Recenzja Electro Ride: The Neon Racing. Polska Rzeczpospolita Neonowa

Recenzja Electro Ride

Gdyby nie te kapitalistyczne świnie i marionetki zgniłego Zachodu, nigdy nie obalono by komunizmu, a świat triumfowałby teraz na zwłokach Wall Street. Dzięki możliwości bezproblemowego i darmowego czerpania z osiągnięć wszystkich ludzi światowa myśl techniczna wystrzeliłaby do przodu w sposób dla nas wręcz niewyobrażalny. Zamiast disco polo słuchalibyśmy wszyscy synthwave’u, a wieczory umilali sobie, biorąc udział w międzynarodowych wyścigach za sterami swojego fantastycznie zaprojektowanego i oblepionego neonami Poloneza. Electro Ride: The Neon Racing to gra wyścigowa, pokazująca jak pięknym miejscem mogła być Polska Rzeczpospolita Neonowa.

Recenzja Electro Ride

Już przy pierwszym rzucie oka zauważyć można jej nieposkromione piękno. Wszechobecne odcienie fioletu wzbogacane są tylko kolorowymi neonami. Brak tu niepotrzebnego skomplikowania i krzykliwych wzorów. Piękno Electro Ride tkwi w prostocie, choć chwilami wydawać się może, że przedłużenie ustroju komunistycznego wpłynęło na zanik indywidualności poszczególnych państw i choć w trakcie swojej wyścigowej kariery odwiedzimy nie tylko Warszawę, ale i Pragę, Warnę, Berlin Wschodni oraz, co najważniejsze, Moskwę – różnice między nimi są raczej minimalne. I wcale nie jest to złe przeczucie, komunizm wymaga przecież unifikacji. Po co komu własna tożsamość? Amerykański szpieg powiedziałby pewnie, że tylko sunąc moskiewskimi ulicami zobaczyć można cokolwiek bardziej interesującego. Nie byłby jednak do końca w błędzie, bowiem w trakcie walki o zwycięstwo właśnie tam, nasze komunistyczne serca pokrzepiać będzie widok Cerkwi Wasyla Błogosławionego, patrzącej na nas z serca Placu Czerwonego.

Równie nieskomplikowana jest mechanika Electro Ride. U podstaw jest to mocno zręcznościowa ścigałka, w której w trybie kariery piąć będziemy się w górę tabeli, wygrywając mistrzostwa w kolejnych miastach, by na końcu stanąć na moskiewskim podium. Swoją przygodę rozpoczynamy w klasycznym i jakże perfekcyjnym Fiacie 126p, zwanym potocznie „Maluchem”. To jednak nie jedyny ludowy supersamochód, którym przyjdzie nam się ścigać. Po każdych wygranych zawodach w ramach nagrody wybierzemy jedno z pięciu, pachnących jeszcze fabryką samochodów, pochodzących z kraju, w którym dane mistrzostwa miały miejsce. Pośmigać można więc za kierownicą nieśmiertelnego Żuka, Skody Favority, Łady Samary i wielu innych kultowych, komunistycznych pojazdów w ich neonowych wersjach. Niestety, jako, że Electro Ride: The Neon Racing wydane stworzone zostało w czasach obrzydliwej pogoni za pieniądzem, w grze zabrakło licencjonowanych marek, ale kształt każdego samochodu jest wystarczający, by odgadnąć o jakiego producenta chodziło. 

Recenzja Electro Ride 2

Rozgrywka w Electro Ride jest dość prosta i pozbawiona niepotrzebnych udziwnień. W trakcie kariery weźmiemy udział w zaledwie trzech dyscyplinach – standardowym wyścigu, próbie czasowej oraz eliminacjach, w trakcie których z po każdym okrążeniu z zabawy odpada najwolniejszy uczestnik. Docieramy w tym miejscu do momentu, w którym piękna fasady wspaniałej Polskiej Rzeczpospolitej Neonowej zaczyna się sypać, bo proste i mało różnorodne lokacje w połączeniu z niezbyt interesującymi mechanicznie typami wyścigów sprawiają, że każdy kolejny przejazd zaczyna wyglądać niemalże identycznie. Nie pomaga też fakt, że twórcy postanowili, iż liczba okrążeń powinna zacząć dość szybko rosnąć. Rozumiem, że miało to na celu wydłużenie krótkiej, bo składającej się z zaledwie 15 wyścigów kariery, ale w konsekwencji jej druga połowa przypomina swego rodzaju „wytrzymałościówki”, bowiem zaliczenie jednej konkurencji potrafi zająć nawet 20 minut.

