Recenzja Halo Infinite. Powrót do korzeni

Halo Infinite e1595523358312

Marka Halo lata swojej świetności ma już niestety za sobą. Kolejne jej odsłony wychodzące spod ręki 343 Industries, choć są bezapelacyjnie bardzo dobrymi grami, raz za razem spotykają się z niemałą krytyką ze strony najstarszych fanów przygód Master Chiefa, zarzucających serii, że ta na przestrzeni ostatnich kilku lat zatraciła swoją tożsamość. Dość ciekawie wypada w tej sytuacji Halo Infinite, które zawitało w końcu na dyskach graczy po rocznym opóźnieniu – z jednej strony tytuł ten wprowadza do formuły serii sporo dość poważnych zmian, z drugiej jednak w wielu miejscach wraca do korzeni. Czy to jednak wystarczy, by Halo po raz kolejny rozpaliło serca graczy?

Melodia, którą już słyszałem

Już na samym początku warto zaznaczyć, że jeżeli przez ostatnie dwadzieścia lat odbijaliście się od kolejnych części serii, to darujcie sobie Halo Infinite, bo tytuł ten nic w tej kwestii nie zmieni. Rdzeń rozgrywki pozostał z grubsza bez zmian, więc po raz kolejny mamy tu do czynienia z wyposażonymi w autoregenerujące się tarcze, „gąbczastymi” przeciwnikami, którzy wymagać będą od nas ciągłego szuflowania pomiędzy różnymi typami uzbrojenia. Jeżeli jednak, tak jak ja, z serią znacie się już od dłuższego czasu, poczujecie się jak w domu.

Recenzja Halo Infinite (1)
Ten widok chyba nigdy mi się nie znudzi.

Master Chief

Zwłaszcza, że 343 Industries nareszcie udało się napisać scenariusz równie dobry i przejmujący, co historia opowiedziana na przestrzeni oryginalnej trylogii. Wprawdzie nie obyło się bez drobnych zgrzytów, bo opowieść zaczyna się kompletnie z czapy i do tej pory w zasadzie nie wiem, co do końca wydarzyło się pomiędzy finałem Halo 5: Guardians a otwarciem Halo Infinite, w którym obserwujemy porażkę Master Chiefa w walce z Atrioxem, przywódcą Wygnanych, czyli rebelianckiego odłamu Przymierza. Na całe szczęście Spartanin zostaje w porę uratowany przez pilota zniszczonego statku, dryfującego w pobliżu pierścienia Zeta Halo. Brak tutaj niestety kontekstu dla tych wydarzeń – dlaczego John-117 walczył z Atrioxem i skąd u licha wokół tego konkretnego pierścienia tyle wraków? Tego twórcy nam niestety nie tłumaczą. Zresztą, nie ma na to czasu, bo chwilę po tym jak nieświadomy zagrożenia w jakim się znalazł pilot ratuje Master Chiefa, ten przejmuje dowodzenia i wyznacza kurs na powierzchnię pierścienia, gdzie znajdować ma się bliżej nieokreślona broń.

Bronią tą okazuje się pozostawiona tam niegdyś Sztuczna Inteligencja nazwana właśnie The Weapon. Nie jest to jednak wyłącznie substytut Cortany, ale pełnoprawny bohater tej historii, dzięki któremu otrzymujemy niepowtarzalną okazję, by poznać bliżej samego Master Chiefa. Jest to o tyle ważne, że to właśnie John-117 oraz jego relacja z Cortaną stanowią rdzeń tej opowieści, który zgłębiamy poprzez interakcję głównego bohatera z “młodym” AI, które dopiero co poznaje otaczający je świat. Kameralność scenariusza Halo Infinite jest jego niewątpliwym plusem, bo pozwoliło to na ukazanie Master Chiefa od tej bardziej ludzkiej strony. Nie brak tu więc chwytających za serce chwil, w którym John widocznie walczy z demonami swojej przeszłości, ale jednocześnie scenarzyści uniknęli zbytniej melodramatyczności, znajdując miejsce dla nieco luźniejszym, pełnych humoru momentów.

