Battletoads, stworzone w 1991 roku przez studio Rare, określane było jako jedna z najtrudniejszych gier wszech czasów i po dziś dzień cieszy się swoją niechlubną sławą. Większość graczy odpadała na pamiętnym turbo tunelu, będącym zaledwie trzecim poziomem gry, ale później wcale nie było łatwiej. Nie przeszkodziło to jej jednak zyskać grono sympatyków, choć niestety seria, pomimo swojej popularności, odeszła w zapomnienie w połowie lat dziewięćdziesiątych. Przez te wszystkie lata oczekiwania na sequel, ropuchy stały się memem, materiałem na speedruny, a także treścią żartobliwych rozmów telefonicznych na dosyć szeroką skalę.
Pamiętam, że grając w oryginał, ukończyłem sławetny tunel, ale później odpadłem na którymś z dalszych poziomów i mogę bez cienia wstydu dołączyć do osób, które zostały zmiecione przez pierwsze Battletoadsy. Ukończyłem za to wersję Arcade z 1994 roku. Ropuchy miały co prawda więcej odsłon i zaliczyły w międzyczasie kilka cameo w innych grach, ale to właśnie te dwa tytuły trafiły w 2015 do składanki Rare Replay. Gracze mogli po raz kolejny zmierzyć się z wyzwaniem, tym razem na konsoli Microsoftu. Fani chcieli jednak więcej i przyszło im czekać kolejne pięć lat na pełnoprawną kontynuację. Panie i panowie, dwadzieścia sześć lat nie poszło na marne. W 2020 roku wyszły kolejne Battletoadsy!
Od razu na wstępie widać, że coś się zmieniło. Odświeżenie stylu wizualnego wywołało kontrowersje już podczas zwiastunów przedpremierowych i ja również należę do grupy, której artstyle nowych Battletoadsów się nie podoba. Żeby oddać sprawiedliwość muszę jednak przyznać, że oprawa nie jest zła, tylko kompletnie nie trafia w moje gusta. Bo ogólnie to ładna gra i widać, że twórcy włożyli mnóstwo pracy, żeby wszystko w tej dwuwymiarowej stylistyce ze sobą współgrało, ale nie pasuje mi ona do klimatu Toadsów. By nie być gołosłownym, o ile ropuchy nie wyglądają źle, tak Dark Queen przypomina postać wyciągniętą z kreskówki ze współczesnego Cartoon Network. Ja rozumiem jej redesign, bo dzisiaj skąpy i przeseksualizowany wygląd wiałby kiczem, ale ta postać w ogóle jej nie przypomina!
A skoro mamy to za sobą, to pora głęboko odetchnąć i spuścić powietrze, bo Battletoadsy 2020 to po prostu świetna gra. Autentycznie nie spodziewałem się podczas oglądania zwiastunów, że tak mnie ona porwie. Oczywiście czekałem od pierwszej zapowiedzi, ale miałem swoje obawy, czy studio Dlala we współpracy z Rare dogoni legendę, czy może po prostu wypuści tytuł ciągnący na sentymencie. Tak się jednak nie stało i mogę z czystym przekonaniem stwierdzić, że najnowsze ropuchy, mimo że wyglądają niepozornie, to jedna z najlepszych gier tego roku, która daje czystą frajdę.
Opowieść rozpoczyna się w momencie, w którym trójka naszych bohaterów: Zitz, Pimple i Rash zostaje zamknięta w bunkrze i przez ostatnie dwadzieścia sześć lat żyje w symulacji, codziennie ratując świat. Sielanka kończy się, kiedy ekipa budowlana odkrywa schron i uwalnia ropuchy do świata, w którym nikt ich nie pamięta. Cała chwała i uwielbienie ludu wyparowały, a kozackich bohaterów czeka życie w szarej rzeczywistości. Tu następuje interesująca scena, kiedy, nie mając co ze sobą zrobić, postanawiają oni iść do normalnej pracy. Gdy zaczyna ich męczyć wspólne wynajmowanie najtańszego mieszkania, po prostu postanawiają skopać tyłek Dark Queen, bo czemu by nie? Już to zrobili, więc dla zabawy mogą raz jeszcze.
