Paperbound – recenzja (PS4, PC)

Paperbound

Paperboud to mała niezależna produkcja autorstwa amerykańskiego studia Dissident Logic. Gra ukazała się w wersji cyfrowej na PlayStation 4 oraz PC i łączy w sobie kilka stylów, co sprawia, że ciężko ją zaszufladkować.

Jest to trochę platformówka połączona z elementami zręcznościowymi. Styl rozgrywki zmusza nas do ciągłego skakania i przełączania grawitacji. Raz biegamy po suficie, a raz spadamy w dół lokacji, mijając przy tym ciosy przeciwników.  Paperboud zaliczyć trzeba również do bijatyki, która łączy w sobie tryby rozgrywki niczym z multiplayerowych FPSów. Wśród opcji rozgrywki mamy tu m.in. klasyczne free for all, walki o flagę czy tryb survival. Praktycznie każdy z tych trybów można zagrać w dwuosobowych teamach (poza free for all oczywiście). Sami autorzy podkreślają, że gra powstała dzięki pomysłowi byłego dewelopera Call of Duty…

Trzeba w tym momencie napisać, że Paperboud jest zrobiona do lokalnego co-opa i nie istnieje tutaj nawet zarys fabuły. Fakt ten można pewnie uznać w jakimś stopniu za plus, gdyż deweloper nie wymyślał na siłę jakiejś sztampowej historyjki.

W Paperboud zagramy na jednej kanapie maksymalnie w czterech. Twórcy dodali także możliwość sprawdzenia swoich umiejętności walcząc z botami. W czasie rozgrywki postacie kierowane przez AI zachowują się dobrze, gra jednak traci swój urok, ponieważ nie ma rywalizacji z drugim człowiekiem. Wielka szkoda, że nie dodano możliwości grania przez sieć z innymi zapaleńcami.

Rozgrywka rozpoczyna się od wyboru trybu gry oraz dołączeniu graczy. Do dyspozycji mamy 17 wojowników, a wśród nich znajdziemy np. Juana z Guacamelle czy kapitana Viridian z VVVVVV. Niestety wszyscy bohaterowie mają te same umiejętności oraz ubogi, identyczny zestaw ciosów, przez co różnią się wyłącznie wyglądem. W dalszej kolejności ustawiamy najważniejsze parametry potyczki zależne od trybu np. ilość killów potrzebnych do zwycięstwa. Na końcu pozostaje już tylko wybór areny, które są… książkami. Księg jest pięć A Journey to the Centre of the Earth, The Book of the Dead, A Book of Five Rings, Skull Kingdom oraz Inferno, a na każdej z nich po 2-3 mapy. Po tytułach widać, że nazwy poszczególnych etapów były inspirowane przez prawdziwą literaturę. Każdy jest całkowicie unikalny, ma inny układ i klimat. Na jednej planszy z książki Inferno walczymy np. na obracających się kręgach, a z każdych stron otacza nas lawa, po której dotknięciu giniemy. Natomiast np. A Book of Five Rings (Sztuka wojny) przenosi nas do lokacji przypominającej oko samuraja.

W czasie gry trzeba mieć naprawdę dużą podzielność uwagi. Walka jest dynamiczna i ciągle musimy być w ruchu, zmieniając m.in. wcześniej wspomniany tryb grawitacji. Latamy po ścianach i suficie przy tym fragując przeciwników. Jak przystało na książkowe areny mamy do dyspozycji m.in. rzut granatem z atramentem, rzut nożyczkami oraz tradycyjne uderzenie. Nie mamy tu paska życia i przeciwnik ginie po jednym uderzeniu i niemal natychmiast się odradza w innym miejscu.

Oprawa graficzna pozycji jest przygotowana starannie. Jest prosta, estetyczna i klimatyczna zarazem. Uroku dodają liczne wybuchy atramentu, szybkie ruchy postaci i latające po całej planszy nożyczki miotane przez graczy. Po prostu idealnie nadaje się do takiej rozgrywki i nie można jej nic zarzucić.

Paperboud to produkcja niezwykle prosta i spodoba się przede wszystkim wielbicielom kanapowego co-opa. Nieskomplikowany charakter gry zachęci do rywalizacji nawet osoby niegrające na co dzień, co jest dużą zaletą. Natomiast jeśli nie masz z kim pograć daruj sobie ten tytuł.

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Paperbound galeria