Złap je wszystkie! Właśnie tak brzmi motto przewodnie Pokemon. Sztuka ta udała mi się dwukrotnie. Pierwszy raz za sprawą naklejek z gum Boomer. Ciągle pamiętam zeszyt ze starannie powklejanymi i opisanymi pokemonami. Drugi raz cel udało się osiągnąć poprzez skolekcjonowanie wszystkich tazo. Część wygrana w szkolnych pojedynkach, inne wymacane w paczkach chipsów jeszcze przed kupieniem. Ostatnia próba, podjęta w Pokemon Yellow, spełzła na niczym. Mozolny, nudny gameplay spowodował, że chęci starczyło wyłącznie na zdobycie tytułu mistrza. Od tamtej pory minęło już naście lat i prawdę mówiąc, nie przypuszczałem, że rękawica zostanie mi rzucona po raz kolejny.
„Gdy wyzwanie rzuci los”
Wielu z was mogło zauważyć, że we wstępie całkowicie pomięty został wątek Pokemon GO. W Chinach gra została zbanowana i gdy wszyscy biegali po parkach, rzucając pokeballami, ja kląłem w domowym zaciszu. To właśnie dlatego tak ucieszyła mnie informacja o Pokémon: Let’s Go. Chciałem na nowo dać się porwać pokemonowemu szaleństwu. Świetna oprawa graficzna i powrót do pierwszej generacji obiecywał wiele. Niestety, poza samą przyjemnością sentymentalnego obcowania w świecie dobrze znanych stworków Pokémon: Let’s Go nie oferuje praktycznie niczego. Game Freak po raz kolejny stworzyło grę nudną, monotonną i przede wszystkim pozbawioną zasad.
„Z odwagą stań i walcz!”
Pokémon: Let’s Go wygląda świetnie i nie ma co do tego wątpliwości. Wygląd pokemonów, otoczenia oraz animacje zachwycają. Możliwość głaskania Pikachu czy przemierzania świata na grzbiecie Onixa pozwalają bardziej wczuć się w rolę trenera. Problemy pojawią się, gdy spojrzymy na gameplay bardziej racjonalnie. Wszystko, co nie sprawdzało się już w Pokemon Yellow pozostało niezmienione. Przez zdecydowaną większość gry jesteśmy operatorem jednego przycisku. Monotonne walki bezrefleksyjnie przeklikujemy, a Pikachu gromi większość przeciwników przy pomocy jednego, dwóch ciosów. Pojawiło się kilka zmian, ale w żaden sposób nie uatrakcyjniają one samej rozgrywki. Dzikie pokemony widzimy, a ich złapanie nie wymaga od nas wcześniejszego ich poturbowania. Te zaczerpnięte z Pokemon GO zmiany są oczywiście na plus, ale to zdecydowanie za mało.
„To, co ci odebrał ktoś, odzyskasz jeśliś chwat”
Fabularnie Pokémon: Let’s Go jest kliszą tego, co znamy z pierwowzoru. Wcielając się w młodego trenera, wyruszamy w pełną niebezpieczeństw podróż. Nasz rywal z sąsiedztwa nie jest już takim gnojkiem i kilkukrotnie przyjdzie nam nawet współpracować. Pokonując kolejnych trenerów, kolekcjonujemy odznaki, by stać się mistrzem Pokemon. Po drodze odwiedzimy dobrze znane miejsca oraz spotkamy znajome twarze. Zespół R znowu zabłyszczy, a bilet wstępu na S.S. Anne odnajdziemy w tym samym miejscu. Przyjemna podróż do przeszłości. Stawiając się jednak w roli gracza mającego pierwszy kontakt z tą historią, odebrałbym ją jako słabą.
„Ze mną chodź, już nadszedł czas. Nikt nierówny nam”
Wspominałem już o nowościach w samym systemie łapania pokemonów. To właśnie ten aspekt doczekał się największej ilości zmian. Gra stara się nas motywować do schwytania jak największej liczby stworków, nawet jeśli są tego samego gatunku. Każdy z Pokemonów posiada inne statystyki, dlatego teoretycznie zawsze powinno zależeć nam na schwytaniu tego najsilniejszego egzemplarza. Nadwyżkę pochwyconych kreatur możemy odesłać do Profesora Oaka, który wynagrodzi nas podbijającymi statystyki cukierkami. Ciągle wracamy jednak do pytania po co? Gra jest tak banalna, że nie ma najmniejszej potrzeby zabawy w taktykę czy wzmocnienia. Pokémon: Let’s Go przechodzi się wręcz samo. Jedyne, czego nam potrzeba to cierpliwość, by przebrnąć przez setki identycznych starć.
„Już zwycięstwa czujesz smak ”
Technologiczną nowością miała być możliwość przeniesienia do Pokémon: Let’s Go stworków złapanych na mobilnym odpowiedniku. Niestety z podanych wcześniej przyczyn nie byłem w stanie tego przetestować. Od strony technicznej gra prezentuje się zaskakująco dobrze. Wszystko działa stabilnie oraz płynnie. Nie natrafiłem na żadne błędy. Jedyne o czym trzeba pamiętać, to brak automatycznego zapisu. Zdarzyło mi się, że wyjmując kartę zrobiłem restart konsoli i niestety postęp poszedł w diabły. Wszystkie opcje związane z rozgrywką kooperacyjną są naciągane i tak naprawdę nie oferują niczego interesującego. Ścieżka dźwiękowa to w większości odświeżona wersja tego, co znamy z przeszłości. Pomimo tego, że brzmi zdecydowanie lepiej, to przejada się tak samo szybko.
„To zawsze był nasz plan”
Podsumowując, Pokémon: Let’s Go to próba dostarczenia obecnej generacji graczy tego, czym wiele lat temu zagrywały się poprzednie pokolenia. W moim odczuciu nie zostało to jednak zrobione należycie. Twórcy, studio Game Freak, przechwycili zbyt wiele elementów, które już w przeszłości niekoniecznie się sprawdzały. Jedyną przyjemnością płynącą z Pokémon: Let’s Go była możliwość ponownego bycia częścią świata kieszonkowych stworków. Przypominanie sobie nazw, których myślałem, że nigdy nie zapomnę. Łapanie kolejnych okazów oraz powiększanie zawartości Pokedexu. Muszę przyznać, że sentymenty z dzieciństwa odżyły, ale gdy odrzucimy je na bok, zostanie nam przeciętna gra z nudnymi mechanikami, w której na każdy moment ekscytacji przypada pięć ziewów.
Grę do recenzji dostarczył Kinguin.net. Dziękujemy!