Osiągnąłem już chyba ten wiek, w którym nęcąco zaczynają dla mnie wyglądać gry o zarządzaniu własną farmą. Kiedy bowiem po raz pierwszy zobaczyłem Farming Life, z miejsca zapragnąłem w nie zagrać. Wieś kojarzy się z prostotą życia, z codziennością pozbawioną ASAP-owych „kejsów” i „tasków”. Ot, wystarczy przecież wstać rano, nakarmić zwierzaki i popracować na polu, ciesząc się przy tym nieskażoną wielkomiejskim zgiełkiem i smrodem spalin naturą. Jak jednak udowadnia ten farmerski tycoon autorstwa lublińskiego Pyramid Games – jest to jedynie idylliczna wizja, bo w rzeczywistości praca na farmie i zarządzanie nią potrafią przyprawić o ból głowy.
Wczasy pod gruszą
Zaczynając swoją przygodę z Farming Life, jeszcze tego jednak nie wiedziałem. Ba, byłem przekonany, że moje wolne popołudnie upłynie mi zaskakująco szybko, a moja narzeczona będzie musiała odrywać mnie od komputera siłą, wrzeszcząc przy okazji coś o stygnącym obiedzie. Taką moc mają nade mną wszelakiego rodzaju tycoony, więc już z racji gatunku Farming Life zapowiadał się obiecująco, a dodatkową zachętą do grania była miła muzyka oraz zaskakująco ładna grafika w wydaniu low-poly. Z nieskrywaną radością zabrałem się zatem za poznawanie dość wyczerpującego samouczka, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że czeka mnie masa świetnej zabawy.
Koncept jest prosty – otrzymujemy w spadku farmę, która przez lata została nieco zaniedbana, więc naturalnie naszym zadaniem staje się przywrócenie jej dawnego blasku, a przy okazji zdobycie pierwszego miejsca w rankingu lokalnych farmerów. W tym celu wyznaczamy kolejne działki pod uprawę konkretnych roślin, budujemy zagrody dla różnej maści zwierząt, a także wznosimy budynki gospodarcze, w których przetworzymy owoce naszej ziemi w wysokowartościowe produkty. Należy też zadbać o zatrudnienie odpowiedniej liczby wykwalifikowanych pracowników, a w późniejszych etapach gry rozważyć udanie się do pobliskiego miasta i zakup nowego sprzętu rolniczego, który usprawni proces produkcji żywności. Przy okazji można zahaczyć o urząd miejski, by postarać się o pozwolenie na wykupienie przylegających do naszych ziem działek, tym samym zwiększając ilość miejsca na rozwój naszego rolniczego imperium.
Wsi spokojna…
Wszystko to robić możemy we własnym tempie, bo Farming Life nie daje nam żadnych nadrzędnych wytycznych. Martwić nie musimy się o żadne spłaty kredytów czy też podobnego typu fabularne zabiegi, bo fabuła gry kończy się wraz z oddaniem graczowi pełnej kontroli nad farmą pod koniec samouczka (lub wcześniej, o ile zdecydujemy się na jego pominięcie). Jedyną formą narzucanych nam przez grę zadań są opcjonalne zlecenia od okolicznej ludności, a także ogłaszane przez burmistrza konkursy. Te pierwsze pojawiają się losowo, wymagając od nas zebrania konkretnej ilości danego produktu i dostarczenie ich do zleceniodawcy. Te drugie z kolei potrafią być już nieco bardziej skomplikowane i w zasadzie można by je uznać jako swego rodzaju kampanię.
Kolejne konkursy odblokowywane są bowiem po osiągnięciu odpowiedniego poziomu rozwoju farmy (ten podnosimy przez stawianie nowych zabudowań, wykonywanie zleceń, etc.) i prowadzą nas po kolei przez kolejne mechaniki rozgrywki. Przykładowo, burmistrz starając się obniżyć stopę bezrobocia, wyznacza nagrodę za zatrudnienie konkretnej liczby nowych pracowników oraz zapewnienie im zakwaterowania. Nie jest to więc nic skomplikowanego, ale popycha rozwój naszej farmy w konkretnym kierunku, wymuszając na nas budowę odpowiedniej infrastruktury. Rozpoczęcie sezonu grillowego i zamówienie burmistrza na wędzone mięso sprawiły, że na mojej działce powstały dodatkowe zagrody dla zwierząt, ubojnia oraz wędzarnia, a do moich drzwi zapukało grono nowych pracowników, znających się na przetwórstwie oraz zwierzętach, bo większość dotychczasowej kadry najlepiej radziła sobie na roli.
Nie należy się jednak martwić o przegraną, bo jest ona zwyczajnie niemożliwa. Możemy wprawdzie nie dotrzymać narzuconego przez kontrakt terminu, ale zleceniodawca nie nakłada na nas za to żadnej kary, a w przypadku konkursów wystarczy je po prostu ponownie zaakceptować. Niemożliwym jest również zbankrutowanie – bez wymaganej ilości pieniędzy gra nie pozwoli nam na zakup nowych budynków lub maszynerii, a twórcy nie zdecydowali się na zaimplementowanie cyklicznych opłat pokroju rachunków czy nawet wypłat, bo pracowników opłacamy tutaj z góry na czas nieokreślony sumą stanowiącą równowartość worka marchwi. Toteż w przypadku pustego konta wystarczy poczekać aż nasi „niewolnicy” zapełnią spichlerz, a potem oddelegować jednego z nich w celu sprzedania zebranych plonów na lokalnym targu. Z jednej strony sprawia to, że Farming Life jest grą niezwykle relaksującą, przy której nie musimy się o nic martwić. Z drugiej jednak strony czyni ją też grą na dłuższą metę nudną, bo nie oferującą żadnego sensownego wyzwania.