Perypetie losu sprawiają jednak, że muszą połączyć z nią siły, by pokonać jeszcze gorsze zło. I kurczę, to bardzo dobra fabuła opowiadana na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony stanowi prostą, głupkowatą historyjkę, która jest pretekstem do tego, co robimy w grze, ale z drugiej, na poziomie meta, to rozliczenie z przeszłością marki. Zarówno w naszym świecie, jak i ich, Battletoadsy przez ostatnie dwadzieścia sześć lat zstąpiły do cienia i popadały w coraz większe zapomnienie. Teraz, po swoim powrocie, próbują znowu dojść do dawnej sławy w swoim uniwersum, tak samo, jak robią to w naszym. To samoświadoma fabuła, w której znajdziemy sporo autoironii i mrugnięć okiem. No bo jak inaczej nazwać to, że nawet postacie w grze śmieją się z nowego wyglądu Dark Queen?
Gra traktuje siebie tak meta, że jedną ostatnich przeszkód do pokonania jest SPOILER SPOILER SPOILER turbo tunel z dziwnie znajomymi, różowymi przeszkodami pojawiającymi się znikąd tuż przy nas. Dodatkowo żartuje o potencjalnym wejściu w 3D i kontynuacji, która mam nadzieję, powstanie i nie będziemy musieli czekać na nią kolejne dwadzieścia sześć lat. Przewijającym się żartem jest także pojawiający się często wśród fanów dylemat, kim właściwie są dla siebie ropuchy. Braćmi? Kumplami? Współpracownikami? Naprawdę, przedstawiona w Battletoadsach 2020 fabuła jest zaskakująco udana. Lekka, fajnie się ją śledzi, no i przede wszystkim super, że postacie dostały teraz trochę więcej osobowości.
Mam takie wrażenie, że celem autorów było stworzenie Toadsów lekko ugrzecznionych, które z jednej strony miały przyciągać młodszych odbiorców, a z drugiej jechać na nostalgii starych. I wiecie, co? Najlepsze, że to działa! Mało kiedy udaje się zadowolić obie grupy, a ludziom z Dlala Studios wyszło to perfekcyjnie. Tak, fani oryginału popsioczą na artstyle, ale przyjemny gameplay i mrugnięcia okiem sprawią, że nie będą mogli oderwać się od ekranu telewizorów. Młodszych przyciągnie za to oprawa i żarty, a przy okazji poznają ten stary gatunek. A skoro o śmiechu mowa, to przyznam, że obecny tu humor jest cudowny. Nie wszystkim przypadnie do gustu, bo żarty są głupkowate, ale dla osób lubiących absurdalne kreskówki jest to po prostu miód na uszy.
Poprzednie Battletoadsy miały różnorodną rozgrywkę. Jak jest z tym tutaj? Czy będzie to tylko chodzona bijatyka, czy może twórcy pokusili się o coś więcej? Nie przedłużając, tak, jest bogato. Oprócz klasycznej beat ’em up’owej formuły, występują tu także sekcje jeżdżenia, latania statkiem i etapy platformówkowe. W niektórych momentach dochodzą także małe i proste zagadki logiczne, a także minigierki. Co najlepsze, każdy z tych elementów nie jest nadmiernie powtarzany i nie zdąży się znudzić. Nie licząc oczywistych bijatyk, wystąpi raz, góra trzy i potem zniknie, ustępując miejsca czemuś innemu, dzięki czemu nie da się tu nudzić.
Ropuchy to taka seria, która otwarcie zmienia gatunki podczas rozgrywki. Jeśli komuś nie przypadnie do gustu, że gra z brawlera nagle przepoczwarzy się w latanie statkiem rodem z Galagi, to nie jest tytuł dla niego. To świetne zaprzeczenie niektórych prawideł game designu, które głoszą, że gracz ma się stopniowo uczyć rozgrywki. A tu? Wyobrażam sobie, jak to wyglądało w studiu. Eee, no dobra, to teraz damy sekcję z jazdą na motorze, potem na moment wrócimy do brawlera, dodamy minigierkę z grą w kamień-papier-nożyce, a potem się zobaczy. Kocham to, jakby autorzy wyciągali losowo pomysły z worka i po prostu wrzucali je do gry, bo dlaczego by nie? Ma być zwariowanie i jest zwariowanie! Gracz nauczy się na błędach, a nie w tutorialach.
