Recenzja Far Cry 6. Niekończąca się rewolucja…

Far Cry 6 Recenzja

Far Cry potrzebuje zmian. Trudno jest nie zauważyć, że Ubisoft od 2012 roku raz za razem serwuje nam niemalże tę samą grę, tyle że z nowym miejscem akcji i kilkoma mającymi odświeżyć skostniałą formułę mechanikami. Pierwsze zapowiedzi Far Cry 6 pozwalały sądzić, że to właśnie szósta odsłona nareszcie coś w tej kwestii zmieni. Bujna wyobraźnia graczy na widok odwracających uwagę wrogów jamników-inwalidów oraz fantazyjnych broni pokroju odgrywającej „Macarenę”, morderczej wyrzutni płyt winylowych zadziałała niezwykle szybko, tworząc niesamowitą wizję produkcji zdecydowanie bliższej Just Cause niż klasycznym odsłonom serii. Tymczasem Far Cry 6 to po prostu kolejny Far Cry…

Niezmienny od lat

Można by wręcz pomyśleć, że Ubisoft zatrzymał się w rozwoju gdzieś w okolicach Far Cry 3, bo to naprawdę jest dokładnie ta sama gra. Nienawidzę siebie za użycie tego porównania, bo przewija się ono w każdej recenzji każdej wydanej od 2012 roku odsłony, ale prawda jest niestety taka, że jeżeli graliście od tamtej pory w choćby jednego Far Cry’a, graliście w nie wszystkie. Po raz kolejny trafiamy więc do jakiegoś zapomnianego przez Boga miejsca, w którym władzę sprawuje psychopatyczny, acz charyzmatyczny tyran, wyzyskujący i terroryzujący lokalną ludność, z której wyrasta w końcu grupka rebeliantów odważnie przeciwstawiających się tyranii. Z naszą pomocą, oczywiście. Znów wyzwalać będziemy posterunki, mozolnie torując sobie drogę do kolejnych wysoko postawionych pomocników złego tyrana, by w finale dorwać również jego samego.

Recenzja Far Cry 6
Wprawdzie nie płynę wyzwolić posterunku, ale niszczenie baterii przeciwlotniczej wygląda bardzo podobnie.

Ale czy czyni to Far Cry 6 złą grą? No nie, bo wchodząc do tej rzeki po raz pierwszy, będziecie się naprawdę kapitalnie bawić. Chyba żadna inna seria nie pozwoli wam się poczuć niczym walczący o życie swoich rodaków partyzant, co właśnie Far Cry i stwierdzenie to jest wciąż prawdziwe w przypadku szóstki. Ba, śmiem twierdzić, że nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Far Cry 6 zabiera nas bowiem do Yary, fikcyjnego południowoamerykańskiego państewka wzorowanego na Kubie, które jest istnym rajem dla aspirujących partyzantów przede wszystkim za sprawą pozostałości po nieudanej rewolucji sprzed pięćdziesięciu lat. Cała wyspa poprzecinana jest wykorzystywanymi przez jej członków ukrytymi ścieżkami, a liczne lasy oraz wzniesienia służą nie tylko za świetne kryjówki, ale także za kapitalne miejsca zasadzek.

Yo soy guerrillero

Lwią część rozgrywki spędziłem siedząc gdzieś na lesistym pagórku i siejąc popłoch w szeregach wroga przy pomocy swojego nieodżałowanego karabinu snajperskiego z tłumikiem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by przypuścić otwarty atak na przeciwnika, bo pod względem liczby oraz różnorodności dostępnych pukawek Far Cry 6 nie zawodzi. W walce wykorzystać możemy zatem nie tylko broń dalekiego zasięgu, ale także wszelakiego rodzaju karabiny szturmowe, pistolety maszynowe, wyrzutnie rakiet, a nawet, czym między innymi reklamowano tę odsłonę serii, niezwykle kreatywne samoróbki pokroju wspomnianego wcześniej miotacza płyt winylowych, wyrzutni petard czy też innych tego typu wynalazków. Nie można również zapomnieć o ukrytej w naszym plecaku wyrzutni samonaprowadzających się rakiet, którą dość szybko pokochałem pomimo swojego początkowego sceptycyzmu. To diabelnie przydatna i śmiercionośna broń, której na szczęście nie możemy nadużywać ze względu ograniczający nas cooldown.