…wsi niewesoła.
Najgorsze jest jednak to, że jest to najmniejszy z problemów trapiących Farming Life. Zdecydowanie dotkliwszą bolączką jest fakt, że praktycznie wszystko trzeba tutaj wykonywać manualnie, co dość szybko czyni rozgrywkę upierdliwą. Jasne, pracownicy po oddelegowaniu do pracy w konkretnym miejscu będą się nim zajmować aż do momentu, gdy każemy im przestać, ale już cała reszta wymaga naszej ingerencji. Nie można przykładowo polecić jednemu z robotników, by automatycznie kursował pomiędzy farmą a targiem, dbając tym samym o nasze profity. Nie, musimy ręcznie zaznaczyć pracownika, nakazać mu zapakowanie skrzyń z produktami do furgonetki (każdą skrzynię z osobna) i dopiero wtedy będziemy mogli wysłać go, by sprzedał towar. Podobnie ma się sprawa z mieszkającymi na farmie psem i kotem, chroniącymi nas przed złodziejami i myszami, ale wymagającymi też dbania o ich potrzeby – głód, higienę i zdrowie. Ponownie, nie można przypisać nikogo do zajmowania się nimi, więc do każdego z tych zadań z osobna należy oddelegować pracownika. Przynajmniej potrzeby siły roboczej można olać, bo nie zauważyłem, by jakkolwiek ich zmęczenie i niedożywienie wpływały na ich wydajność.
Sytuacji nie ułatwia okrutnie nieczytelny interfejs, czyniący nawet najprostszą czynność małą zagadką logiczną. Przez całą swoją przygodę z Farming Life nie byłem w stanie rozszyfrować jak skutecznie kasować zakolejkowane zadania. Logika podpowiadała, że najprościej byłoby po prostu kliknąć na ikonkę niepotrzebnego „taska” w przybocznym menu pracownika, ale twórcy takiej opcji nie uwzględnili. Ba, nawet odgadnięcie, które zadanie jest które stanowi nie lada wyzwanie, bo nie dość, że ikonki są nieopisane, to konkretne typy prac (np. praca na roli) dzielą ze sobą tę samą ikonę. Jedyną dostępną opcją było nakazywanie pracownikowi porzucenia aktualnie wykonywanego zadania tak długo, aż wyczyściliśmy cały pasek poleceń, a następnie ponownego przypisania mu ich. Było to o tyle irytujące, że najczęściej potrzebowałem tego dokonać nie ze względu na własne błędy (choć i tak się zdarzało), ale przez to, że akurat pracownik zaniechał wykonywania jakichkolwiek czynności. Ot tak, bez powodu.
Zabrakło mi więc przede wszystkim jednego sensownie ułożonego okna, w którym mógłbym zarządzać pracownikami, przy okazji będąc w stanie podejrzeć wszystkie dotyczące ich informacje. Jasne, twórcy udostępnili nam podmenu z listą zatrudnionych, która pozwala na sprawdzenie czym się zajmują oraz na szybkie przeniesienie się do nich, ale poza tym nie służy ona absolutnie niczemu. Obecnie pracownikami zarządza się poprzez kliknięcie na jednego z nich i wybranie interesującej nas opcji z kołowego menu. Sprawdza się to w miarę znośnie w przypadku małej farmy zatrudniającej garstkę ludzi, ale już gdy po mapie krząta się kilkudziesięciu podobnie wyglądających rolników, robi się niewesoło. Zabolało mnie to najmocniej, kiedy w wyniku błędu jeden z moich pracowników zabunkrował się wraz z gęsią w ubojni, skąd nie byłem w stanie go w żaden sposób wywabić. Nie mogłem go zwolnić, bo musiałbym najpierw na nim kliknąć, a on uniemożliwił mi ukrywając się w budynku, a i samej ubojni gra nie pozwalała mi zburzyć, informując mnie, że w środku ktoś się znajduje. Zostałem zatem zmuszony do wzniesienia nowej rzeźni i pogodzenia się z faktem, że gdzieś w środku mojego rolniczego imperium znajduje się nieposłuszna mi enklawa chłopa i gęsi.
Czy warto kupić Farming Life?
Wic polega więc na tym, by tak poprzydzielać pracownikom wytyczne, by musieć jak najmniej czasu spędzać na zarządzaniu nimi – jedno zadanie, jeden pracownik. Wówczas rozgrywa jest w stanie dać nieco radości. Sprzedaż elegancko uwędzonych wędlin i świeżutkich chlebów lub wyrobów cukierniczych za pokaźną sumkę sprawia sporo satysfakcji, a przyjemny styl graficzny i nieśpieszne tempo potrafią zrelaksować. Po przyzwyczajaniu się do tragicznego interfejsu i ciągłej konieczności manualnego wydawania poleceń, Farming Life potrafi więc wciągnąć, ale czy warto z tego powodu męczyć się ze wszystkimi jego bolączkami? Cytując klasyka: no tak średnio bym powiedział, tak średnio.