Pamiętacie te dosyć popularne w pierwszej dekadzie tego tysiąclecia żarciki z twojej starej? Wśród nich był taki klasyk związany z grami wideo, który brzmiał: twoja stara przeszła Need for Speeda na piechotę. Kilka o driftowaniu na składaku też by się znalazło. W jakich ciekawych czasach przyszło nam żyć, gdy coś, co wtedy było czerstwym pociskiem, dziś staje się rzeczywistością. Panie i panowie, oto przed wami Forza Horizon bez samochodów.
Cztery lata temu Ubisoft wypuścił na rynek grę Steep. Otwarty świat w pełni poświęcony sportom zimowym. Spotkała się ona z dosyć ciepłym, choć raczej stonowanym przyjęciem. Firma postanowiła pójść za ciosem, poprawić błędy poprzednika i wypuścić kolejną odsłonę. Tyle tylko, że z jakiegoś powodu zmieniono jej tytuł na Riders Republic, bo tak poza tym jest to Steep 2, tyle że dorzucono do niego jazdę rowerem. I to był strzał w dziesiątkę, bo to właśnie górale, kolarzówki i składaki sprawiły, że zainteresowałem się grą.
Od pierwszego pokazu na tegorocznej konferencji Ubisoftu miałem wywalone gały, gdy zobaczyłem szybki zjazd na rowerze po zboczu góry. Wiedziałem, że muszę w to zagrać. W naszym artykule poświęconym premierom października napisałem takie zdanie: Jeśli dostanę Forzę Horizon o rowerach z płynną zmianą pomiędzy nartami i wingsuitami, to będę bardzo zadowolony. Wnioskując z pierwszego akapitu, to właśnie to dostałem. Czy faktycznie jestem zadowolony? I tak, i nie. Riders Republic to bowiem obiecująca gra, w której jest jeszcze sporo do poprawy.
Zacznijmy od najlepszej rzeczy, czyli tego, co zachęciło mnie do zagrania. Borze zielony, jazda na rowerze jest tu przewyborna! Pod względem mechaniki to jedna z najlepszych sportówek zimowych w historii. Poruszanie się jednośladem było miodem na moje oczy i łechtaniem palców położonych na padzie. Z bardzo prostej przyczyny. Trzeba było się tego nauczyć i mieć trochę skilla! W przeciwieństwie do poruszania się w wielu open worldach, tutaj nie wystarczyło trzymać RT, by jechać do przodu.
Opanowanie tego chaosu, odbijania się składakiem od skał i nierównego podłoża jest strasznie satysfakcjonujące. Na początku podczas robienia trików lądujemy na glebie i sobie głupią twarz rozwalamy, by później robić fikołki, których nie powstydziłby się sam Tony Hawk. Jednocześnie nie jest to symulator roweru, bo to wciąż casualowa gra stworzona dla osób, które przede wszystkim chcą pozachwycać się ładną oprawą i poczuć pęd podczas zjazdów górskich. Ubisoftowi idealnie udało się zbalansować rozgrywkę i ustawić próg wejścia na troszkę powyżej przeciętnej, by zachęcić graczy do nauki.
Dla osób, które mimo wszystko chcą ułatwienia, zaimplementowano tryb sterowania, w którym następuje automatyczne lądowanie podczas robienia trików i ryzyko upadnięcia na twarz jest zminimalizowane. Mimo wszystko polecam się przełamać i grać w klasycznym trybie. Jest tu również cofanie znane z Forzy, tyle że działa trochę inaczej i już nie jest taką pomocą w wygrywaniu wyścigów. Riders Republic to gra z założeniem multiplayer. Da się grać samemu, ale była zaprojektowana z myślą rywalizacji. No i tu ta funkcja nie cofa czasu, tylko położenie gracza. Wyścig dalej biegnie, więc trochę nie ma to sensu, gdy gramy samemu.
Być może ktoś dostrzegł, że zadziwiająco mało mówię o innych dyscyplinach sportowych. Oprócz rowerów do zjazdów górskich i trików, mamy narty, snowboard, spadochrony, wingsuity i parę innych pomniejszych zabawek. Nie skupiam się na nich, bo to rowery są nowością. Sporty zimowe są przecież wzięte ze Steepa. Rowery to moim zdaniem najlepsza część gry. Zwłaszcza robi tu robotę tryb FPP, w którym czuć pęd i nierówność podłoża podczas jazdy. Zaraz po jednośladach plasują się narty i snowboardy. Najgorsze są zdecydowanie wingsuity, bo sprowadzają się do oklepanego przelatywania przez pierścienie. Jak ktoś grał w Just Cause 3, to wingsuity tutaj nie będą go bawić.
Żeby jednak nie było, mam pewne zarzuty i do rowerów. O ile większość wyzwań i wyścigów jest naprawdę super, tak w niektórych projektanci wymagają od nas precyzyjnej jazdy i… skakania. Wyzwania platformowe kompletnie nie pasują do tej formuły. Skakanie rowerem się nie sprawdza, bo przecież samą ideą jest to, że takie sterowanie nie jest precyzyjne i poniekąd zależy od środowiska.