Recenzja Far Cry 6 4
Mój dom, moje pole walki.

Każdy znajdzie zatem coś dla siebie, tworząc tym samym swój unikalny sposób na radzenie sobie z yarańskimi soldados, choć trzeba mieć na względzie fakt, iż Far Cry 6 dość wyraźnie premiuje ciche eliminowanie przeciwników. Lokalni żołnierze nie są bowiem bezmózgimi trepami i dość szybko potrafią zmusić nas do salwowania się ucieczką, zwłaszcza kiedy na polu walki pojawią się lepiej opancerzone i dzierżące rakietnice lub miotacze ognia jednostki. Zaalarmowani wrogowie nie będą też zbyt długo zwlekali z wezwaniem posiłków, które chętnie wspomogą swoich compadres wyposażonymi w CKM-y terenówkami, czołgami, a nawet śmigłowcami i samolotami bojowymi. Sprawia to, że walka jest tutaj niezwykle dynamiczna, przypominając niekiedy wojnę podjazdową. Bez przerwy musimy pozostawać w ruchu, bo przeciwnicy chętnie posyłać będą w naszą stronę granaty, a część z nich podejmować będzie również próby oflankowania naszej pozycji. Sprawia to też jednak, że decydowanie się na otwarty atak zdecydowanie utrudnia i wydłuża kolejne starcia, co skutecznie zniechęcało mnie do bardziej szalonej rozgrywki.

Dyktatorska lekcja

Jakkolwiek jednak nie zdecydowalibyśmy się prowadzić naszą partyzancką działalność, cel zawsze będzie ten sam – wyzwolenie Yary spod rządów despotycznego Antona Castillo, zmuszającego biednych mieszkańców kraju do produkcji tytoniu Viviro, mającego mieć ponoć fantastyczne właściwości lecznicze. I niestety postać okrutnego dyktatora jest w moim odczuciu najsłabszą kreacją głównego złego w serii, stanowiąc raczej dość klasyczną wizję tego typu postaci. To nie szalony Vaas, ekscentryczny Pagan Min, czy nawet nawiedzony Joseph Seed, a raczej zwyczajny latynoski tyran jakiego bez trudu możecie sobie wyobrazić – mundur, cygaro, przeświadczenie o własnej wyższości i kompletne zobojętnienie na ludzką krzywdę. W zasadzie trudno jest go tak naprawdę nienawidzić, bo twarzą twarz stajemy z nim zaledwie trzykrotnie. Jego historię oraz charakter poznajemy właściwie wyłącznie poprzez przerywniki filmowe, ukazujące jego reakcje na co bardziej znaczące zwycięstwa partyzantów z Libertad.

Recenzja Far Cry 6 8
W postać Antona Castillo wcielił się Giancarlo Esposito.

Ciekawym pomysłem jest wprawdzie towarzyszący mu przez cały czas syn Diego, który dość niechętnie pobiera nauki swojego ojca, ale ponownie przez większość czasu obserwujemy relację tylko tej dwójki, więc bohater ten nie jest w stanie rozwinąć drzemiącego w nim potencjału. Straszna szkoda, bo mogła to być jedna z najbardziej interesujących historii w całej serii, a w efekcie jest wręcz odwrotnie i fabuła Far Cry 6 okazuje się być dość miałką. To bardzo prosta historia o walce z reżimem, w której brak niestety drugiego dna, więc ani przez chwilę nie będziecie się zastanawiać, czy to co robicie jest dobre. Wprawdzie twórcy starali się od czasu do czasu poruszyć temat nigdy nieskładających broni partyzantów i rewolucji zjadających własne dzieci, ale zrobili to na tyle nieśmiało, że wystarczy kichnąć, by stracić cały wątek.