Recenzja Halo Infinite (2)
Halo nie byłoby sobą bez kolorowych laserków.

Oczywiście, wciąż mamy tu do czynienia z międzygalaktycznym konfliktem, ale rolę wprowadzonych w “czwórce” Prekursorów sprowadzono tutaj do absolutnego minimum. Co więcej, uczynienie wspomnianych naszymi przeciwnikami wcześniej i znanych z Halo Wars 2 Wygnanych sprawiło, że Halo Infinite dość mocno przywodzi na myśl klasyczne odsłony serii. Niby to po raz kolejny te same warianty przeciwników z niewielkimi zmianami, ale po kilku latach walczenia ze starożytnymi, kosmicznymi robotami powrót do korzeni okazuje się zaskakującym powiewem świeżości, którzy zdołał przypomnieć mi, dlaczego tak bardzo lubiłem niegdyś tę markę, choć przecież nie obyło się bez całkiem poważnych i dla wielu pewnie dość niepokojących zmian.

Far Cry Infinite?

Mowa tutaj przede wszystkim o otwartym świecie, w którym osadzono akcję Halo Infinite. Pierścień Zeta możemy pomiędzy poszczególnymi misjami dowolnie zwiedzać, zbierając znajdźki, mordując wrogich kapitanów i przejmując posterunki przeciwnika. W nagrodę za wszystkie wykonane zadania otrzymujemy punkty chwały, dające nam dostęp do lepszego uzbrojenia, pojazdów i solidniej wyposażonych żołnierzy, którzy będą mogli nam towarzyszyć w naszych wojażach. Brzmi trochę jak Far Cry w kosmosie, prawda? Uspokajam więc, na szczęście Halo Infinite nim nie jest, bo cały ten otwarty świat można po prostu olać i skupić się na wykonywaniu kolejnych misji fabularnych, doświadczając Halo Infinite w sposób zbliżony do klasycznej formuły serii.

Recenzja Halo Infinite (4)
Banshee jest nieocenioną pomocą w przemierzaniu Zeta Halo.

Nie można niestety zignorować go całkowicie, bo niektóre misji wymuszają na nas eksplorację w celu odhaczeniu kilku wyznaczonych nam celów, pokroju chociażby wysadzenia trzech dział lotniczych. Na szczęście pierścieniowi Zeta Halo daleko jest do molochów z gier Ubisoftu czy Rockstara. Toteż jego stosunkowo niewielkie rozmiary pozwalają na dość szybkie zaliczenie wszystkich wymaganych zadań. Nie zmienia to jednak faktu, że Halo od zawsze najlepiej działało w zamkniętych poziomach ze zmyślnie skrojonymi pod kolejne potyczki arenami, które przecież i tak osadzono w całkiem rozbudowanych lokacjach. Nie inaczej jest tym razem, bo ponownie najwięcej frajdy dawały mi misje niezwiązane z otwartym światem i ciężko wzdychałem, gdy znów trafiałem na powierzchnię pierścienia Zeta Halo.

Flashbacki z Biblioteki

Zwłaszcza, że Halo Infinite pod względem projektów raczej lokacji nie powala. Pewnie, skąpane pomarańczem zachodzącego słońca krajobrazy potrafią zachwycić, a gigantyczne, podziemne instalacje Prekursorów robią niemałe wrażenie. Zresztą sama oprawa graficzna Halo Infinite prezentuje się naprawdę dobrze, choć zdecydowanie wciąż nie jest to szczyt możliwości nowych konsol. Problem w tym, że zabrakło tutaj różnorodności i absolutnie każda miejscówka wygląda niemalże tak samo jak poprzednia. Paradoksalnie, najgorzej wypadają tutaj zamknięte lokacje, stanowiące niemalże niekończące się labirynty szaro-niebieskich korytarzy niczym w niesławnej Bibliotece z Halo: Combat Evolved. Znalazło się tu miejsce dla kilku nieco ciekawszych pomysłów pokroju poligonu treningowego Wygnanych, ale to niestety tylko kropla w morzu powtarzalnych miejscówek.

