze znajduje się prawie sto różnych typów oponentów. Nie wszyscy stanowią jakieś wyzwanie. Nieliczna cześć służy jako mięso armatnie idealne do prób z nową bronią oraz zaklęciami i są to zombie. Do każdego innego stwora trzeba odpowiednio podejść, najlepiej z tarczą w ręce, ale niezależnie od tego jak wielkie stanowi zagrożenie, to każdego można rozgryźć. Zaś po pewnym czasie i odpowiednim umocnieniu naszej postaci, większość wcześniejszych zmór zdaje się być jedynie szybką przystawką ku uciesze naszego miecza.