Dzieci rewolucji

Zdecydowanie lepiej prezentują się na szczęście pozostałe wątki, jak chociażby dość interesujące zestawienie dopiero zaczynających swoją walkę z opresją dzieciaków z gangu La Moral z dużo bardziej powściągliwymi weteranami rewolucji z 1967 roku. Z kolei pewien raperski duet rzuci nam nieco światła na sytuacje osób transseksualnych na Yarze. Zabraknąć nie mogło oczywiście bardziej klasycznych partyzantów czy też postaci rewolucyjnego mentora, przywodzącego na myśl połączenie Sully’ego z Uncharted i pijanego wujka Staszka. Niezwykle cieszy mnie natomiast fakt, że Ubisoft zdecydował się po raz kolejny dać nam bohatera z krwi i kości, rezygnując tym z bezimiennego awatara bez twarzy, którego zaserwowano nam w Far Cry 5. Pozostawiono natomiast możliwość wyboru płci kierowanej przez gracza postaci, ale nie ma to żadnego wpływu na rozwój fabuły i charakter. Dani Rojas w obu wersjach pozostaje tak samo charyzmatyczna, bawiąc swoim nieco zawadiackim, ale mimo wszystko empatycznym usposobieniem. Szkoda jedynie, że jej (grałem kobietą) oparta na pomszczeniu zamordowanych przyjaciół motywacja została tak słabo napisana i pośpiesznie wciśnięta w pierwsze kilka minut gry, przez co nie jesteśmy w stanie do końca się z nią utożsamić, bo najzwyczajniej w świecie tych ludzi nie znaliśmy.

Recenzja Far Cry 6 5
Sytuacja już jest niewesoła, a będzie jeszcze gorzej.

¡Larga vida a la revolución!

O tym, że Far Cry potrzebuje zmian dobitnie świadczy struktura samej kampanii. Twórcy nie potrafili niestety wykorzystać olbrzymiego potencjału fabularnego i imponującej liczby różnorodnych mechanik do wykreowania zestawu ciekawych scenariuszy, które wykraczałyby poza schemat „pojedź-zabij/zniszcz-ucieknij”. Dość często nabijałem się, że jest to seria gier o przejmowaniu posterunków, ale grając w Far Cry 6 miałem wrażenie, że praktycznie każda kolejna akcja sprowadzała się do przejęcia wojskowego posterunku lub bazy, co w połączeniu z premiowaniem przez twórców cichej likwidacji przeciwników i braku jakiejkolwiek większej motywacji pchającej mnie do osiągnięcia celu sprawiało, że dość często zaczynałem ziewać. Zbawieniem okazywały się pełne epickich pościgów i batalii misje związane z ukatrupieniem któregoś z wysokiej rangi oficerów Castillo, a i sporadycznie pojawiające się okazje do poimprezowania z resztą partyzantów witałem  z otwartymi ramionami.

Na szczęście Far Cry 6 ma też do zaoferowania masę zadań pobocznych, które skutecznie rozbijają monotonię głównego wątku, bo są w moim odczuciu najlepszymi z całej serii. Nie zabrakło oczywiście standardowych zapychaczy pokroju wyzwalania punktów kontrolnych i posterunków, wysadzania działek przeciwlotniczych oraz konwojów, czy wyścigów, ale poza nimi dostajemy też masę kapitalnych zadań fabularnych. W trakcie zabawy niejednokrotnie skontaktują się z nami drugoplanowi bohaterowie, którzy poproszą nas o pomoc w jakimś konkretnym problemie, otwierając przed nami dodatkowy wątek z początkiem, rozwinięciem i końcem. Ot, chociażby pomożemy jednej z legend rewolucji z ’67 roku w naprawieniu błędów przeszłości, a i zdarzy nam się też spalić dowody na powiązania pewnej medialnej drag queen z partyzancką siatką szpiegowską, raz na dobre przeciągając ją na naszą stronę. Część z zadań wynagrodzi nas możliwością przyzwania jednego z kilku dostępnych w grze zwierzęcych pomocników – krokodyla Guapo, jamnika Chorizo, koguta Chicarron, czy powracającego z piątki psa Boomera, tutaj przechrzczonego na Boom-Boom.

Recenzja Far Cry 6 6
Cisza przed burzą.

Niezwykle pozytywnym zaskoczeniem okazały się dla mnie także wyprawy po skarb, które momentami sprawiają wrażenie bycia żywcem wyrwanymi z Tomb Raidera, bo wiążą się one z stosunkowo prostymi zagadkami środowiskowymi do rozwiązania – znalezienia klucza do zamkniętej przybudówki, odszukania ukrytego przejścia w nawiedzonym zamku, czy w końcu pełnego rozpadlin kompleksu jaskiń, na którego końcu znajdziemy olbrzymi ołtarz prastarego bóstwa. W centrum dowodzenia każdego z rebelianckich ugrupowań znajdziemy też specjalną tablicę, pozwalającą na wysyłanie członków Libertad na misje, na których przebieg wpływać dokonując wyborów niczym w paragrafówce. Nie zabrakło również misji skrojonych z myślą o kooperacji, choć przecież cały główny wątek Far Cry 6 możemy przejść w towarzystwie  drugiego gracza. A jeśli nadal wam mało, to możecie pójść popolować na krokodyle, powędkować lub zrelaksować się przy partyjce domino, ewentualnie wziąć udział w walce kogutów.

