Pierwszy człowiek – recenzja filmu

Pierwszy człowiek1

To dopiero trzeci film Damien’a Chazelle’a, ale oczekiwania były nie mniejsze niż na nowe produkcje Spielberga, Nolana czy Finchera. „Whiplash” pozwolił młodemu reżyserowi dostać się do hollywoodzkiej ekstraklasy, a swoją najwyższą formę potwierdził oscarowym „La La Land”. Jednak każdy reżyser musi kiedyś wyjść ze swojej bezpiecznej strefy i stworzyć zupełnie inne dzieło, od dotychczasowego dorobku. Po dwóch muzycznych filmach, przyszedł więc czas na biografię i to nie byle jaką, bo samego Neila Armstronga i jego lądowania na Księżycu. Niech was jednak nie zwiedzie zupełnie inna tematyka i charakter filmu. Damien Chazelle zadbał o korelacje między bohaterem jego nowego filmu, a tymi z poprzednich, jak również do współpracy po raz trzeci zaprosił Justina Hurwitza, aby zagwarantować niezapomniane przeżycia muzyczne podczas tej wyprawy w kosmos.

Neil Armstrong (Ryan Gosling) jest pilotem rakietowego samolotu doświadczalnego, zdolnego do lotów suborbitalnych. Podczas kolejnego lotu nie wszystko idzie po jego myśli, przez co zostaje uziemiony przez dowództwo. Przeżywa również ciężkie chwile w życiu rodzinnym, musząc pogodzić się ze stratą swojej córki. Szukając nowych wyzwań natrafia na ogłoszenie o eksperymentalnym programie NASA, mającym wynieść człowieka w kosmos. USA przegrywa jednak walkę ze Związkiem Radzieckim o podbój przestrzeni kosmicznej. NASA rozpoczyna więc pracę nad wysłaniem załogowej rakiety, mającej wylądować na powierzchni Księżyca. Prace się przedłużają, wojna w Wietnamie trwa w najlepsze, a nastroje społeczne nie są przychylne już nawet programom kosmicznym. Po wielu latach badań i prób NASA wreszcie gotowa jest wysłać astronautów na Księżyc. Dla Neil Armstrong to spełnienie marzeń, nawet za cenę rodzinnego kryzysu.

Pierwszy człowiek2

Prawie 50 lat musieliśmy czekać na film opowiadającym o słynnym lądowaniu na Księżycu i bohaterach tamtego epokowego wydarzenia. Kino lubi kosmiczne wyprawy. Wystarczy wymienić chociażby „Apollo 13”, „Odyseję kosmiczną”, czy ostatnimi czasy „Grawitację”, „Interstellar” oraz „Marsjanina”. Pomimo tego Hollywood przez tyle lat skutecznie ignorowało najważniejszą kosmiczną wyprawę w dziejach ludzkości. Ten błąd na szczęście postanowił naprawić Damien Chazelle, dla którego „Pierwszy człowiek”, to także pierwszy sprawdzian, czy rzeczywiście jest „złotym dzieckiem”, za którego, po dwóch pierwszych filmach, ma go całe środowisko filmowe. Już teraz mogę zdradzić, że nie tylko to potwierdził, ale również stworzył jeden z najlepszych obrazów o wyprawach kosmicznych w historii.

W „Pierwszym człowieku” zaskakująco mało jest biografii samego Neila Armstronga. Film pomimo długiego metrażu, nie przystaje na dłużej przy żadnym wydarzeniu z życiu astronauty. Dostanie się do programu Apollo, szkolenie, narodziny drugiego syna, kolejne nieudane próby, wszystko to jest ledwie zaznaczone i nie służy przedstawieniu widzowi dokładnej rekonstrukcji tych wydarzeń, a ukazanie jakim człowiekiem był Neil Armstrong. Chazelle nie interesuje więc przedstawienie historycznych faktów i dogłębnego, wyczerpującego życiorysu głównego bohatera, a skakanie po kolejnych wydarzeniach służy mu wyłącznie za odkrywanie kolejnych warstw skomplikowanego charakteru oraz umysłu astronauty. „Pierwszy człowiek” nie jest więc filmem, który zaspokoi braki lub głód wiedzy, ale sprawia, że chce się jak najszybciej zajrzeć do internetu w poszukiwaniu pożądanych przez nas informacji.

Pierwszy człowiek3

„Pierwszy człowiek” nie można zaklasyfikować jako filmu konwencjonalnego. Choć Chazelle nie eksperymentuje, to tak klaustrofobicznego i niekomfortowego w oglądaniu filmu dawno już nie było. Nie oznacza to, że reżyser „La La Land” stworzył obraz odpychający i trudny w odbiorze, wprost przeciwnie, ale trzeba przez chwilę przyzwyczaić się do ciągle trzęsącej się kamery, wysokiej ziarnistości obrazu, oraz ciasnych kadrów, nastawionych na ukazywanie detali. Zbliżenia na twarze bohaterów czy owe detale w „Pierwszym człowieku” to norma, z której zmontowana jest większość filmu, ale nie każdemu przypadnie do gustu. Technicznie jednak film Chazelle’a to majstersztyk. Począwszy od zdjęć, przez montaż, scenografię i kostiumy, na dźwięku kończąc. To najlepszy i najbardziej dojrzały technicznie film Chazelle’a w jego dorobku.

