5 lat temu polskie studio Draw Distance (wcześniej pod nazwą iFun4all) wysmażyło całkiem smacznego indyczka w postaci Serial Cleaner. Była to nietypowa skradanka, w której wcielaliśmy się w sprzątacza miejsc zbrodni. Produkcja stanowiła nie lada wyzwanie, do tego na plus należało zaliczyć styl graficzny i klimat lat siedemdziesiątych. Przyszło nam sporo lat czekać na kontynuację, ale kiedy już Serial Cleaners wychodzi na światło dzienne, mogę powiedzieć, że było warto.
Sylwester, rok 1999. Czwórka znajomych postanawia spotkać się i powspominać dawne czasy. Łączy ich praca dla mafii – zajmują się, zawodowo, sprzątaniem miejsc zbrodni. Szybko okazuje się, że podczas wspominek wychodzą na wierzch niewygodne fakty, a czym bliżej północy, tym atmosfera wśród czwórki robi się coraz gęstsza.
Serial Cleaners w warstwie fabularnej to przeplatane ze sobą retrospekcje z dialogami w trakcie całego wieczoru aż do północy. Pierwszy rozdział opowiada o tym, jak w pracę dla mafii została wplątana trójka bohaterów – Lati, Viper i Psycho. Czwartym jest znany z pierwszej części Bob, choć już nie jest tak młody i sprawny jak kiedyś. Gra jest tak skonstruowana, że w każdym rozdziale będziemy mieć do zaliczenia jedną misję z danym bohaterem – najpierw kierujemy Bobem, a później gracz dowolnie wybiera kolejną postać, w którą chce się wcielić. Jak wspomniałem, poziomy są związane z przywołaniem wcześniejszych wydarzeń konkretnego bohatera, dlatego kolejność wyboru może być dowolna – dana misja i tak jest przypisana tylko do jednej postaci.
To zresztą wyróżnia Serial Cleaners od poprzedniczki, mamy do czynienia z czterema różnymi stylami rozgrywki. Lati jest bardzo zwinna, potrafi przeskakiwać przez przeszkody i najłatwiej jej uciec przed gliniarzami. Viper to mistrzyni hackowania i drobna postura pozwala jej mieścić się w szybach wentylacyjnych, by po cichu i swobodnie omijać kamery i policjantów. Z kolei Psycho… no jak to psychol, gania z piłą mechaniczną i może ciąć ciała, by później odrąbanym kikutem nokautować stróżów prawa… Nie ja to wymyśliłem, ale tak to działa. Rozgrywka znanym wcześniej Bobem jest więc najbardziej wyważona, a jego najciekawszą umiejętnością jest ślizganie się po kałużach krwi, niczym hokeista po tafli lodu. Niektóre misje, choć są one rzadkością, pozwalają na zmianę bohatera w trakcie rozgrywki.
Taka różnorodność ma swoje zalety – nie zmęczymy się tak szybko gameplayem, a i twórcy w warstwie mechaniki mogli skupić się na lepszym przygotowaniu poziomów. I to w Serial Cleaners widać – miejscówki są naprawdę ciekawe. Niezależnie, czy trafiamy na plac budowy, mieszkanie, komisariat, czy studio nagraniowe, to mamy uczucie czegoś innego. Nawet, jeśli w 90% przypadków zestaw misji jest taki sam i chodzi o usunięcie dowodów, ciał i wyczyszczenia krwi z podłóg, to dla każdej z postaci jest przygotowany odrębny zestaw przeszkód. Z drugiej strony, muszę tu od razu zaznaczyć, że aż prosiło się o wydłużenie czasu gry o np. wyzwania, w których moglibyśmy zmierzyć się na danej planszy inną postacią. Draw Distance nie przygotowało nawet możliwości ogrania wcześniejszych misji, więc po skończeniu gry po około 8 godzinach mogłem jedynie zacząć Serial Cleaners od nowa. Szkoda.
A bawiłem się bardzo dobrze, bo formuła zabawy względem projektu sprzed pięciu lat przeszła pewną ewolucję. Nie ma tu ustalonego poziomu trudności, co sprawia, że próg wejścia jest znacznie niższy i nawet taka niecierpliwa osoba jak ja, nie zniechęcała się, gdy jakiś poziom był trudniejszy. Dodatkowo, zaimplementowano do gry system zapisu w trakcie misji, a nawet checkpointy, przez to przechodzenie poziomów jest łatwiejsze, a też nie popadamy we frustrację, gdy coś nam nie wychodzi. Jednak Draw Distance nie poszło tylko w ułatwianie graczom życia. Podobnie jak w jedynce, na mapie znajduje się kilka punktów, w których możemy się schować przed stróżami prawa. Tym razem sztuczna inteligencja nie jest taka głupia i gdy zostaniemy dostrzeżeni jak kryjemy się w jakimś miejscu, kilka sekund później zostajemy zdemaskowani, co jest właściwie równoznaczne z rozpoczęciem gry od ostatniego zapisu. Wraca też możliwość oszukiwania gliniarzy – włączanie muzyki, czy wyłączanie świateł, by odwrócić uwagę strażników, to chleb powszedni w zawodzie sprzątacza miejsc zbrodni.
Na pochwałę zasługuje też oprawa audiowizualna – warto tutaj zaznaczyć, że Draw Distance odeszło od 2D na rzecz trójwymiaru, jednak daleko grze do realizmu – co widać zwłaszcza w cutscenkach. Artystycznie Serial Cleaners robi jednak bardzo dobre wrażenie. Autorzy inspirowali się postmodernizmem, ale również street-artem, a Nowy Jork lat dziewięćdziesiątych też wygląda tak, jak ukazywano go w filmach z tamtego okresu. Jest mroczniej, czasem obskurniej, a w ogólnym rozrachunku – świetnie. Do tego bardzo dobra oprawa dźwiękowa, na której również znajduje się mieszanka z tego okresu. Ten styl do mnie trafił jeszcze bardziej niż ten z poprzedniej odsłony, a przecież Serial Cleaner również był w tym aspekcie mocny.
Serial Cleaners to jedna z lepszych polskich produkcji tego roku. Przyjemna skradanka, która już tak nie frustruje jak poprzedniczka, z fajną historią i czterema postaciami, z których każda zapewnia inny styl rozgrywki. Jeśli będziecie mieć trochę grosza, warto spróbować i dać szansę. Zwłaszcza fani tego typu gier powinni zapisać nową produkcję Draw Distance na listę lektur obowiązkowych.