Oryginał, pomimo wyjścia na konsole domowe, był tak trudny, bo projektowano go z mentalnością grania na automatach, gdzie gracz nie miał dojść tak łatwo do końca. Jeśli miało mu się tu udać, to nastąpiłoby to dopiero po wrzuceniu mnóstwa monet. Dzisiaj ta idea nie ma sensu, więc jak to jest w przypadku Battletoadsów 2020? Zaskoczony muszę stwierdzić, że gra ma idealny poziom trudności! Na pewno znajdą się osoby, które będą narzekać, że jest zbyt ciężko, bo ginie się często, ale produkcja ma ułatwienia w postaci hojnych checkpointów i braku systemu żyć, przez co nie musimy grać całości od nowa po kilku przegranych. Najważniejsze, że tytuł nie jest tak przegięty, co część pierwsza. Gdy po skuchach mówisz sobie: jeszcze raz, a nie się wściekasz, to znaczy, że twórcy zrobili to dobrze. I tak jest tutaj, każda śmierć jest przyjemna, bo szybko wracamy do akcji i robimy kolejne podejście. Zero loadingów, zero powtarzania, śmierci mają małe znaczenie, a sekcje powtarzamy z przyjemnością.
Jestem pewien, że do rangi nowego turbo tunelu urosną fragmenty ze sterowaniem statkiem. Są trudne. Tak trudne, że doprowadzą niektórych do rozpaczy, ale nie ma w nich nic nieuczciwego. Po prostu trzeba się ich nauczyć. W odróżnieniu od momentami przesadzonego oryginału, gra nie wymaga, by z nią walczyć lub przejrzeć oszustwa, a po prostu wymasterować jej mechaniki. I to też nie zawsze, bo występują również fragmenty ewidentnie łatwiejsze, które mają na celu uspokojenie i danie oddechu graczowi. Mógłbym rzec, że produkcja ta bierze wszystko, co działało w poprzednich odsłonach i wsadza w bardziej przyjazne środowisko. Nie jestem mistrzem tej gry, większość poziomów przechodziłem z rangą B lub C na normalu, ale dawało mi to niezmierną frajdę.
Moim ulubionym fragmentem był zjazd po rampach, występujący jakoś w połowie gry, w którym nie tylko musimy skakać nad przeszkodami i omijać wrogów, ale też trzymać odpowiednie przyciski, by przyczepić się do podłoża. Pod koniec było to tak zwariowane, że wszystko zaczęło mieszać mi się w głowie, a palce latały szalone pomiędzy przyciskami na padzie, nie nadążając za zmianą otoczenia. Cudo. Choć tu muszę przyznać, że brakowało mi opcji kontrolowania postaciami krzyżakiem. Według mnie powinna być możliwość zmiany sterowania, bo niektórym przyjemniej gra się w brawlery sterując na d-padzie, a nie gałce analogowej.
Jeśli ktoś nie wie, czym jest brawler lub beat ’em up, to w dużym skrócie bijatyka, w której ekran się przesuwa, a my idziemy w bok, tłukąc kolejne fale wrogów. Jestem pewien, że każdy przynajmniej raz w życiu zagrał w tego typu grę, nawet na przeglądarce lub w telefonie. Nie inaczej jest w Battletoadsach, chociaż formuła zaliczyła pewne zmiany. Każda ropucha ma inny zestaw ruchów. Zitz jest szybki, Rash umiarkowany, a Pimple silny. Różnią się także zasięgiem i mocą ataków. Świetne jest to, że można się pomiędzy nimi ciągle zmieniać i robić dzięki temu kombinacje podczas walki. Wszystko jest tu płynne i responsywne, chociaż czasem perspektywa sprawia, że nie da się idealnie wycelować we wroga.