Yara dla zmotoryzowanych

Na kolejne rzeczy do roboty będziecie natykać się mimowolnie po prostu zwiedzając Yarę, do czego skutecznie zachęcie absolutnie fantastyczne, składające się z latynoskich kawałków audycje w samochodowym radio. Usłyszeć można zarówno klasyczne utwory z dawnych lat, jak i nowsze popowe aranżacje pokroju „Havany” Camili Cabello czy też „Livin’ La Vida Loca” Ricky’ego Martina. Buduje to naprawdę niesamowity klimat, zwłaszcza kiedy za maską przewija się skąpane pomarańcza zachodzącego słońca skaliste wybrzeże, płynnie przechodzące w zdającą się mienić czerwienią dżunglę. Żal więc, że nie ma możliwości, by kawałków tych posłuchać poza samochodem. Teoretycznie nic nie stoi bowiem na przeszkodzie, by Dani odpaliła jakiś szlagier ze swojego raczej bezużytecznego w obecnej formie smartfona, by uprzyjemnić sobie pieszą wędrówkę czy też jazdę konno. Zwłaszcza, że w pewne miejsce samochodem nie zajedziemy.

Recenzja Far Cry 6 3
Kaszlak Dani z miejsca trafił do panteonu moich ulubionych samochodów z gier.

Za radiem zatęskniłem najmocniej pod koniec gry, kiedy to wyczyszczenie mapy z dział przeciwlotniczych i odblokowanie licznych kryjówek pozwoliło mi na dokonywanie desantów powietrznych, więc w większość miejsc docierałem przy pomocy wingsuita i spadochronu, które uczyniły jakąkolwiek inną formę transportu absolutnie zbędą. Gryzie się to niejako z pomysłem wyposażenia Dani w jej własny samochód (w całej grze odblokować można cztery tego typu pojazdy), który możemy w  każdej chwili przywołać, o ile znajdujemy się w pobliżu głównej drogi, do której może zostać dowieziony. W teorii ma on być naszym oczkiem w głowie, który będziemy rozwijać, montując w nim tarany i dodatkowe elementy uzbrojenia, malując wedle uznania i ozdabiając tapicerkę uroczymi figurkami. W praktyce jednak kompletnie przestałem na ten element zwracać uwagę, kiedy tylko na moim wyposażeniu znalazł się wspomniany wingsuit.

Narzędzia rewolucji

Ulepszyć można jednak nie tylko samochód, bo hasło „Zrób-To-Sam” stało się niejako motywem przewodnim Far Cry 6. Każdą z dostępnych w grze broni możemy spersonalizować, wymieniając celowniki, lufy czy nawet typy amunicji, by dysponować uzbrojeniem jak najbardziej adekwatnym do sytuacji, w której właśnie się znajdujemy. By jednak odblokować kolejne dodatki do naszych pukawek, najpierw będziemy musieli pozyskać odpowiednią ilość komponentów. Na szczęście jest to jedyna forma kraftingu, której w Far Cry 6 uświadczycie, bo twórcy nareszcie zlitowali się nad nami i usunęli z gry konieczność wytwarzania ulepszeń i różnego rodzaju strzykawek. Ba, nawet leki odnawiają się teraz z upływem czasu, więc możecie zapomnieć o zrywaniu roślinek o odpowiednim kolorze. Wprawdzie można narzekać na wykastrowanie gry o elementy surwiwalowe, ale od zawsze był to najbardziej upierdliwa mechanika serii.

Recenzja Far Cry 6 2
Wbrew pozorom, nie jest to zebra.