Recenzja Halo Infinite (5)
Prowadzenie pojazdów wciąż wymaga nieco wprawy.

Halo Eternal?

W poruszaniu się po otwartym świecie przydatną okaże się kolejna nowość – linka z hakiem, dzięki której niczym Batman zwinnie i szybko możemy dostać się do wyżej położonych miejsc lub przyśpieszyć pokonywanie odległości. To jednak nie jedyny gadżet, w który tym razem wyposażono Master Chiefa, bo nasz zielony koleżka ma do swojej dyspozycji również pozwalające na wykonywanie błyskawicznych uników boostery, wykrywający niewidzialnych przeciwników sonar, oraz przenośną tarczę, zza której w bezpieczny sposób można prowadzić ostrzał. Co więcej, wszystko to można ulepszyć w prościutkim drzewku rozwoju za zbierane punkty ulepszeń, które twórcy rozrzucili na mapie gry.

Jeżeli jednak liczycie na to, że gadżety pokroju linki z hakiem i boosterów przybliżą rozgrywkę do tej z DOOM Eternal, to srogo się przeliczycie. To wciąż jest Halo, więc gameplay oparty jest na automatycznie regenerującej się tarczy, co premiuje raczej zachowawcze granie i chowanie się za przeszkodami w oczekiwaniu na odnowienie się osłony. Toteż choć teoretycznie można przyciągnąć się do przeciwnika i dać mu w papę lub przy pomocy uników tańczyć piruety dookoła Wygnany, grad pocisków i kolorowych laserków zmusi nas do wycofania się, o ile w ogóle zdołamy go przeżyć. A dodam, że wcale nie jest to takie proste, bo linka z hakiem ma śmiesznie mały zasięg, którego nie byłem w stanie w pełni wyczuć aż do samego końca zabawy.

Recenzja Halo Infinite (3)
Walki z bossami stanowią przyjemny przerywnik od tłuczenia standardowego mięsa armatniego.

Leży też niestety sama implementacja, bo wyposażony możemy mieć jedynie jeden gadżet na raz. Toteż nie dość, że musimy wybierać, czy akurat chcemy poszaleć na lince, czy może jednak przydałoby się skitrać za tarczą, to w dodatku przełączanie się pomiędzy gadżetami jest na tyle niewygodnie, że przez większość czasu ograniczałem się do używania najbardziej uniwersalnej linki z hakiem. Zmiana na sonar wymagałaby ode najpierw włączenia paska wyboru gadżetów, a następnie wybranie konkretnego z nich przy pomocy krzyżaka. Niby nie brzmi to tak źle, ale w ferworze walki, kiedy nie jesteś pewny, który przycisk przypisany jest do którego urządzenia, po prostu nie ma czasu na zastanawianie się, co należy w danym momencie wcisnąć. Zwłaszcza, że w rozdzielczości 4K pasek z tymi sprzętami jest na tyle mały, że czasem trudno jest rozpoznać konkretny gadżet, a co dopiero odpowiadający za niego przycisk. W efekcie, większość z nowości w arsenale Master Chiefa okazuje być równie bezużytecznymi, co wprowadzone w poprzednich dwóch odsłonach celowanie przez przyrządy celownicze i sprint.