Dorzućcie do tego jeszcze absolutnie fatalny model jazdy, a otrzymacie przepis na małą katastrofę. W Electro Ride jeździ się po prostu źle. W zasadzie w tytule tym walczy się nie z innymi kierowcami, a z własnym samochodem. Do samego końca nie byłem w stanie okiełznać żadnego z posiadanych pojazdów i to nawet pomimo, że różnice pomiędzy nimi były wyraźnie odczuwalne. Zawsze jednak próba skręcania kończyła się albo wjechaniem w barierki i odbiciem się od nich niczym piłeczka pingpongowa, albo bączkiem i straceniem pozycji. Na średnim poziomie trudności nie byłem w stanie wygrać pierwszego wyścigu, a po przełączeniu na łatwy, nadal miewałem z tym trudności ze względu na nieprzewidywalność kierowanego auta. Bywało, że przegrywałem, bo akurat tuż przed samą metą wpadłem w poślizg i już nie doścignąłem wymijających mnie oponentów, choć AI w takich sytuacji daje ostro po hamulcach, by pozwolić nam na ich dogonienie.

Recenzja Electro Ride 3

Szkoda, bo sam pomysł na rozgrywkę jest całkiem interesujący. Na trasach co jakiś czas znajdują się specjalne ikonki, zmieniające kolor naszego (lub konkurencyjnego, o ile oponent najedzie na wspomnianą ikonę) samochodu. Nie jest to jednak wyłącznie zmiana kosmetyczna, bo od barwy neonu uzależnione jest to, na który z widocznych na jezdni kolorowych pasków powinniśmy najechać w celu otrzymania przyśpieszenia. Może nie wnosi to do Electro Ride warstwy taktycznej, bo wcale nie jest to aż tak ważne, ale zmusza to gracza do obrania konkretnej linii jazdy, jeżeli chce zwiększyć swoje szanse. Szkoda tylko, że jadąc z aktywnym przyśpieszeniem, próba jakiegokolwiek skrętu zawsze kończy się wpadnięciem w poślizg. To właśnie ta upierdliwość modelu jazdy zabiła we mnie jakąkolwiek radość z gry, więc możliwość wzięcia udziału w pojedynczym wyścigu poza karierą lub zaproszenia kogoś do wspólnej rozgrywki na podzielonym ekranie (oj, bym musiał kogoś nie lubić) nie jawiły mi się nazbyt atrakcyjnie. Zwłaszcza, że to po prostu więcej tego samego.

Podobnie jak w przypadku większości gier na Switcha, które przyszło mi recenzować (choćby House Flipper), również Electro Ride ucierpiał po przeniesieniu go na konsolę Nintendo. Wizualnie może wiele się nie zmieniło, bo i czego zmieniać nie ma. Sama gra wciąż prezentuje się bardzo ładnie dzięki specyficznemu stylowi graficznemu, ale w oczy ostro kłuje tragiczny wręcz pop-up. Elementy otoczenia dosłownie materializują się znikąd, a większe budynki potrafią pojawiać się na ekranie stopniowo, niczym za pociągnięciem niewidzialnego pędzla. Szczytem była wspomniana wcześniej Cerkiew Wasyla Błogosławionego, która również wyskakuje na nas nagle spod peleryny-niewidki, co przy jej rozmiarach wygląda wręcz komicznie. Gra nie działa też niestety najlepiej. Wprawdzie przy próbach czasowych lub wyścigach z jednym oponentem Electro Ride jest w stanie utrzymać stabilne 30 klatek, lecz kiedy tylko podejmiemy się konkurencji z większą liczbą przeciwników, zaczyna się srogie chrupanie.

Recenzja Electro Ride 4

Miałem naprawdę spore oczekiwania względem Electro Ride: The Neon Racing i z marszu rzuciłem się na niego, gdy tylko pojawiła się okazja, by tytuł ten zrecenzować. Przyciągała mnie przede wszystkim świetna i unikalna stylistyka. Przypominające „Tron” wizualia w połączeniu z oldskulowymi samochodami, bliskimi sercu każdego Polaka. I faktycznie na tym polu Electro Ride dostarcza w stu procentach. Co mi jednak po fajnej graficzce i autach, skoro leży najbardziej podstawowa dla gry wyścigowej mechanika. W Electro Ride: The Neon Racing jeździ się po prostu źle i nie da się tego przypudrować nawet najbardziej wystrzałową stylistyką.

Plusy
  • Kapitalna stylistyka
  • Soundtrack
  • Klasyczne, sowieckie automobile!
Minusy
  • Fatalny model jazdy
  • Wizualnie nierozróżnialne lokacje
  • Dwudziestominutowe wyścigi
  • Strona techniczna wersji na Switcha
4
Ocenił Konrad Noga
Nintendo Switch

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli Nintendo Switch

Recenzje gier OpenCritic