Nie wiem, jak to jest dziś, ale jeszcze kilka lat temu dosyć popularnym hobby małych dziewczynek w wieku szkolnym było pisanie pamiętników. Gdybym sięgnął okiem do podstawówki, pewnie przypomniałbym sobie kilka osób, które notowały swoje życie, zaczynając od ikonicznych słów kochany pamiętniczku. Choć sam tego nie robiłem, to rozumiem ideę, mimo że czasem wydaje się ona śmieszna. Jaki to ma jednak związek z recenzowaną grą? Lost Words: Beyond the Page to gra opowiadająca o pisaniu pamiętnika.
Pamięta ktoś Google Stadia? Podobno projekt jeszcze żyje, ale wielkie ambicje o usłudze streamingowej korporacyjnego molocha spaliły na panewce. W poprzednim roku na Stadię ukazało się kilka indyczych gier ekskluzywnych, które miały zachęcić graczy do korzystania z platformy. Jedną z nich było właśnie Lost Words, które zebrało całkiem niezłe opinie, choć oczywiście wielkiej popularności nie zyskało. Teraz, po roku, gra w końcu mogła ukazać się na normalnych platformach. Pora więc sprawdzić, jak to jest z tym niedoszłym exem streamingowym.
Jak już zostało wspomniane, Lost Words to gra o pisaniu pamiętnika. Wcielimy się tu w dziewczynkę, która marzy o zostaniu w dorosłych życiu pisarką i by spełnić te pragnienia, już teraz przenosi swoje codzienne życie na karty zeszytu. To nie tylko zabieg fabularny, ale także motyw związany ze stylistyką wizualną tytułu. Jego akcja ciągle przeplata się pomiędzy fikcyjnym światem kreowanym przez protagonistkę, a jej codziennym życiem. Dlatego też w owym świecie baśni co rusz widzimy jakieś wstawki z dziennika i nawiązania do przeżyć z rzeczywistości.
Choć początkowo gra przyjmuje bardzo lekkie tony, z czasem życie bohaterki zaczyna się mocno komplikować. Dziewczynka zdarza się ze ścianą, gdy jedna z bliskich jej osób trafia do szpitala. Dotychczasowy błogostan zostaje wywrócony do góry nogami i protagonistka musi stanąć przed wyborem, czy zmierzyć ze swoimi problemami i dorosnąć, czy może uciec w świat fantazji… To bardzo wdzięczny pomysł na fabułę. Może nie wgniecie was w fotel, ale zapewni niezłą przyziemną opowiastkę o dziewczynie, która przenosi swoje problemy ze świata rzeczywistego do tworzonej w swoim notatniku bajki.
I pewnie bym z tego powodu polecił Lost Words wszystkim, gdyby nie jeden istotny szczegół. Gdzie jest tu rozgrywka? Podchodząc do produkcji od studia Sketchbook Games spodziewałem się, że dostanę typową platformówkę. Nie miałem jakichś wygórowanych i określonych wymagań, bo platformówki mogą zapewniać wyzwania na podłożu zarówno logicznym, jak i zręcznościowym, ale niemniej jednak myślałem, że coś z tych dwóch rzeczy dostanę.
Tymczasem Beyond the Page to bardziej symulator chodzenia, tyle że zrealizowany w rzucie bocznym. Interakcja z grą polega tu na tym, by trzymać analog, żeby postać szła do przodu. To błąd gier, które nie mają dobrego designera na pokładzie lub najpierw mają napisaną fabułę, do której ktoś na siłę chce dopisać sprawczość gracza. Tendencja stara jak świat, bo za to samo hejtowałem Dreamfall: The Longest Journey z 2006 roku. Tak samo jak w Dreamfall, które paradoksalnie wielu osobom się podobało, tak i tu trzymasz klawisz, by przejść grę.
Jedyna namiastka wyzwania to bardzo proste sekcje ucieczek, które nie wymagają zbytnio skilla w skakaniu i magia, która została przedstawiona jako dobór odpowiednich słów z notatnika bohaterki. Na przykład widzimy przeszkodę, odszukujemy słowo rise i używamy go, by ją podnieść. To właśnie jeden z tych elementów przeplatania się fikcji i rzeczywistości. Byłby to naprawdę interesujący pomysł na zabawę, gdyby nie to, że jest bardzo ograniczony. To nie jest tak, że przeszkodę możemy zniszczyć, podnieść, podpalić, zmniejszyć i tak dalej. Zaklęcie działa tylko na konkretny typ przeszkody i ten system sprowadza się do doboru słów w odpowiednim momencie.
Aż prosiłoby się tutaj o elementy emergentnej rozgrywki i kombinowania z użyciem słów, by przejść dalej. Założonej przecież zabawy z możliwościami kreowania fikcji. Twórcy nie potrafią tego wykorzystać. Obecne tu niby wyzwania logiczne sprowadzają się do wybierania słów i kliknięcia nimi w odpowiednim miejscu. Nie ma jakichś słownych combosów, czy szybkiego wybierania podczas skoków… Wiecie, czegoś, czego byście spodziewali się po reprezentancie gatunku platformówek. W rezultacie rozgrywka w Lost Words jest właśnie tym trzymaniem analoga i co jakiś czas wejściem do notatnika.
Podczas grania czułem, że to najdłuższa pięciogodzinna gra, z jaką miałem kiedykolwiek do czynienia. Zwyczajnie nie mogłem się zmusić do grania w dłuższych sesjach, bo gra zaraz mnie usypiała. Nic się tu nie dzieje, jeśli chodzi o moje zaangażowanie. I choć fabuła może się podobać, brak zaawansowanej interakcji sprawia, że rozgrywka nudzi. Wierzę, że produkcja może trafić do konkretnej grupy odbiorczej. Spodoba się raczej osobom, które grają w pięć gier na krzyż i nie mają punktu odniesienia do konwencji gatunkowych. To żadna obraza, żeby nie było.
I trochę żałuje, bo Lost Words przed premierą miało wszystko to, by być czymś więcej. Ładna oprawa graficzna, pomysłowa opowieść z wykorzystaniem wyplątywania dziennika do narracji… Problem w tym, że mało w tym gry. Nie ma tu żadnego wyzwania platformówkowego lub logicznego. I jak mówiłem dosłownie przed chwilą, taka forma może się komuś podobać, tyle że ja niestety znam gry, które oprócz zapewnienia emocjonalnej historii potrafią mieć trochę ciekawej rozgrywki. Bo w porównaniu do dwóch odsłon Ori, Lost Words wypada bardzo blado. Niemniej jednak to dobrze, że gra wyszła poza Stadię.