To jednak nie koniec zmian, bo pozbyto się także drzewka rozwoju w jakiejkolwiek formie. Zdobywane poziomy doświadczenia wpływają tylko i wyłącznie na sprzęt dostępny u handlarzy. To właśnie elementy garderoby wpływają na posiadane przez Dani zdolności. Najbardziej oczywistym przykładem jest zwiększający odporność na pociski hełm, ale część z dostępnych ubrań daje naprawdę sensowne bonusy, niekiedy okupując to jednak realizmem tudzież powagą wyglądu głównej bohaterki, bo o ile oznaczające wszystkich okolicznych wrogów po dokonaniu egzekucji, cybernetyczne oko z Blood Dragona jeszcze wygląda w miarę sensownie, o tyle zmniejszająca obrażenia od wszystkiego, plastikowa głowa krokodyla uniemożliwia branie jakiejkolwiek sytuacji na poważnie. Na szczęście twórcy dorzucili do gry opcję transmogifikacji, czyli nałożenia wizualnej nakładki na faktycznie wyposażone szkaradztwo, więc dobre bonusy nie przekreślają naszych szans na wyglądanie „cool”.

Rewolucja od kuchni

Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że Far Cry 6 nie był tworzony z myślą o nowej generacji konsol, co przejawia się w drobnych elementach gry – część przerywników filmowych odtwarza się w zaledwie 30FPS, pakiet tekstur HD należy pobrać osobno, a w całej grze zabrakło nie tylko raytracingu, ale w ogóle jakichkolwiek odbić. Wygląda to tak jakby wersja na Xboksa Series X została wykonana na ostatnią chwilę. Toteż wysokiej rozdzielczości tekstury, płynna animacja i arcypiękne panoramy sprawiają, że Far Cry 6 prezentuje się świetnie, ale nie odstaje poziomem od tego, do czego przyzwyczaiła nas piątka

Recenzja Far Cry 6 7
Czy już obwiniono za to Trzaskowskiego?

Na uwagę i głośne przyklaśnięcie zasługuje natomiast kwestia dostępności gry, bo Ubisoft stanął na wysokości zadania i zadbał o to, by w Far Cry 6 komfortowo mogła zagrać jak największa liczba graczy. Dostosować można kolor każdego z elementów interfejsu i nie tylko, bo tyczy się to również chociażby laserów karabinów snajperskich, a dostrzeżenie przeciwników i konturów wspomoże natomiast włączenie odcinających ich od otoczenia konturów. Poza tym menu oferuje też wyczytującego zaznaczoną opcję narratora, a w zakładce sterowania można zmienić przeznaczenie każdego przycisku na padzie. Nie są to wprawdzie ułatwienia dostępności pozwalające ukończyć grę „na słuch” niczym The Last of Us: Part II, ale wciąż jest to zdecydowanie więcej opcji personalizacji niż oferuje to większość z ukazujących się obecnie tytułów.

Czy warto kupić Far Cry 6?

Far Cry 6 nie okazał się jakże potrzebną serii rewolucją. To kolejna wykonana jak spod sztancy jej odsłona, która nie zmienia praktycznie nic w utartej formule. Fakt, bawiłem się naprawdę nieźle, rozbijając się klasycznym samochodem po yarańskim wybrzeżu i w rytmie latynoskiej muzyki prowadząc dziką partyzantkę z zapewniającej mi schronienie dżungli. Polubiłem bohaterów tej historii nawet mimo tego, że ona sama pozostawiała sporo do życzenia. Problem w tym, że po ujrzeniu napisów końcowych wcale nie fantazjowałem, gdzie twórcy zabiorą mnie w kolejnej odsłonie. Wręcz przeciwnie, miałem olbrzymią nadzieję, że był to już ostatni trapiący świat dyktator i nadeszła w końcu chwila, kiedy będę mógł raz na zawsze złożyć broń.

Plusy
  • To wciąż świetny symulator partyzanta
  • Różnorodność mechanik
  • Masa rzeczy do roboty
  • Fenomenalny klimat
  • Możliwość personalizacji broni i pojazdów
  • Przepiękne panoramy
  • Muzyka
  • Ułatwienia dostępności
Minusy
  • To wciąż ta sama gra od 2012 roku
  • Powtarzalne i schematyczne misje
  • Zmarnowany potencjał fabularny
  • Nadmierne premiowanie jednego stylu gry
  • Wersja na XSX sprawia wrażenie potraktowanej po macoszemu
7
Ocenił Konrad Noga
Recenzja gry na Xbox Series X

Recenzja powstała na podstawie rozgrywki z konsoli Xbox Series X

Recenzje gier OpenCritic