W filmie zaskakująco mało, przynajmniej w pierwszej połowie, jest ujęć ukazujących kosmos. Reżyser ukazuje przestrzeń kosmiczną najczęściej przez niewielkie okno rakiety, a my możemy doświadczyć takich samych widoków, jak siedzących w ciasnej rakietowej klatce astronauci. Dlatego też ciężko „Pierwszego człowieka” przyrównywać do dzieł Alfonso Cuaróna, Christophera Nolana czy Ridleya Scotta, bo dla Chazelle’a liczy się przede wszystkim człowiek, bez znaczenia, czy aktualnie przebywa w rakiecie kosmicznej, czy bawi się z synami. Sprawia to, że szybko przywiązujemy się do głównego bohatera, więc bez trudu twórcom udaje się wywołać w widzu silne emocje, jak również zbudować ogromne napięcie, przez co z zapartym tchem ogląda się kosmiczną misję, której finał doskonale znany jest kolejnym pokoleniom. Za wywołanie tak mocnych wrażeń, należą się Damienowi Chazelle’owi oklaski na stojąco.

Pierwszy człowiek4

Zaskakujące jest również, jak pozbawiony patosu jest to film. Oczywiście nie mogło zabraknąć amerykańskiej flagi, ale ta nie trzepocze na wietrze w zwolnionym tempie, brak też pompatycznych momentów i podniosłej atmosfery. Dlatego musi cieszyć, że to właśnie Chazelle, a nie chociażby lubujący się w patosie Clint Eastwood, wziął się za ten temat. „Pierwszy człowiek” jest obrazem naturalnie wyważonym i rozważnym, nie próbującym być stronniczym, ani zabierać głosu w sprawach społecznych czy politycznych.

Żaden film nie jest jednak idealny. Największym problemem „Pierwszego człowieka” są nudne, a niestety liczne, sceny rodzinne. Spełniają one swoje funkcje, pokazania Neila Armstronga jako męża i ojca, który w domu był ciałem obcym, niepasującym bytem, zazwyczaj i tak pochłoniętym pracą, gdzie ostatnia rozmowa z synami przed podróżą na Księżyc przypomina konferencję prasową. Dlatego niewiele się tam dzieje, pomimo rewelacyjnej roli Claire Foy wcielającej się w Janet, żonę Neila. Wyłącznie dla jej aktorskich popisów, można przez te momenty bez trudu przebrnąć, szczególnie, że aktorka ma dwie mocne sceny, w których może pokazać w pełni swoje umiejętności.

Pierwszy człowiek5

Rewelacyjny jest oczywiście Ryan Gosling, który jest bardzo oszczędny w okazywaniu emocji swojej postaci, budując tym samym obraz Neila Armstronga jako, introwertycznego, spokojnego i opanowanego w każdej sytuacji, schowanego we własnej skorupie człowieka, poświęcającego się wyłączeni realizacji marzeń o podboju kosmosu. Jest to rola bardzo niewdzięczna dla Goslinga, bo jego przeciwnicy będą mieli kolejną pożywkę z jego słabej gry mimicznej, ale tym razem idealnie to koreluje z granym przez niego bohaterem. Doskonały jest również drugi plan, który dostaje niewiele czasu, ale obok takich nazwisk jak Jason Clarke, Kyle Chandler, Patrick Fugit, Ciarán Hinds, Shea Whigham, Corey Stoll oraz Pablo Schreiber ciężko przejść obojętnie. Są to aktorzy, którzy przyzwyczaili nas do ról drugoplanowych, więc nawet niewiele ekranowego czasu wystarcza im, aby dać się zapamiętać widzowi. Szczególnie udany jest Corey Stoll w roli Buzza Aldrina, który ma raptem dwie sceny przed finalną misją, ale momentalnie staje się kontrapunktem dla głównego bohatera.

Damien Chazelle stworzył fascynujący, trzymający w napięciu, emocjonalny obraz, który wychowa kolejne pokolenia astronautów. „Pierwszy człowiek” zaskakuje świetnymi aspektami technicznymi, żeby uderzyć w finale wszystkim tym, co najlepsze. Lądowanie na Księżycu jeszcze nigdy wcześniej nie było tak rzeczywiste i namacalne jak w dziele Chazelle’a. Całość dopełnia genialna ścieżka dźwiękowa Justina Hurwitza, rewelacyjnie współgrająca i dopełniająca to co widzimy na ekranie. „Pierwszy człowiek” jest biografią godną wielkiego amerykańskiego astronauty i potwierdzeniem, że Damien Chazelle nie jest wyłącznie reżyserem od filmów muzycznych.

Ocena: 9/10

Oceny wszystkich zrecenzowanych przez nas filmów możecie sprawdzić na MediaKrytyk.
Recenzja Pierwszy człowiek
Neil Armstrong jest pilotem rakietowego samolotu doświadczalnego, zdolnego do lotów suborbitalnych. Podczas kolejnego lotu nie wszystko idzie po jego myśli, przez co zostaje uziemiony przez dowództwo. Przeżywa również ciężkie chwile w życiu rodzinnym, musząc pogodzić się ze stratą swojej córki. Szukając nowych wyzwań natrafia na ogłoszenie o eksperymentalnym programie NASA, mającym wynieść człowieka w kosmos. USA przegrywa jednak walkę ze Związkiem Radzieckim o podbój przestrzeni kosmicznej. NASA rozpoczyna więc pracę nad wysłaniem załogowej rakiety, mającej wylądować na powierzchni Księżyca. Prace się przedłużają, wojna w Wietnamie trwa w najlepsze, a nastroje społeczne nie są przychylne już nawet programom kosmicznym. Po wielu latach badań i prób NASA wreszcie gotowa jest wysłać astronautów na Księżyc. Dla Neil Armstrong to spełnienie marzeń, nawet za cenę rodzinnego kryzysu.
9
Ocenił Radosław Krajewski