Dodatkowo mamy kilka typów przeciwników, do których trzeba inaczej podchodzić. Na przykład tych zasłaniających się tarczą uderzyć mocnym ciosem, by ją odsłonić, szarżujących uniknąć w ostatniej chwili i zaatakować ich od tyłu, a strzelających opluć gumą do żucia. Tak, lewy trigger odpowiada za sterowanie językiem i możemy się nim chwytać wrogów lub elementów otoczenia, łapać przedmioty, czy właśnie pluć gumą. Pamiętam, że Arcade dało się przejść mashując jeden przycisk i ropuchy robiły wszystko automatycznie, więc to spory postęp i krok w kierunku różnorodności rozgrywki. Chociaż przyznam, że jak czasami na planszy pojawi się dużo wrogów i każdy wykonuje swój rodzaj ataku, to tworzy się lekki chaos i nie wiadomo, za którego się zabrać.
Wszystko zwieńczają ładne animacje. Kończyny ropuch przy uderzeniach wydłużają się w komiksowy sposób, jak na serię przystało. Został także zachowany element zmieniania ich w różne dziwne przedmioty, jak np. wiertła. Jedyne, czego mi brakowało, to większej widowiskowości. W Arcade świniaki po kopnięciu leciały w stronę ekranu i się na nim rozpłaszczały. Tu może tego nie ma, ale niektóre combosy wciąż są mocno zakręcone, np. Rash przyzywa automat do gry, który rani wrogów. Ogólnie wszystko jest płynne i kreskówkowe, więc cieszy oko. Tylko wizualny design niektórych oponentów jest nijaki, przez co nie zapadają w pamięć. Wieprze i szczury z Arcade pamiętam cały czas, o tych kosmito-ludzikach zapomnę pojutrze.
No i nie można nie mówić o Battletoadsach bez wspominania o muzyce. Wiadomo, klasyczny motyw przewodni musiał się pojawić, ale oprócz tego w tle przygrywają mocne brzmienia, niektórymi riffami nawet podchodzące lekko pod Metallicę. Słucha się tego przyjemnie, choć mam wrażenie, że nie ma wśród nich czegoś tak zapadającego w pamięć, jak np. ścieżka dźwiękowa ze Stage 1 do Battletoads Arcade. Być może to moje mylne wrażenie i po którymś przejściu muzyka wbije mi się do głowy, jak było to w przypadku oryginału. Gra nie jest mocno długa, jej ukończenie zajęło mi prawie sześć godzin, ale to w końcu brawler. Tu chodzi o to, by przechodzić tytuł kilka razy i maksować swoje wyniki. Ja z pewnością do Toadsów jeszcze kiedyś wrócę, tym razem może na najwyższym poziomie trudności.
I nie przesadzajmy, krótka też nie jest, bo dla porównania Arcade dało się przejść w trochę ponad godzinę. Dodatkowo można w nią grać samemu, ale także w trzech graczy na kanapowym co-opie. Ropuchy przechodziłem na XONE i polecam wszystkim grać na konsoli. Tytuł dostępny jest w Play Anywhere, więc to żaden problem, a na ekranie telewizora wygląda to jak interaktywna kreskówka. I chociaż oprawa graficzna ni w ząb nie pasuje mi do tej serii, to mechanicznie są to najlepsze Toadsy. Ewidentnie mają inny styl od poprzednich odsłon, bo gdy stare były prostymi nawalankami, tu opowiadana jest jakaś historia z humorem. Przyznam, że na zwiastunach gra nie wyglądała za specjalnie, ale wszystko zmieniło się po zagraniu. To świetny tytuł, który ciągle miesza style i z pełnym przekonaniem stwierdzam, że to moja ulubiona odsłona Battletoadsów. Ropuchy chciały wyjść z zapomnienia, więc mam nadzieję, że im się to uda, a marka doczeka się kolejnych odsłon, na jakie zasługuje.