Recenzja Chronos: Before the Ashes. Soulslike dla początkujących

Recenzja Chronos: Before The Ashes

Chronosie, gdzieś Ty był, kiedy Dark Souls zamiatało mną podłogę? Gdyby tytuł ten ukazał się zaledwie kilka lat wcześniej, oszczędziłby mi masy bólu i wodospadów łez. Nie ma bowiem lepszego sposobu, by rozpocząć swoją przygodę z gatunkiem soulslike niż właśnie poprzez Chronos: Before the Ashes autorstwa Gunfire Games. Jest to o tyle zaskakujące, że przecież pierwotnie tytuł ten ukazał się w 2016 roku na gogle wirtualnej rzeczywistości, więc twórcy zmuszeni byli odpowiednio przeprojektować jej niektóre aspekty. Efekt końcowy jest jednak na tyle dobry, że w życiu nie pomyślałbym, że Chronos kiedykolwiek był produkcją VR.

Recenzja: Chronos: Before The Ashes (3)

Gra opowiada o tytułowym Chronosie (bądź też pani Chronos, płeć bohatera pozostaje w gestii gracza), który zostaje wysłany przez swoje plemię w świat z misją pokonania Smoka i w konsekwencji uratowania już i tak zdewastowanego świata przed kompletnym zniszczeniem. Fabuła pozornie nie jest nazbyt odkrywcza, a uczucie to wzmaga niewielka liczba dialogów. Prosta linia fabularna nie oznacza jednak, że świat przedstawiony nie jest w najmniejszym stopniu ciekawy. W trakcie swojej tułaczki Chronos odwiedza różnorakie wymiary – na zdewastowanej Ziemi z połowy lat sześćdziesiątych poczynając, na zawieszonych w przestrzeni labiryntach i przypominających gwiezdnowojenne Kashyyyk wioskach wybudowanych w koronach drzew kończąc. Zwiedzając każdą z krain co rusz natrafiamy na notatki i księgi, przybliżające nam historię zamieszkujących owe dziwaczne światy ras. Choć więc brak tu narracji środowiskowej, świat Chronosa jest naprawdę ciekawym miejscem.

Fanów wydanego w zeszłym roku Remnant: From the Ashes ucieszy natomiast fakt, że oba tytuły dzielą ten sam świat. Chronos: Before the Ashes reklamowany jest bowiem jako prequel Remnanta, co jest o tyle zabawne, że przecież VR-owa wersja gry ukazała się dobrych parę lat przed nim. Analogie nie kończą się jednak na dzielonym uniwersum, bo na pierwszy rzut oka widać choćby podobny styl graficzny (zwłaszcza w projekcie przeciwników), a i u podstaw samej rozgrywki leżą te same pomysły. Również Chronos należy, jak już wcześniej wspominałem, do gatunku soulslike, co oznacza mniej więcej tyle, że zginąć tu łatwo, a każda śmierć oznacza powrót do ostatnio aktywowanego punktu kontrolnego i zmartwychwstanie wszystkich pokonanych przeciwników.

Recenzja: Chronos: Before The Ashes (3)

Wprawdzie gier tego typu mamy już zatrzęsienie, ale tym, co wyróżnia Chronosa spośród całej tej „hardkorowej” hałastry, jest jego przystępność. Toteż właśnie z tego powodu śmiem twierdzić, że Chronos: Before the Ashes to bezapelacyjnie najlepszy sposób na wejście do gatunku soulslike. Gra jest zdecydowanie łatwiejsza od pozostałych produkcji, drepczących gęsiego ścieżką wydeptaną przez Dark Souls, co jednak nie oznacza, że jest banalnie prosta. Wciąż należy mieć się tu na baczności, bo o śmierć jest stosunkowo łatwo, ale gra pozostawia dość spory margines błędu. Zawsze można też po prostu wybrać wyższy (lub niższy) poziom trudności, co powinno zaspokoić potrzeby co bardziej wymagających graczy.

Nic poradzić nie można natomiast na dość podstawowy system walki i rozwoju. Przede wszystkim nie mamy tu większego wpływu na klasę postaci, którą gramy, bo ograniczeni jesteśmy do klasycznego wojownika z mieczykiem. Jedyną opcją personalizacji naszego doświadczenia jest wybór między orężem wymagającym zręczności a bronią zyskującą w rękach zręcznego wojaka. Zręczność i siła to z resztą dwie z zaledwie czterech statystyk, między którymi przyjdzie nam rozdysponować zdobywane co poziom punkty. Ta „statystyczna” ubogość czyni niestety rozwój bohatera bezmózgim, bo wszystko sprowadza się do zwiększania jego witalności i jednego z dwóch wspomnianych wyżej atrybutów.