Trudno, zazwyczaj sprawiedliwie

Gdyby Halo Infinite było łatwiejszą grą, nie byłby to aż taki problem, ale że jest to tytuł dość wymagający, to nawet chwilowe oderwanie uwagi od pola bitwy może oznaczać nagłą śmierć. Wysoki poziom trudności oznacza też, że rozgrywka w najnowszej grze 343 Industries okazuje się być diabelnie satysfakcjonującą, a szybkie wyjaśnienie grupki przeciwników potrafi wyglądać naprawdę widowiskowo i sprawić, że poczujemy się jak niemały badass. Przyznam jednak, że niekiedy dość mocno rzucałem mięsem w trakcie grania, co raczej nie zdarza mi się zbyt często. Trudno było mi bowiem nie odnieść wrażenia, że Halo Infinite bywa niekiedy nieco niesprawiedliwe, atakując gracza nagłymi skokami poziomu trudności. Widoczne było to zwłaszcza w przypadku potyczek z bossami, czyli kolejną nowością w serii. Zazwyczaj „szefowie” okazywali się strasznymi popychadłami, których rozgramiałem w kilka sekund, ale pojawiło się kilku, których męczyłem dobrych kilkanaście minut. Ba, niektórzy z nieco lepiej uzbrojonych i wyposażonych przeciwników sprawiali mi więcej kłopotów niż najlepsi, wyszkoleni w zabijaniu Spartan zabójcy Wygnanych.

Recenzja Halo Infinite (6)
Jest! Wyszedł! Wyszedł na banana!

Why are we here?

O trybie wieloosobowym krótko, bo jest to w zasadzie osobna, niewymagająca posiadania Halo Infinite produkcja. Co więcej, jest on dostępny za darmo od ponad miesiąca, więc absolutnie każdy może go bezproblemowo sprawdzić, a warto, bo to najbardziej klasyczne Halo od lat. Twórcy zdecydowali się wyrzucić większość znanych z Call of Duty mechanik, które wprowadzono w Halo 4. Oznacza to, że ponownie wszyscy gracze startują z tym samym zestawem uzbrojenia, a lepsze pukawki rozlokowano na mapach, więc gra premiuje ich znajomość. Najciekawsze są jak zwykle większe batalie na dużych mapach, w których brać udział mogą również pojazdy, ale i nie zabrakło też bardziej kameralnych, odbywających się na mniejszych mapkach trybów pokroju Capture the Flag i Slayera, a także „zabaw” w stylu Oddball. Moduł wieloosobowy ma być oczywiście ciągle rozwijany, a już teraz zapowiedziano, że niedługo trafi do niego szereg nowości. Halo Infinite zostanie w przyszłości wzbogacone również o nieobecną w momencie premiery kooperacyjną kampanię oraz tryb Forge. To dość poważny minus, a w szczególności w przypadku braku możliwości zabawy z przyjaciółmi, bo przecież przechodzenie kolejnych odsłon serii na najwyższym, legendarnym poziomie trudności wraz ze znajomymi stało się już wśród fanów marki małą tradycją.

Czy warto kupić Halo Infinite?

Halo Infinite daleko jest do perfekcji. Większość z wprowadzonych w tej odsłonie nowości jest kompletnie pomijalna, a najwięcej radości sprawiają motywy nawiązujące do pierwszych odsłon serii. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to naprawdę kapitalna i satysfakcjonująca strzelanka z fantastyczną historią i piękną oprawą audiowizualną. Mało tego, tytuł ten udowadnia, że klasyczna formuła serii, którą 343 Industries na przestrzeni ostatnich lat starało się odesłać do lamusa, po delikatnym zmodernizowaniu bezproblemowo broni się nawet dzisiaj, dwadzieścia lat po premierze oryginału. Zatem tak, Halo Infinite zdołało ponownie rozpalić moje serce miłością do Halo.

Plusy
  • Skupiająca się na Master Chiefie fabuła
  • Satysfakcjonująca rozgrywka
  • Walki z bossami
  • Powrót klasycznego trybu wieloosobowego
  • Oprawa audiowizualna
  • Linka z hakiem
  • Nieinwazyjny otwarty świat
  • Mimo zmian - klasyczne Halo
Minusy
  • Większość nowych gadżetów jest zbędna
  • Chaotyczne wprowadzenie
  • Nagłe skoki poziomu trudności
  • Powtarzalne lokacje
  • Brak kooperacji i trybu Forge
8
Ocenił Konrad Noga
Recenzja gry na Xbox Series X

Recenzja powstała na podstawie rozgrywki z konsoli Xbox Series X

Recenzje gier OpenCritic