Drugą sprawą jest sama formuła wyścigów. Niby są podzielone na trzy kategorie: wyścig z innymi uczestnikami, wyzwanie czasowe i robienie trików, ale w gruncie rzeczy sprowadzają się do tego samego. Zaliczania punktów kontrolnych. Ominiesz jeden? Wyskakuje ci na ekranie komunikat, że musisz zawracać. Po co? Czy nie lepiej byłoby ustalić metę, a gracz jechałby do niej na podstawie samego ułożenia terenu? Upewnianie się co kilka sekund, czy ktoś aby na pewno jedzie, jest słabe.
Ponadto ciężko jest przez to zdobyć pierwsze miejsce, bo wystarczy jeden błąd i z jechania na czele po cofnięciu się lądujecie na samym końcu, bo przecież cofanie nie zatrzymuje czasu i podczas niego cały peleton cię wymija. Ścigamy się tu też z duchami innych graczy, więc oni również robią błędy, ale często jest tak, że trafia się ten jeden pro player, który błędów nie popełnia i choćby skały srały, nikt go nie prześcignie. Na przyszłość więcej jazdy dowolnej i szukania skrótów na własną rękę gracza, projektanci z Ubisoftu.
Na szczęście żeby zaliczyć wyzwanie nie trzeba być pierwszym za wszelką cenę, tylko wystarczy dojechać do mety, nawet na ostatnim miejscu. I to jest super, bo są przecież gracze, których nie obchodzi rywalizacja z innymi i chcą po prostu zaliczyć emocjonujący przejazd. Czy faktycznie tak jest? Do pewnego momentu. I tutaj przechodzimy do najgorszego elementu Riders Republic, czyli mechanik otwartego świata Ubisoftu. Gra ma levelowanie, więc jeśli chcecie zaliczyć wszystkie wyzwania i „przejść grę”, to musicie trochę pogrindować i powtarzać wyścigi.
Z całą przykrością stwierdzam, że Riders Republić to produkcja, która nie pozwoli wam osiągnąć stanu wiecznego zen poprzez relaksującą wycieczkę krajoznawczą i zaliczanie wyzwań, tylko traktuje was, jakbyście cierpieli na zaawansowane ADHD i potrzebowali stymulowania bodźców ciągłymi nagrodami i dialogami przypominającymi. Jakby projektant sądził, że samo jeżdżenie rowerem jest nudne i musi w tak sztuczny sposób zwiększyć zaangażowanie odbiorcy. W rezultacie wywołuje to efekt odwrotny, bo przecież, jak wspomniałem, rowerek jest najlepszą częścią gry.
Może się narażę fanom studia, ale Riders Republic byłoby świetną grą, gdyby nie robił jej Ubisoft. Mamy tu wyborny gameplay w rozumieniu sterowanie + odczucie jazdy, inspiracje strukturą Forzy Horizon, śliczny świat aż zachęcający do robienia wycieczek, ale obok tego są jakieś lootboxy z nagrodami co kilka zdobytych gwiazdek, punkty doświadczenia, waluta w grze, leveleowanie sprzętu i bzdurna fabuła, która wymusza na was słuchanie nagrań na smartfonie co kilka wyścigów.
Tej fabuły właściwie mogłoby nie być, bo przynajmniej jeżdżenie rowerkami nie byłoby przerywane słabymi dialogami i zalewą z cringe’u. Jakiś gość smażący hamburgery, który podobno był starym mistrzem i losowa Japonka dzwonią do nas, żeby powiedzieć, że super nam idzie. I jeszcze jest ten ciężkostrawny humor i stylistyka, która wywołuje we mnie zażenowanie i pytanie na twarzy z rodzaju: to tak ludzie żyją? Może już mam coś w sobie z dziada, ale to taki stereotypowy zoomerski klimat aż do przesady. Tańce z Fortnite’a, festiwal kolorów, jednorożce i dziwna muzyka. Jak ktoś to lubi, to proszę się nie obrażać. Dla mnie wyścigi to jednak brud, smród, błoto i AC/DC na słuchawkach.
Riders Republic to przyjemna gra z niesamowitym potencjałem, która na własne życzenie została sprowadzona do roli średniaka przez zbytnią bezpieczność i ufanie tabelkom z Excela. Brakuje w tym duszy, którą miały gry sportowe z początku tysiąclecia, kiedy to symulacja sportu sama w sobie miała sprawiać frajdę, a nie mechaniki zwiększające zaangażowanie. To dobra gra, w której mogłoby być więcej z zabawy, a nie pracy. Czy polecam? Tak, ale z zastrzeżeniem, by mieć powyższe informacje z tyłu głowy. Bo w gruncie rzeczy wciąż da się tu olać wszystko i pojechać w siną dal na wycieczkę rowerową po otwartym świecie.
PS. Możesz wysiąść w Forza Horizon z samochodu? No nie możesz, a tutaj da się zejść z roweru i przejść świat na piechotę.