Recenzja: Chronos: Before The Ashes (3)
Czcionka w znajdowanych tekstach często nie należy do najczytelniejszych…

Zdecydowanie ciekawiej robi się natomiast wtedy, kiedy już trochę poginiemy. Chronos: Before the Ashes oferuje bowiem bardzo unikatową mechanikę starzenia się naszego bohatera. Gra już na samym początku zaznacza, że po każdej śmierci protagonista będzie musiał odczekać rok zanim będzie mógł kontynuować swoją misję. Toteż choć gracza od śmierci do zmartwychwstania dzielą sekundy, Chronos za każdym razem powraca jako odrobinę starszy. Nie jest to jednak zabieg czysto estetyczny, ograniczający się do rosnącej brody lub siwiejących włosów – starzenie się ma bezpośredni wpływ na rozgrywkę. Wraz z upływem lat, ciało bohatera przestaje być tak wydolne jak za młodu, więc zwiększenie siły lub zręczności wymaga większej liczby punktów. Warto więc wówczas zainwestować je w tzw. siłę mistyczną, która to z kolei „tanieje” wraz z naszym wiekiem. Dodatkowo, co dziesięć lat otrzymujemy możliwość wyboru jednej z trzech specjalnych zdolności pokroju szybszych uników lub większej odporności na obrażenia. Maksymalny wiek zamyka się natomiast na okrągłej 80-ce, a zatem spokojnie, nie da się tu umrzeć ze starości. Choć jest to naprawdę ciekawa mechanika, co bardziej doświadczeni gracze najpewniej nie doświadczą jej w pełni. Osobiście skończyłem grę w okolicach trzydziestego roku życia, więc ani na moment nie musiałem zmieniać swoich „rozwojowych” nawyków.

Z kolei walka i jej złożoność (a raczej jej brak) z pewnością zawiedzie wymiataczy gatunku. Pozornie przypomina ona rozwiązania znane z gier From Software czy też pierwszego lepszego klona ich flagowej marki. Mamy więc lekki oraz ciężki atak, blokowanie i parowanie tarczą, a także uniki – wszystko to, co tygryski lubią najbardziej. Niestety walka jest na tyle niewymagająca, że przeciwników często zaspamować można serią słabszych szybkich ciosów, od czasu do czasu odskakując w bok, by nie zostać trafionym przez zamach oponenta. W konsekwencji każda kolejna potyczka wygląda dokładnie tak samo, czyniąc tym samym starcia z wrogami przykrą koniecznością aniżeli czymś, czego wyczekujemy. Na szczęście bossowie okazują się w tym aspekcie zdecydowanie ciekawszymi, każdorazowo oferując przyjemne wyzwanie.

Recenzja: Chronos: Before The Ashes (3)

Rozgrywkę ratują natomiast, czego kompletnie się nie spodziewałem, niesamowicie przyjemne zagadki środowiskowe. Te prostsze sprowadzają się do znalezienia odpowiedniego przedmiotu i położenia go na konkretnym kamieniu, odblokowując tym samym drzwi, ale zdarzają się i bardziej złożone, wręcz wieloetapowe zagwozdki. W jednej z pierwszych lokacji trafiamy, na przykład, na będące magicznym portalem lustro, którego współrzędne wyznaczamy przy pomocy specjalnego pulpitu z symbolami. By dotrzeć do bossa musimy więc nie tylko poznać odpowiednią kombinację symboli, ale także odnaleźć brakujące elementy pulpitu, bez których nie będziemy w stanie ułożyć znaków w poprawnej kolejności. Z kolei pod koniec gry stajemy przed wyzwaniem wytyczenia niewidzialnego szlaku przy pomocy przesuwanych puzzli. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych elementów, co dość mocno mnie zaskoczyło, bo zazwyczaj za zagadkami środowiskowymi nie przepadam. Nie obraziłbym się natomiast za dorzucenie do gry mapy, bez której poszukując rozwiązania danej zagwozdki, łatwo jest się zgubić w plątaninie często podobnych do siebie korytarzy.

Chronos: Before the Ashes to też perfekcyjna gra dla posiadaczy słabszych komputerów, bo mam wrażenie, że odpalić dałoby się ją i na ziemniaku. Nawet starsze konfiguracje nie powinny mieć więc większych problemów z odpaleniem owej produkcji na przyzwoitych ustawieniach i 60 klatkach na sekundę. Lekkim zawodem jest natomiast wersja przeznaczona na konsole Microsoftu (pochodzące z niej zdjęcia rozpoznacie po żeńskiej wersji Chronosa) która, choć oferuje rozdzielczość 4K i wsparcie HDR, zablokowana jest niestety na 30 klatkach na sekundę. Szkoda, bo nie jest to gra, która miałaby problemy z utrzymaniem 60FPS na konsolach nowej generacji, a moje doświadczenie z wersją PC pozwala mi stwierdzić, że wyższy „klatkarz” nie ma też żadnych przykrych konsekwencji w rozgrywce. Należy jednak pamiętać, że Chronos: Before the Ashes nie jest obecnie zoptymalizowany względem konsol nowej generacji, więc na XSX i PS5 odpala się ramach wstecznej kompatybilności.

Chronos Before The Ashes (1)

Czy warto kupić Chronos: Before the Ashes?

Chronos: Before the Ashes to niezwykle przyjemna produkcja w naprawdę przyzwoitej cenie. Wprawdzie nie będzie to tytuł, który bez pamięci rozkocha was w sobie i raczej nie będzie śnił się wam po nocach, ale te 5-6 godzin, które przy nim spędzicie, powinny was w pełni usatysfakcjonować. A już zwłaszcza jeśli do spróbowania Dark Souls lub innej gry z gatunku zniechęcał was do tej pory wysoki poziom trudności, bo Chronos: Before the Ashes to idealny soulslike dla początkujących.

Plusy
  • Intrygujący świat
  • Mechanika starzenia się
  • Świetne zagadki środowiskowe
  • Idealny sposób na wejście w gatunek soulslike
Minusy
  • Powtarzalna walka
  • Ubogi rozwój postaci
  • Nawigację utrudnia brak mapy i powtarzalność korytarzy
  • Czcionka w tekstach
7
Ocenił Konrad Noga
Recenzja PC

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z PC

Recenzje gier OpenCritic